Menu
Gildia Pióra na Patronite

LIPCOWY OGRÓD 4

fyrfle

fyrfle

Z wakacji w Irlandii przyjechaliśmy czternastego lipca 2019 roku. Tak można powiedzieć, że były to wakacje, bo na zaproszenie dzieci spędziliśmy tam niezapomniane przecudowne aż trzy tygodnie. Pewnie tamte chwile zasługują na osobną opowieść o lipcowym ogrodzie, bo Irlandia, to naprawdę całościowo jest jednym wielkim ogrodem zielonym, z mnóstwem przepięknych kolorowych zakątków.

Wróciliśmy do naszego bardzo kolorowego ogrodu, którym podczas naszej nieobecności opiekowały się też nasze dzieci, które przyjechały z wielkiego miasta wypocząć na wieś ze swoimi dziećmi. Cudnie kwitły słoneczniki, lilie i na przykład jeżówki. A pomiędzy kwiatami, pod krzewami, na drewnie pod balkonami słodko w dzień leniuchowały liczne koty sąsiadów i nasza Cirilla. Czemu tutaj, to tajemnica. Jakoś polubiły ten kolorowy zakątek.

Wśród nich była też Adaś - kotka, którą na początku jej losu mylnie wzięliśmy za kocura i daliśmy jej męskie imię. Później już nie zmieniliśmy go. Przyszła na świat pewnie późnym latem 2017 roku z Szarotki, gdzieś pewnie na pryzmie drewna pod którymś z balkonów albo w szopce, czy stodole lub może w białoruśce albo sześćdziesiątce, któregoś ze sąsiadów, ciągnikach garażowanych pod wiatami okrytymi eternitem lub papą.

Szarotka kociła już wtedy kocięta obarczone wadą. Nierosły za bardzo i w życie wchodziły mniej lub bardziej karłami, osłabionymi, z tendencją do chorób wszelkich. Może też na ich kondycje wpływ miały surowe warunki pierwszych dni, tygodni i miesięcy życia. Bez weterynarza, niewielka ilość pokarmu, kleszcze i choroby. Ale jakoś przeżywały zimy i potem żyły trapione chorobami, co było widać. Adasia zobaczyliśmy pierwszy raz w październiku 2017 roku. Nie rosła, ale była bardzo żywym i wesołym kociaczkiem. Lgnęła do ludzi, u których szukała czułości i resztek mięsa z obiadu.

Przetrwała zimę z 2017 roku na rok 2018 i spokojnie sobie żyła, skarłowaciała, ale w miarę zdrowa. Niestety była kotką. Wiosną zauważyliśmy, że ugania się za nią usilnie Barbor - kot król placu i pragnie z nią igraszek miłosnych. Pewnie wydzielała jakieś hormony, ale w swoim kalectwie nie czuła potrzeby macierzyństwa i widzieliśmy, że nie rozumie czemu Barbor ją atakuje. W desperacji uciekała na najwyższe partie gałęzi tui i kaliny, gdzie ciężki Barbor nie mógł wleźć, o czym wiedział i kilka pięter niżej posyłał jej niby dziecięce kwilenie muzykę kocurzych zalotów.

Potem analogicznie sytuacja powtórzyła się na przełomie wiosny i lata. Mała kotka dramatycznie uciekała na najwyższe piętra drzew przed amorami kilku już kocurów. Uciekła i jakoś przetrwała ten czas, ale była bardzo umęczona. Na szczęście w następnych miesiącach nic się nie działo i nawet urosła i przytyła troszkę przez lato jesień i większą część zimy.

Problem powrócił w lutym 2019 roku. Znowu za Adasiem zaczął uganiać się Barbor i zaraz dołączyły inne kocury w hierarchii. Znowu ucieczki na wierzchołki drzew. Wreszcie dopadły ją i zwyczajnie gwałciły. Kiedy uciekała schronić się pod płytę grilla, to koczowały na niej i dookoła grilla po dwa trzy i cztery, a kiedy hormony ich roznosiły, to wczołgiwały się pod grill i chwytały ją szczękami za uszy i wyciągały spod płyty grilla i zmuszały do niechcianych, nierozumianych bolesnych aktów miłości.

Wiosną okociła dwa kocięta - szaro-białe i ciemnoszare. Karmiła je i była opiekuńcza, a my zobaczyliśmy je w czerwcu. Szwendały się od jednej posesji do drugiej. Figlowały i bawiły się z dziećmi na ulicy. Potem nagle zniknęły. Przypuszczam, że ktoś znalazł im dom.

Kiedy wróciliśmy z Irlandii, to sąsiad powiedział nam, że w ostatnim tygodniu, gdy dzieci już wyjechały z wnukami do miasta, to na drewnie pod balkonem zamieszkała norka amerykańska, która całymi dniami wylegiwała się w kręgu przeznaczonym na ognisko, oprócz chwil kiedy z łatwością wspinała się na drzewa do gniazd ptaków lub polowała je na ziemi. Faktycznie w ogrodzie znalazłem kilka martwych ptaków. Były całe prawie. Miały tylko wyżarte wnętrza klatek piersiowych. Przez następne trzy dni znalazłem jeszcze dwa martwe kosy z takimi samymi obrażeniami ciała, ale sama norka nie pokazała się. Siedziała gdzieś w drewnie i nie na rękę jej była widocznie nasza aktywna obecność w ogrodzie.

Po powrocie z Irlandii zastaliśmy Adasia bardzo słabą. Była bardzo wychudzona i apatyczna. Prawie nic nie jadła. Jej los dopełnił się pewnej nocy. Siedzieliśmy na balkonie i usłyszeliśmy jej śmiertelny wrzask w ogrodzie po sąsiedzku. Domyśliliśmy się, że padła ofiarą norki amerykańskiej. Więcej ofiar przybysza nie było i norka też zniknęła. Życie ogrodu wróciło do codzienności. Rozkwitały kolejne cudne kwiaty, my dbaliśmy o nie i radowaliśmy się niesamowitymi kształtami, barwami i smakami, a Szarotka kociła kolejne kocięta.

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!