Jadąc pociągiem podmiejskim sięgamy nieskończoności turkotem kół otrząsamy krople deszczu z drzew zroszonych porankiem Głuchy dźwięk kół trących o stalowe szyny odbija się o ściany i wraca przez uchylone okna W wagonie mdłe światło pełza po przejściach między siedzeniami mrużymy oczy odbijając się w szybach patrzymy w dal, która nas nie obchodzi, gdyż jesteśmy tu chwilą przecinkiem błyskiem wydartym pantografom rzuconym na pożarcie wolności pustce głuchej i szalonej pijącej bez litości
Wróciły mi wspomnienia czasów, kiedy spędzałam każdego dnia 90 min. w pociągach w drodze do i z pracy. Pociągi pełne ludzi, a każdy z nas był w tych podróżach takim przecinkiem... To były trudne czasy, ale bardzo przyjemnie je wspominam.
Kruchość życia,ulotność chwil które które tak naprawdę są najistotniejsze.ot..codzienność..Życie przemija,a nie każdy dzień zaczyna się cudownym zdarzeniem..Również żałuję że nie mogę stawiać plusików,byłby przy każdym Marka Twoim wierszu..Pozdrawiam i milusiego:)