Na pożegnanie dotknęłaś moich ust kazałaś milczeć gdy gasło twoje życie odprowadziłem cię pocałunkiem a gdy poczułem chłód spanikowany ścisnąłem twoje dłonie wierząc, że swoim ciepłem sprawię, że wrócisz bezsilny przyrzekłem sobie że kiedyś cię odnajdę... teraz żyję wspomnieniami tamtych dni wtopiony w bezsensowną bezdomność ówczesnych uczuć czasem modlę się pokornie niekiedy płaczę a gdy nikogo już nie ma na cmentarzu rozmawiam z tobą jak kiedyś i wierzę że każdy zapalony znicz właśnie tu i teraz gdy klęczę ma głęboki sens by spotkać cię kiedyś jeszcze raz...