Nie trzeba
Białych obrusów, lśniących lichtarzy,
Złocistych sztućców, zapachu ciast,
Z sieci ściągniętych życzeń i marzeń,
Czy skrzących na granacie nieba gwiazd.
Kolejki przy kasach, puste portfele,
Muzyce kolęd hałas pozasłaniał słowa,
Na błocie podwórek szarość się ściele,
A miłosierdzie się rozkłada w mowach.
I nie ma czasu by stanąć i zapytać:
Dlaczego prawda tak za gardło chwyta?
Czemu Bóg może być a człowiek nie musi?
Gdzie zaczyna się serce a kończy polityka?
Co powoduje, że ludzie są głusi?
W jakiejś żałośnie biednej szopie,
Na przedmieściach naszych dusz,
Są ze sobą Bóg i Jego człowiek.
Czekają na nas już.
On wie - zmęczenie, nerwy, tyle spraw,
Jeszcze prezenty, poprawić koszulę…
Na łódź ludzkich planów sporo czeka raf.
Jak w końcu odsapnę do Niego się przytulę,
Spocony i spięty… Nie wypada tak.
A chwila, jak życie, przepływa i niknie.
Miłość usycha, przysięga kruszeje,
Oparcie upada, głos krzyku milknie.
I już po świętach, nim trzeci kur zapieje.
Znajdźcie w tym zamieszaniu chwilę dla Boga,
Podnieście rzuconą do kąta prawdę.
Nie potrzeba supermaratonu w nogach,
Żeby znaleźć na niebie właściwą gwiazdę.