Panie, ja upadłem. I wtedy, na kolanach, cały w ranach, Na krawędzi ciszy już dokładnie, Powstałem znowu nieporadnie.
Śmiechy się śmieją nawet, Dłoń kłosy włosów w szyk układa. Wnet wzdycha szyja blada, Czując palców czułą paradę.
Może i jutro cegła gdzieś poleci, Zajęczy dziki gon zajęczy. Lecz dzisiaj, i za to mogę ręczyć, Świat nas nie dręczy, a wręcz świeci. Na Twojej wsparty już poręczy, Z siłą, co nie miedzią brzęczy, Lecę ja, a obok mnie Ty lecisz. Jesteśmy swoim własnym snem przecież.
Dziękuję za tak przenikliwie ostateczne rozwiazanie kwestii Boga. Choć to ty akurat w słowie "Panie",wieloznacznym nawet w tym miejscu widzisz głównie Jego. To miłe. Sponsorem niniejszego odcinka jest literka i, jak ironia.