Inaczej
Wszyscy płynęliśmy przez krótkie życie,
W spokoju, ciszy, bez zbędnych chichotów,
Wszyscy tak pewni swej wspaniałej misji,
Choć nieco próżni, nie szukaliśmy wzlotów.
Każdy z nas trwał w swej własnej przystani,
Od jesieni po wiosnę, od zimy do chwil lata,
Czas nas nie trudził, żyliśmy wciąż tak wolni,
Tak błogo naiwni - szliśmy pewnym krokiem.
Mijały sekundy naszych suchych wyobrażeń,
Podlewanych usilnie każdym piątkiem -
sobotą, aż nadeszły chwile zbiorów w ogrodach
mądrości, nieco przetartych nawami stałości.
Nikt z nas nie sądził - po tak licznych plonach,
Dążyć innymi szlakami do przyszłych brzegów,
Byliśmy wciąż wierni swym ideałom młodości,
Aż zjawił się złoty cielec umownej przezorności.
Chyba dorośliśmy wtedy, tak nagle, a przecież
dzień wciąż był jasny, jak noc pełni srebrzystej.
Mowa nasza, jak dawniej, pełna nagłych uniesień,
tylko ktoś inny myślami kierował - tak zwyczajnie.
Było coś jeszcze, mgliste mam przed sobą obrazy,
Nienaznaczone żadnym śladem wskazania umysłu,
Nieco zapomniane, pozbawione blasku pewności,
Wspomnienie tamtej zwykłej - szarej codzienności.
Autor