Niestałość
Obcy jest mi autentyzm jonosfery,
choć przez jej istnienie przechodzą
moje najwstydliwsze i najbłahsze wypowiedzi,
przekleństwa, skargi oraz tajemnice
słane do Hamburga lub innej Włodawy.
Mój głos dojrzały przechodzi permutacje,
rozczłonkowane dźwięki przepływają od warstwy
do warstwy w czasie nijakim.
Słyszę ciepły tembr rozmówcy
i nawet nie podziękuję za to niebu.
Zapominam o potędze słońca,
bo stąd wydaje mi się zbytecznie małe,
higroskopijne w świetle ekranu telefonu,
w którym zatapiam twarz.
Względem słońca jestem roszczeniowy –
odpędzam je i wzywam wedle kaprysów,
a mogłoby mnie zmiażdżyć.
Nie uważam za stosowne, by rozmyślać o grawitacji –
przecież stoję, kroczę i mam się dobrze.
Życie nie wypada mi z rąk,
przedmioty udają zabawę w murowanego.
Szafa nie otwiera się bez powodu,
dywan posłusznie leży w dużym pokoju,
a ja zgadzam się na tę bezwzględną
stałość której jestem przemijalną
cząsteczką.