Menu
Gildia Pióra na Patronite

GDY ŻYCIE PIĘKNEM - Powrót w ciepło rodzinnego ogniska

Każdy krok życia
Napotyka nowy kształt spraw
Mniej lub bardziej przejrzysty
Jeszcze bardziej frapujący
Jeszcze mocniej jątrzący
Niby to samo co wczoraj
Co dwadzieścia kroków temu
Ale to inne radości
Tego samego ukochania codzienności

Nie wierzyłeś nie rozumiałeś
No więc Nauczyciel jest cierpliwy
I konsekwentnie powtarza tobie
Piękno codzienności
Serwując Ci jeszcze raz
Kałuży mikrokosmos
W świetle dnia w cieniu wierzb
W księżycowej poświacie
Aż pojmiesz prostotę życia
I nie załamuj się gdy
Uświadomisz sobie ile straciłeś
Goniąc pułapki losu
Jedząc popkorn zamiast smalcu

W gąszczu spraw codziennych
Których rzekomo każda jedyną i niepowtarzalną okazją
Szukasz wreszcie tych spokojnych
Jak zieleń mchów w której
Baraszkuje styczniowe słońce
Beskidzkie słońce oczyszczające
Do filuternej zabawy zapraszające
Zaczynem mądrości duch będące
Więc te chwile oplotą nas w konsekwentną
Codzienność rutynowych nieszablonowości
Od świtu do nocy o imieniu on ona

Bo góry są proste
I prostej uczciwości uczą
Człowiek kogut kura
Niedźwiedzia nie uświadczysz
Więc po kiego go wyglądasz
Nawet jeśli gdzieś sobie jest
Sadło świstaka tylko w aptece
Czasem pstrąg w Sole
Wodzie leniwej i kipiącej
Czasem wściekły nurt roztopów
I lawina na łeb tępej warszawki
Mądrość czyli nie żyć
Po bezmyślną pijaną śmieciową śmierć

No i koniec Radziechowskiej pętli
Jak zwykle w grynszpanowym Białym
Piękniejszy odcień piękna
Ot taka oczywistość rodzinnej niedzieli
Kraina to cudowna swojska
Pełna radości z ludzkiej normalności
Kobiety co z mężczyzną
Mężczyzn co mężami ojcami
I nie pijakami przepalającymi
500 plus swoich latorośli
Daj ich Boże
Beskidzkim Aniołom Stróżom
Niech dach z tutejszego nieba
Rodzi ciche wiatry
Żyzne umiarkowaniem deszcze
Tych co gryzieni zębami czasu
Są pocieszeniem rozwagą
Ciepłem babcinych drożdżówek
Mądrością dziadków przypowieści

Spoglądamy więc w niebo niebieskie
Modlimy się o prawdę tych słów
Mocniej ściskamy nasze dłonie
Posyłając tym samym ufnie intencję
Modlitwy ku Bogu w Jego chwałę
Spokojnie czekamy aż leniwych
I głupich zastąpi pracowitymi dobrymi
Tam daleko już szronem świerki do nas mrugają
Jeszcze raz mnie byle fotografa wybierają
Proszą bym je uwiecznił przed nagłym odejściem
Co halnym będzie czy lawiny zejściem
Coś jak stare panny co roszczą
Do nadziei pretensje niewczesne płonne
Się po czterdziestce i plus ocknęły
I co nie chcą umrzeć jałowe bezpotomne

Jakby w odpowiedzi chmurdalia wiruje
Ukazując słońce niczym błysk
Radosnego oka Boga które mruży
Żeby krotochwilnie dać nam znać
Że rozumie przyjął i spróbuje
Palnąć jedno i drugie postpegieerowskie czerepiszcze
I odkuje zakutość
W ich dzieci taniec śpiew chociaż
Chociaż ich dzieci w normalność dni
Bez sfory już świętych obrazków
W zapomnieniu rodzicieli tyranów
Bez niemiłosiernej dewocji jabłolowych dzbanów
Że starczy jeden różaniec drewniany od Piotra
Ludowego wspaniałego artysty
A nie kilkanaście ich zalegających
Na pseudo świętych obrazach z pseudo sanktuariów
Jak chorych jajnikach zalegają cysty

Takie beskidzkie życie smakuje bardzo
Grande finale w domowym cieple
Domowego zacisza jedzonko
Gorący niepowtarzalny smak
Krokietów z wigilijnego farszu
I geniusz kiszonego beskidzkiego barszczu
Z czerwonych buraków
Z letniego kolorowego ogrodu
Z jesieni klonami płonącej
Ot i kropka nad i w opowieści
Będącej zapisem niedzielnego spaceru
Nowego piękna Polaków i Polek
Z woli miłościwie sprawujących nam
Władzę Prawą i Sprawiedliwą.

297 791 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!