Menu
Gildia Pióra na Patronite

Stokrotki

Sheldonia

Sheldonia

Za każdym razem, gdy wybierałam się do tego warszawskiego parku widziałam Ją. Przychodziłam tam głównie po to, by robić zdjęcia. Raz były to fotografie spadających złotych liści w czasie jesienni; w zimowe wieczory białych ulic i drzew, a innym razem uwiecznianie pierwszych zielonych oznak życia wiosną. Z każdą porą roku zmieniał się krajobraz, po za jedną rzeczą, która odkąd zaczęłam tutaj przychodzić, była niezmienna. Ona.

Siedziała każdego dnia na tej samej ławce, w dłoniach ściskała mały bukiecik kwiatów, który zmieniał swój wygląd wraz z zmieniającą się datą. Siedziała, nie ruszała się, z nikim nie rozmawiała, bo też nikt niczego od niej nie chciał, wzrok wlepiony miała w bramę wejściową parku.
Po kilku latach przestałam nawet zwracać na nią uwagę, jakby była stałym elementem tego miejsca, jak Syrenka jest nieodłączną częścią rynku. Jednak ciekawiła mnie jej historia i to, na kogo czeka od tylu lat. Wyglądała na osiemdziesięciolatkę, jednak w jej postawie nie było nic, co mogłoby sugerować, że jest wątła i słaba.
Siedziała tam, czekała, zmieniały się tylko pory roku. Jej zimowy płaszcz zmieniał się w cienki sweterek, kozaki w sandały, a stokrotki w bratki…
Gdy pewnego dnia weszłam do parku z aparatem zawieszonym na szyi, nie od razu zauważyłam, że jej nie ma. Ławka straszyła smutkiem. Nie było jej.
Mimo myśli tłoczących się po głowie, zajęłam się fotografowaniem wiewiórek. Jakiś czas później dostrzegłam kobietę w średnim wieku, która na owej ławce położyła bukiecik stokrotek. Już miała odchodzić. Jednak w wyniku spontaniczności, podbiegłam do niej, zatrzymałam i zapytałam ją wprost, czy mogłaby mi opowiedzieć historię kobiety z bukietem.

- W tym parku moja mama, która była wtedy w czwartym miesiącu ciąży, pożegnała się z ojcem. Był to pierwszy dzień Powstania Warszawskiego. Mój ojciec chciał wziąć w nim udział. Powiedział matce, że dzień po zakończeniu powstaniu przyjdzie tutaj do tego parku i będzie na nią czekał na tej właśnie ławce, na której teraz siedzimy. Wtedy widziała go ostatni raz. Nietrudno się domyślić, że przychodziła tu każdego ranka od 3-ego października 1944 roku i czekała na swojego męża, aż dzień zamienił się w noc. Gdy urodziłam się ja, przychodziła tutaj, pchając przed sobą wózek z niemowlakiem. Gdy podrosłam, przychodziła beze mnie. Nigdy nikogo nie pokochała, bo ciągle wierzyła, że on jednak wróci. Nie wrócił.
Wczoraj w nocy mama umarła we śnie. Cieszę się, że miała taką spokojną śmierć. Po tylu latach niespokojnej miłości serce przestało bić, dając jej w końcu ukojenie.
Znalazłam ją dzisiaj rano w swoim łóżku. Na jej ustach, pierwszy raz od tych 67-siedmiu lat, pojawił się uśmiech. Jakby po tylu latach włóczęgi wreszcie wróciła do domu.

4848 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • Albert Jarus

    9 April 2012, 23:19

    ...

  • Sheldonia

    11 October 2011, 18:50

    Dziękuję, nie spodziewałam się. A do napisania tego opowiadania zainspirował mnie widok pary staruszków, trzymających się za ręce i wzruszył mnie fakt, że jednak miłość do końca życia się zdarza. Pozdrawiam:)

  • Albert Jarus

    11 October 2011, 08:53

    Ma w sobie magię. Bo jak inaczej jak można o miłości mówić jak nie dodając pewnych czarodziejskich nutek.
    gratuluje

  • Sheldonia

    10 October 2011, 22:16

    Dzięki:)

  • madeleine95

    10 October 2011, 21:18

    piękne :-)

  • Sheldonia

    10 October 2011, 19:30

    Dziękuję. Bardzo mnie to cieszy:)

  • Orianna

    10 October 2011, 16:14

    Piękne. Cudowne. Proste, a jednak ma to coś. Bardzo mi się podoba:)