Menu
Gildia Pióra na Patronite

O diabła porażce sromotnej

Na mapie starej i pożółkłej,
zwiniętej w rulon gdzieś na strychu
i może nawet ciut rozmokłej,
pamiętającej czas przepychu,

Są zamki i są też zameczki,
są wioski, sioła, chaty zwykłe,
są góry, morza, no i rzeczki,
które wciąż płynąć są nawykłe,

Są wielkie lasy, małe gaje,
są miasta, grody i folwarki
i są też nawet dróg rozstaje
i kupców drogi na jarmarki.

Jest też to miejsce, gdzie zdążamy:
hacjenda po środku czasu.
Otworem stoją wielkie bramy
w zawiasach kutych, barwy lasu.

Ten dom nam znany, co go stawiał
zręczny Mefisto pod szczyt góry.
Strzechy jak dotąd wiatr nie rozwiał
i nadal stoją grube mury.

W chacie tej ciemnej, opuszczonej
zebrały się raz wielkie sławy,
by do wieczerzy zasiąść wonnej
i żeby zażyć ciut zabawy.

Oto widzimy - Juliusz Cezar,
dowódca wielki i zaciekły.
Wciąż jest w nim moc i dawny żar,
choć go sztylety druhów siekły.

Za nim dostojnym krokiem idzie
Don Kichote z Manchy - rycerz dumny.
I jego doświadczyło życie,
twarz jego zdobi mars pochmurny.

Ostatni przybysz kroczy cicho:
to doktor Faust, co diabłu duszę
oddał, Bóg wie po jakie licho,
lecz o tym pisać już nie muszę.

Siedli do stołu (blat był próżny)
wódz, rycerz, czarownik i czekali.
Naraz przed nimi się zakurzy
i czwarty z gości się pojawił.

Brunet to był z pociągłym licem,
szary garnitur miał, laseczkę
zdobioną metalowym szpicem,
w ręku zaś trzymał małą świeczkę.

Oto i zjawił się sam murarz -
Mefistofeles - diabeł znany.
Walcząc podstępem nic nie wskórasz,
bo to zawodnik bardzo cwany.

"No cóż, panowie, dobry wieczór."
rzekł i też przysiadł na zydelku.
"Nie będę wam tu gadał bzdur,
jedzmy czym prędzej i bez zgiełku."

I wtem na blacie się zjawiły
potrawy świetne i wykwintne.
Dla oczu zwłaszcza był im miły
dzbanek z ananasowym winem.

Gdy odetchnęli po posiłku,
diabeł uśmiechnął się: "Już pora.
Teraz panowie, bez wysiłku
odpręży nas partia pokera."

Rozdane karty, pula też jest:
trzech z nich tu gra o swoje dusze,
zaś na czwartego drobny gest
wieczne czekają ich katusze.

Grają i grają, krople potu
zrosiły gęsto ludzkie czoła.
Nagle ktoś piąty stanął z boku,
a mina jego niewesoła.

Oto i zjawił się gość piąty,
pierwszy wśród braci - Piotr Apostoł.
Ogarnął wzrokiem domu kąty
i także dosiadł się do stołu.

"Widzę, Mefisto, że od nowa
prowadzisz szpetną swą działalność.
Wiesz dobrze to, że twoja głowa,
spadnie gdy znajdzie się sposobność."

"I czemu straszysz tak zażarcie,
czyż nie wiesz, że zadzierasz z czartem?"
Mefisto ubawiony żartem
kolejną na stół rzucił kartę.

"Wiesz dobrze, że w te tu trzy duchy
(i wszystkie inne, których pragniesz)
Pan mój potrafi wlać otuchy
i grzechy ich obmyć dokładnie.

Mefistofeles aż zzieleniał,
zęby zacisnął i zazgrzytał,
a potem niby od niechcenia
rzucił swe karty faworyta.

Patrzy apostoł, patrzą gracze
na to co było w diablej ręce,
a potem wstali, wdziali płaszcze
i nigdy już nie grali więcej.

Diabeł miał karty dosyć mocne:
dwóch króli i trójkę waletów,
lecz wygrać nie mógł partii nocnej
z trzema seriami kolorytów.

W ręku Cezara było karo,
zaś w dłoni maga - same piki.
Don Kichote rzucił na stół kiery
nie spodziewając się repliki.

Tak diabeł przegrał - ludzkie dusze
wymknęły mu się, stracił szmal.
A Piotr i reszta? Głową ruszcie:
ruszyli w bożą "siną dal".

7265 wyświetleń
104 teksty
6 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!