Pęknięte niebo krwawi rozognionym zachodem – ja także zarumieniona, chowam twarz w dłoniach, licząc przybrudzone refleksy dnia stygnące w ramionach.
Niemożliwością jest, by każdy kolejny raz smakował pierwszym, śmiercią naturalną umarł powielony wyraz cichego uwielbienia – ja także zniknęłam, przedłużając aż do wyczerpania sny o grzesznie przedawnionych wejrzeniach…