Wieczorem, gdy mgła wylewa się na ulice Swymi mackami dotyka szyb rozświetlonych, Chowamy światła, zamykając okiennice. Bojąc się, słuchamy historii niestworzonych.
Ja już nie czekam na emocji nikły dreszczyk, Wychodzę w noc ciemną, hen poza klosze świateł I nie przeszkadza mi siąpiący zimny deszczyk. Nie przestraszy mnie ani zjawa, ani diabeł.
Nagle, przede mną, brama cmentarna wyrasta. Bez wahania otwieram jej skrzydło, ze zgrzytem. W dali, wraz z mrokiem mieszają się światła miasta. Kontury pomników, cienie tną swym niebytem.