Martwi ludzie chodzą ulicami. Nie ma w nich stron, uczuć, emocji... Wciąż, cały czas pozostają sami po policzki w nieskończonej wariacji. Czy powinienem ich zatrzymać?
Słabi ludzie chodzą ścieżkami, tam, gdzie kamień nie rani stopy... Chcą uchodzić za mocarzy przed współziomkami, lecz są głusi - jak pędzące antylopy. Czy powinienem wskazać im drogę?
Cisi ludzie chodzą po kościele zasłuchani w wymyślone głosy. A gdy zobaczą jak jest ich wiele zaczynają układać stosy. Czy powinienem na to patrzeć?
Głusi ludzie chodzą jak im zagrasz, bowiem w ich sercach nie gości melodia i mimo, że nigdy nikogo nie słuchasz, zasłuchani w ciebie zemrą jednego dnia. Czy powinienem ich ocalić?
Prości ludzie chodzą prostą drogą nie zagłębiając się w jej tajniki. Biorą ze sobą tylko tyle ile mogą i uciekają w przypływie paniki. Czy powinienem ich obronić?
Ciemni ludzie chodzą, choć nie mogą. Nie umieją wybrać własnej drogi. Ich ostatecznym losem - bycie sługą. Ciche wywiązywanie się z katorgi. Czy powinienem ich uczyć?
Mądrzy ludzie w ogóle nie chodzą. Uczą się znać miejsce w którym są. Myślą tylko, wielkie idee rodzą, na prawdę przepadając z poranną bryzą. Czy powinienem być jednym z nich?
Ja również nie chodzę - choć potrafię. Stoję w miejscu z zeszytem w dłoni. Stoję z Kastusem... Z Fileusem... na barierowej rafie, gdzie każdy żywy ode mnie stroni. Czy powinienem zadać pytanie?
6-ta zwrotka mi nie leży i nie chodzi o literówkę i nazwanie ludzi ciemnymi, za pierwszym razem przeczytałem "Ciche wywiązywanie się z kategorii" i nawet pasowało, później patrzę, że chodzi jednak o katorgę.