Menu
Gildia Pióra na Patronite

Słoneczny Zachód Słońca cz. 3

fyrfle

fyrfle

- Zobacz, a te bazie jeszcze nie mają się nawet zamiaru otworzyć.
- Tak, to te kolorowe, ale to nic - będą akurat piękne wtedy, kiedy trzeba będzie komponować wiązanki na niedzielę palmową.
Szli teraz zamarzniętym śniegiem, twardym jak lód, na którym było pełno mnóstwo zamarzniętych ptasich śladów, a nieopodal nich skakało po tym śniegu właśnie stado ptaków i tak mocno i radośnie dokazywało świergotając przy tym, że przyjemnie było na nie popatrzeć i posłuchać, i ładować się ich pozytywną życiową energią.
- Zobacz do góry tu na prawo,kolejne stadko ptaków, wydają się większymi od tych tu na śniegu, ale to nie są gołębie ani wrony.
- Tak, ale nie wiem co to za jedne, ale zobacz tam ktoś biegnie w kierunku Matyski.
- Wreszcie jest ktoś komu też chce się żyć, a nie tylko dać się prowadzić na postronku telewizji.
- Z każdą minutą słońce świeci jakby mocniej i widać coraz więcej zboczy i szczytów.
- Nareszcie i są takie piękne od tych pomarańczowych promieni, to jakby artysta malował obraz bezpośrednio dla twoich oczu.
- Ciekawe jak się nazywają te krzewy z bordowymi gałęziami, wyglądają teraz rewelacyjnie w tym świetle słonecznym, sprawiają, że jak się dobrze przyjrzeć, to można dostrzec kolory i zimą - dodają naprawdę ogni temu czasowi.
- Nie wiem, będę musiał popatrzeć w internecie.
Zbliżali się teraz do trzech domów mieszkalnych, które wybudowano w pewnym oddaleniu od wioski nad potokiem. Zwracała uwagę oliwkowością swoich długich witkowatych gałęzi wierzba, która rosła tuż obok okazałego modrzewia. Droga była teraz fragmentem pokrytym twardym i chropowatym lodem, po którym nie dało się iść, takim był śliskim, a więc zeszli na pobocze pokryte śniegiem i tędy doszli do asfaltowej już części drogi prowadzącej do wsi . Zaraz za budynkami po lewej stronie drogi były zarosła , które latem są zbiorowiskiem pokrzyw i łopianów, a teraz sterczały tylko połamane suche kikuty pokrzyw i kilka ogromnych suchych niby krzewów łopianu, z charakterystycznym rzepami. Pośrodku był wbity kołek i tabliczka na tym kołku informująca o zakazie wyrzucania śmieci w tym miejscu, a zaraz za tym ogłoszeniem leżały wielkie kupy wyrzuconego popiołu, który przy deszczach pewnie spływał do potoku - to mogła być odpowiedź na pytanie - dlaczego dotychczas w ich spacerach nie udało im się zauważyć żadnego życia w wodzie tego skądinąd pięknego potoku zwanego Białym. Sierżant zawsze czuł ekscytacje i bezpośrednie dotknięcie przez piękno kiedy szedł pośród tych wielkich rozłożystych roślin łopianu. Były jakby instalacjami artystycznymi, które zafundował jemu najwyższy Twórca wszechświata i zaraz doszli do samego potoku, w miejscu w którym tuż za mostkiem był on dość szeroki z pochylonymi nad nim drzewami, a jego nurt podmywał korzenie tych drzew - swoista koegzystencja, która oczom ludzkim ukazywała się jako niesamowicie piękny fragment przyrody. Nurt potoku w tym miejscu zmieniał odcienie błękitu z każdym wykonanym krokiem, bo z każdym krokiem oglądało się go pod innym kątem padania światła i zabawa była naprawdę przepyszna.
- Idziemy prosto czy skręcamy na łąki - zapytała Pani Inspektor.
- Dzisiaj idziemy nie tylko łąkami, ale pójdziemy sobie brzegiem samego potoku, przecież nie spieszy się nam, a dzień jest naprawdę piękny.
- Nie ma sprawy, popieram i rozumiem, że ładujesz się pieknem.
- Tak.
