Są takie dni niezbyt szczególne pewnie nikt ich nie pamięta ot, kilkanaście godzin zwykłego biegu
też wtedy biegam maratony ,,na wczoraj'', ,,na już'', ,,na za tydzień" wszyscy to wszyscy
ale czasem nagle zupełnie nieświadomie gubię rytm mylę nogi tracę łączność z resztą łapie mnie kłujący ból między żebrami (i nie dziwi, że między żebrakami też jest ból) łapię zadyszkę (za dyszkę ludzie mogą zrobić naprawdę wiele) czoło pokrywa się potem (potem pokrywam czołem poduszkę) i padam wykolejona pod barierką (barierą nie do pokonania, jeszcze nie mogę uciec od biegu) i siedzę...
a w tym siedzeniu jest siedzenie całego mojego świata i siedzi mój wewnętrzny dzieciak i moja wewnętrzna starowinka siedzą nawet moje wyrzuty sumienia i kiepskie wyniki siedzi mój brak pewności-siebie i innych siedzi nawet choroba bliskiej osoby i siedzimy jak stado żebraków a kolory blakną i smutnieją biednieją w bladych kolorach nie ma tandety jest tylko bieda natrętnie dmuchająca w karki i trochę tęsknoty z domieszką wstydu własnego
podobno czasem wstaję w letargu noga za nogą na bezdechu biegnę za nimi nie wiedząc po co nie wiedząc nawet, że powstałam