-Zawsze u boku.- szepnęłam. -Zawsze u boku.- odpowiedział, ale było to bez życia. Popatrzyłam na niego zdziwiona, ale nic nie powiedziałam. To, co kiedyś między nami było, wzięło się i zepsuło. Nie, wcale nie. Wszystko było tak samo, oprócz naszego wieku. Kiedyś naturalnie wymawialiśmy nasze powitanie. A teraz… Usiadłam na trawie tak jak i on. Nie przerywaliśmy milczenia. Bo po co? Przecież uciekaliśmy do siebie, kiedy huk i zgiełk życia nie dawał nam spokoju. Taka odskocznia. Siadaliśmy wtedy posiniaczeni od kolejnego upadku z drzewa i patrzyliśmy się na siebie. Nasi rodzice mówili, że jesteśmy jak rodzeństwo. Bo jesteśmy, przyjaciele od najmłodszych lat, od samego początku. Wystarczyło zamknąć oczy i spojrzeć wstecz. Zawsze widziano nas razem, a właśnie teraz nasze drogi miały się rozejść bezpowrotnie. Wyjęłam z kieszeni żyletkę i zaczęłam się nią bawić. Ot, tak od niechcenia. Podrzucałam ją i łapałam. Turlałam po dłoni. Nie reagował. Ujęłam ją w dwa palce i śmigałam końcówką po alabastrowej skórze. Zaraz za nią pojawiała się czerwona kreseczka tego przedziwnego tatuażu. -Letho…- wreszcie zauważył, ale ja nie przestawałam. Nadal malowałam na swojej ręce cieniutkie kreski.- Żyletki są niebezpieczne. -Wiem, nie jestem przedszkolakiem.- pociągnęłam odrobinę głębiej i pojawiła się czerwona łza mojego życia. Nie przestawałam, a on coraz bardziej bladł. -Letho, życie Ci niemiłe? Chcesz się zabić?- kolejna głębsza rysa. -Przecież wiesz, że nigdy nie aprobowałam samobójstwa. To jawne tchórzostwo.- A jednak kolejna strużka krwi skapnęła na ziemię. Ile jeszcze mam czekać? -Ale widzę, że chcesz się zabić. Przestań!- krzyknął. Jeszcze nigdy tego nie zrobił, ale byłam nieugięta. Podciągnęłam tylko nogi w kolorowych rajstopach i kontynuowałam swój rysunek z życia. Może w końcu zrozumie? -Letho! Nie wiem, co Ci strzeliło do głowy, ale przestań. Przerażasz mnie.- O nie, to szło nie w tą stronę, co trzeba. Popatrzyłam na niego pustym wzrokiem i postawiłam, tym razem na dwóch nadgarstkach, ostateczne kreski. Wystarczająco głębokie, żeby chlustała z nich fontanna krwi. Raoul zerwał się na nogi i podbiegł do mnie. W jego oczach błyszczała histeria, rozpacz i panika. A może coś jeszcze? -Boże! Letho, co ty zrobiłaś?- wziął mnie w ramiona i zaczął tulić. Potrzebowałam tego ciepła, bo było mi z każdą kroplą coraz zimniej.- Dlaczego chcesz się zabić? -Raoul.- po raz pierwszy powiedziałam jego imię. Przynajmniej dzisiaj. Ale kto zliczy, ile razy wspomniałam je? Ile razy wypowiedziałam, kiedy byłam całkiem samotna, albo wystraszona? Przełknęłam łzy. Miałam niewiele czasu, a tak wiele do przekazania. Może zdąży mnie jeszcze uratować?- Ja nie… chcę się… zabić. To jest… tylko środek… do osiągnięcia… celu. -Celu?! Boże! Letho, tu chodzi o Twoje życie!- zaczął grzebać w kieszeni. Nie, to nie tak miało się potoczyć.- Już dzwonię po pogotowie. -Nie. Już nie zdążysz.- wiedziałam, co mówię. Przed oczami stanęła mi biała mgła, a w uszach słyszałam już anielskie dzwoneczki. -Nie, Letho, nie. Nie opuszczaj mnie, proszę.-szeptał i nadal mnie tulił, a nawet zaczął kołysać. Było mi tak zimno.- Przyjaciółko, siostrzyczko… Boże, kocham Cię. Jestem Twoim bratem i właśnie Cię zawiodłem. Letho! Jaki jest ten cholerny cel, że muszę Cię stracić?! -Właśnie go osiągnęłam. Nie widzisz? Chciałam, żebyś w końcu pokazał, że jesteś moim bratem, przyjacielem, Raoul. Chciałam poczuć się Twoją siostrą, a nie przydatną osobą, która normalnie stoi na półce życia. Pokazałeś mi to.- uśmiechnęłam się. Osiągnęłam cel. Ale czy zrozumiał przesłanie? Chyba nie. Trudno… i tak już nie miałam czasu. Przecież zrobiło się przeraźliwie zimno. Czy to koniec?- Zawsze u boku…