Białym śniegiem zdarto kolory Zeskrobano błoto, żółte liście, A ja przestałem wciąż myśleć, Chociaż nadal jestem chory.
Rzeka przeciska przez turbiny Wspomnienie skrzypiących mrozów. Słucham niedbale, bo od tej grozy Mroczniejsza boli kara bez winy.
Tyle jeszcze wiosen przede mną Aż krew leci na samą myśl drogi, Więc negocjuję z Losem i Bogiem Trasę mniej ciemną.
Kiedyś skakałem przez rowy na polach, Nawet bez specjalnego wybicia. Sztuka niemożliwa dzisiaj, A tak łatwa wczoraj.
Nie czuję rozpaczy, nie płonę w gniewie, Nie skarżę, nie biję pleców batem, Nie walczę ze sobą ani z tym pieprzonym światem… Po prostu nie wiem. Już nic nie wiem.
Lindsey na skrzypcach gra Hallelujah. Wzdycham jak boleśnie pięknie, Niemalże mi serce cicho pęknie, A życie jak sweter wełniany się pruje.
Szarość, kolory, to tylko słowa. Jeden widzi sercem inny zaś głową. Teraz czas mam czarny ja optymista Czyli wyjdzie szaro jak to zmieszać w misce. Wolę jednak w szarym czuć prawdziwą miłość Niż by mi samemu najbarwniej było. 😉