wracałem z pracy, miałem przesiadkę na pociąg w aninie na trasie warszawa - otwock było po 17, słońce, ciepło; peron pamiętam był pusty, siedziałem skierowany tyłem do głównej ulicy przy stacji patrząc na zieleń, kiedy zapaliłem papierosa napisałem, że lubię patrzeć prze suchy dym
pamiętam jak promienie słońca, przesypywały się przez zieleń, dookoła było cicho i pisałem to bodajże w wordzie na nokii e52, mój pierwszy porządny telefon
tu opowieść się zacina* i pogoda - dla roztropnych wieszczy po lewicy dzień ostatni cumulusem ochy kreśli
wije kłębi w swoich wdziękach nadymając wszystkie achy swą groteską wręcz w szwach pęka
ale jaja rzekła chmura zamoczymy słońcu pióra
wszelkie światło zarumienić dotyk spojrzeń w parę zmienić
i w promieniach deszcze kręcą zaświeciło słońce tęczą
będzie burza w czyimś sercu czas dla kogoś stanie w miejscu nadymaniem niepojętym lecz po burzy znów nadejdzie jakże błogie wyciszenie o zachodzie nieugięty gdzież delicje i podniety słońce zaszło już go nie ma gdyż to księżyc równoległe światy zmienia
wyciszenie - lek udręki
dziś ci trzeba tylko śpiewem smutkiem rzęsy oczy zmrużyć
albo umrzeć chmurą miłości spadając deszczem zapomnienia