Przysnąłem pod drzewem, Snując kształty dźwięków, Licząc każdą kroplę, Pozbawioną lęków, Każde słowo zmienione, W cichą obietnicę, Słowo puste – znużone, Które podtrzymuje życie.
Słuchałem wątłych kształtów, Spojony ich słodyczą, Miłą iluzją znaczeń, Dawno poznaną tajemnicą, Tak skorą do ckliwych wyobrażeń.
W końcu miejsce pod drzewem, Zmieniłem w swą świątynię, Pełną znaków przeszłości, - bezbarwnych malowideł, Wierząc, że skoro trwa, to nie przeminie, Nie zaznawszy własnych sideł.
Teraz – cóż pozostało, Sennie trwające kolumny, Kilka słów zaklętych w przestrzeni, Cień kształtów przez czas wyplutych, - głos, co zwodniczo się mieni.
I choć to upadła świątynia, Tak chętnie do niej powracam, Bo tylko w jej chłodnych murach, Własną przestrzeń - przekraczam.