Taki potok górski zdaje się być alegorią życia ludzkiego. W zasadzie jest w nim niewiele prostych wygładzonych odcinków, a jest on cały czas kręty, nurt jego żwawy, jeśli nie nawet porywisty, wciąż kluczy pomiędzy wzniesieniami i drzewami, jest pełen małych uskoków, albo wręcz przepaścistych wodospadów i tak naprawdę jak w tym akurat potoku - mimo burzliwości, to nie ma w nim życia czyli te meandry losu bez woli człowieczej. Ale można też spojrzeć na ten potok inaczej, że z jego brzegów wyrastają dziesiątki ogromnych drzew i dziesiątki pięknych krzewów - kaliny czy czarnego bzu, które są pięknym kolorowym życiem z którego to życia czerpią inni - ot ptaki choćby w nich gniazdujące czy dziki żywiące się żołędziami dębów i przecież my ludzie, którzy to zbieramy kwiaty bzu i lip na zdrowe i przesmaczne syropy. Takie jest ludzkie życie , często z niego korzystają inni więcej niż sam jego nosiciel. Czasem to nasze życie jak ten potok potrzebuję żeby ktoś się nim zajął , aby wypełniła je treść i tak jak w życiu jedni trafiają na odpowiednich drugich, a inni będą do końca dni potokiem który zwala drzewa, powołuje na nich huby, do którego inni nawrzucają śmieci, ale w nim samym nigdy nie pojawią się pstrągi. Szli wzdłuż nurtu potoku po mocno zmarzniętym śniegu i wśród zeschniętych ponad metrowych łodyg pokrzyw. Przyglądali się idealnie przeźroczystej wodzie i moziace kamieni leżącej w bystrej wodzie - były szare, jakby wpadające w bordo, ciemnoszare i czasem prawie czarne. Zamarznięty śnieg zachodził na ten pędzący żywioł w niektórych miejscach aż do połowy koryta potoku i nie dawał się słońcu i nie załamywał się jeszcze, ale woda jakby wdzierała się weń tworząc malownicze i przyciągające oko mini fiordy. Szli dalej i mieli przed sobą kilkanaście metrów w których nurt nie kluczył, a był w miarę prostym kierującym się w kierunku wschodnim. Przy brzegach wyrastały z niego wysokie i grube łodygi trzcin skute znowu lodem sięgającym centrum wody falującej jak warkocz misternie uplecionej przez mistrza cukierniczego hałki. I nagły ostry bardzo skręt w prawo i zaraz w lewo po czym nagły niespodziewany wodospad składający się z kilku progów i pod nim biała kipiel piany. A wszystko obkute dookoła bajecznymi instlacjami lodowymi, z których nie jedna wróżka przepowiedziałaby nam intensywne życie w pięknie, namiętności, miłości, zdrowiu, uśmiechu i dla chętnych gaździn z kilkoma mężami naraz - takie to wszystko tutaj intensywne i radosne. A z wodospadu wyrasta kilkoma pniami ogromna wierzba u korzeni której jej korę porasta bujny jaskrawo zielony mech, któren to na myśl przywodzi utęsknioną zieleń wiosny. A zaraz za wodospadem nurt się uspokaja i płynie beznamiętnym szerokim szalem, w niewysokim kanionie wąwozie, którego lewy brzeg to rumowisko z połamanych pokrzyw, a prawy to jeszcze zina śnieżna zmarzlina, z której wyrastają i pochylają się nad wodę bujne krzewy kaliny i bzu. Zaraz też lodowa pokrywa tryumfuje na całości nurtu, aby po kolejnych kilku metrach zakończyć się kolejnym mini jeziorkiem wypalonym przez ciepło słońca. Kolejny raz ostry skręt w lewo i rozlewisko i zaraz w prawo, po czym natychmiastowy zwrot ponownie w lewo i przejście w kolejną białą zmarzlinę z której nurt przygląda się światu jakby oczami, którymi są dwa przeręble wykonane przez przedzierające się przez gałęzie drzew ognie promieni słonecznych. Te ich oczy są żywe i tętnią falującym nurtem doświetlonym słońcem. Po czym nagle znowu wszystko kończy się wodospadem, który jest kolejną tylko białą lodową rzeźbą Boga. Nurt zasłonięty kompletnie w tym miejscu przez drzewa długo jeszcze będzie oazą lodową, może nawet do końca pierwszej dekady marca. Wraz z tym wodospadem schodziliy znowu około metra niżej.
Koniec części trzeciej

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!