Polski listopadowy spacer Pełen konieczności życia Wiatr tylko jest nie ugięty Zimno spokojnie i konsekwentnie Smaga po zmęczonych twarzach I szepcze szepcze do uszów Bawcie się życiem rozkoszujcie Tamtą stronę zostawcie śmierci Ona o Was pamięta a tu to Wasz czas Czas dla pełni życia
W kępach traw piszczą sumienia Porzucone przez Was bo wybraliście Sakramenty cele projekty władzę Obsikują je ochoczo psy Niektóre porywa wiatr W nadziei że znajdzie biorcę Inne bawią się w tanie linie lotnicze Na liściach klonów i jesionów Jeszcze inne wrastają w korzenie Mniszków i stokrotek by wiosną Wyścielić czystym pięknem Ludzkie spojrzenia które je pominą
Jeszcze mijam zgarbionego Boga Który opuścił podłego pracodawcę I osobiście do nie ba ciągnie Duszę wisielczą - robotniczki którą Podły zaszczuł totumfackimi aż na sam stryczek Skarciłem go moim wzrokiem i zrozumiał Wrócił walczyć by wyklęci powstali A duszę pod swoje skrzydła Wyplecione z myśli Sprajtki Wziął Anioł i pięknie leciał
A Diabeł? Diabeł się wyprowadził Do Tych , którzy pragną zrywać owoce postępu Pewnie przycupną gdzieś w laboratorium I kusi mądry umysł w lekarstwo na raka Któż by nie oddał duszy?!
Przyglądam się i generalnie To taki Land o confussion Kraina zrobiona na szaro Wracam do domu miziać się z psem I wykrzesać iskry pomysłów By zadość uczynić podszeptom wiatru
Jeszcze tuż przed klatką Plącze się o smycz libido Jakiejś teściowej które wypadło Wyparte z punktu G przez Qlairę Która wraz z mięśniakiem wysuszyło ją W gorzką swarliwą beznamiętność