Pod spękanym sklepieniem świątyni, Zjawiasz się niczym wskrzeszony Apollo, A ja w objęciach swej wybawczyni, Nie znam już słów na tę porę wieczorną.
Wszak wśród tych wiecznych kolumn, Rozmowa była tylko echem bezmyślnym, Gorzkim szaleństwem, co jak młody piołun, Znieczula, by w snach poić strumieniem czystym.
Wybacz zatem mój stan nieistnienia, I spojrzenie utkwione w zimnym uścisku, To tylko objawy – młodzieńczego starzenia, Które się skrywa w niegdyś świętym legowisku.
Lecz skoro jesteś i uwalniasz uśpione zmysły, Wiedz, że to one zbudowały świątynię, One wzniosły kolumny, oznaczyły czas przyszły, Każdej nocy śpiewając o tym, co nie przeminie.
Sącz więc ostrożnie młodość w me żyły, By dawne obrazy nie pokryły sklepienia, Zbyt wiele już myśli te źrenice tliły, Szukając ukrycia - przed wzrokiem sumienia.