Tarzam się jak parchaty pies w brunatnej padlinie jesieni ocierając z czoła cienie drzew wyprężam serce kulawe w słońcu stłuczone paznokcie zanurzam grzeję twarz bladą i oczy mrużę
bukowych liści bezdech wilgoć gruźliczą wytwarza i chłodzi zagrzybiały grzbiet muchomor i wszelka zaraza
trzymam się jakoś za uchem drapiąc na przekór życiu wystawiam jęzor po pracy spocony a później otwieram najtańsze piwo...