odchodzisz jak o szybę uderzające krople budzące szepty
czuję dreszcz na twoją letniość jakby dotyk nieporuszonych w niej atomów
jest w nas tyle ślepych miejsc niczym otwartych oczu młodych od wieków martwych ciał pochowanych w mroźnych głębinach północy
choć mieni się po raz pierwszy okiennicami do paska zwężona noc przy nieznacznym uniesieniu głowy duszę przenika czerń ślepnie na jej tle jak światło lampy naprzeciw najbliższej gwiazdy
milkną twoje usta złożone w echu nadchodzącej pierwszej sekundy czasu zatrzymanego na nigdy