Menu
Gildia Pióra na Patronite

Marek z 68.

Pinky

Pinky

Z pozoru szary, nudny i monotonny dzień. Taki jak zwykle, gdy radziła sobie w pracy z pechem, ludzką nieżyczliwością i zmęczeniem, które pomimo wypicia paru kolejnych filiżanek kawy nie chciało jej opuścić. Ale nie mogła narzekać, dziś siedziała w pracy krócej, więc wychodząc z budynku całą sobą zdradzała jak bardzo cieszy ją świadomość, że za godzinę wejdzie do domu i rzuci się na łóżko, odpalając jakąś starą komedię i zażerając się mandarynkami. Oczywiście później miała na głowie uzupełnienie papierkowej roboty, niemniej nie było powodu, żeby się z tym spieszyć. Ruszając w stronę przystanku autobusowego - nie mogła się zmusić do wyrobienia prawa jazdy, więc zmuszona była używać znienawidzonej przez ludzi miejskiej komunikacji - rozpięła boczną kieszonkę torebki, jak zwykle zapamiętale poszukując w niej drobnych, za które mogłaby kupić bilet. Musiała sobie doładować jutro kartę miejską, to była oszczędność czasu i pieniędzy, a obu tych rzeczy potrzebowała na gwałt. No, może odrobinę przesadziła, według jej skrupulatnych wyliczeń gdyby przestała spędzać rano godzinę w łazience, a potem jeszcze 48 minut w kuchni na jedzeniu jednej miski musli (ktoś z całą pewnością przekręcał wskazówki na zegarku, przecież to niemożliwe!) to zaoszczędziłaby wystarczająco dużo czasu by pospać sobie trochę dłużej, w celu pozbycia się tych worów pod oczami, i jednocześnie może zaczęłaby przychodzić idealnie na czas do biura. Swoją drogą gdyby jeszcze odłączyła od laptopa internet zaoszczędziłaby tyle godzin, że zapewne zdziwiłoby ją, że dzień trwa tak długo.

Każdy z nas zna tę chwilę, gdy jest jeszcze spory kawałek od przystanku ale już widzi podjeżdżający autobus. Są wtedy tylko dwa wyjścia - można zaczekać na następny, co uczyniłby każdy, komu nie zależy na czasie i kogo nie interesuje, że 68 kursuje co dwadzieścia minut. Druga bramka, którą wybrała Emilia, polegała na zerwaniu się z miejsca i wyszarpnięciu dłoni z kieszonki, by podlecieć do okienka kiosku i głośnym, nieco zadyszanym, tonem rzucić:
- Jeden normalny! - bo i co z tego, że mogła pojechać 72, który pewnie przyjedzie za pięć minut. W końcu tylko 68 podjeżdża tak blisko jej domu, a ona nie będzie specjalnie szła przez te - jakże ogromne w jej mniemaniu - zaspy śniegu, które w rzeczywistości nie sięgały jej kostek. Zaczekała jednak na resztę, jak przystało na materialistkę, i podbiegła do autobusu, dziękując niebiosom, że tyle osób starało się usilnie wepchnąć do pojazdu. Wykorzystując swój urok i zwinność prześlizgnęła się pod ramieniem jakiegoś mężczyzny i wsunęła przed staruszką. Dobrze, może to nie było zbyt uprzejme, ale zamierzała przesunąć się dalej by jak najwięcej osób mogło się zmieścić. A staruszki z jej doświadczeń ustawiały się pod drzwiami, przez na samym środku świeciło pustką, a ludzie i tak wejść nie mogli.
Brak logiki aż kuł ją w oczy.
Skasowała bilet i odczekała moment, sprawdzając czy każdy kto chciał usiadł na miejscu, po czym sama zajęła jedno z nich przy jakimś panu, opierając się wygodnie i od razu oddając się typowemu dla siebie zajęciu - kontemplowaniu nad sensem życia. Nic innego nie sprawiało jej takiej radości w tramwajach i autobusach. Szybko jednak wróciła myślami na ziemię, przypominając sobie o tym, że wypadałoby zerknąć czy ktoś ją kocha - a nuż widelec znalazła się osoba, która wysłała jej sms'a. Wymacała zatem kieszonkę by stwierdzić... brak komórki. Brak komórki. Dłonie wślizgnęły się do kieszeni płaszcza i dokładnie przewertowały ich zawartość.
Brak komórki. Podniosła się, kładąc torbę na siedzeniu i z większa dokładnością przeszukując kieszonkę. Potem kolejne, kolejne, kolejne.
Brak komórki. Usiadła, przygryzając wargę i znów sprawdzając kieszenie. I w chwili gdy zrozumiała, że naprawdę nie ma komórki wpadła w panikę tak wielką, że jej naturalna nieśmiałość w stosunku do obcych zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i przeniosła spojrzenie na mężczyznę obok, chrząkając cicho.
- Ehm, przepraszam pana, czy mógłby pan do mnie zadzwonić, chyba zgubiłam telefon... - zaczęła cicho, ale facet okazał się całkiem w porządku, bo pokiwał głową i wyciągnął swój telefon, pytając zaraz o numer. Wydukała ciąg cyfr, wbijając w niego przewiercający wzrok gdy zadzwonił. I już, już otwierał usta, by zapewne spytać kto odebrał, gdy nagle zmarszczył brwi i wyciągnął komórkę przed siebie, spoglądając na nią ze zdziwieniem. Dopiero wtedy zerknął na siedzącą spokojnie Emilię, która usilnie starała się zachować zimną krew. Och, gdyby była stoikiem jej życie byłoby znacznie prostsze.
- Ktoś odebrał, ale zaraz się rozłączył.
- O Boże, okradli mnie! - wychrypiała, zdradzając naturalny dla siebie "optymizm" i opadając na oparcie z westchnieniem.
- Na to wygląda. Może chce pani zadzwonić jeszcze raz? - spytał usłużnie miły nieznajomy, a Emilia pokiwała przecząco głową, podejmując właśnie poważne decyzje. Na pewno gdy wychodziła miała komórkę, przecież sprawdzała jeszcze czas! Więc musiała ją zgubić na przystanku, gdzie niecny człek wykorzystał jej pech i podwinął urządzenie.
- Ja wysiądę i przejdę się, może ten ktoś z komórką jeszcze tam stoi. - oznajmiła, kierując te słowa bardziej do siebie, niźli obcego, choć to on właśnie w odpowiedzi pokiwał głową. Nie czekając na więcej słów wstała i podeszła do drzwi, ze zdenerwowaniem uderzając opuszkami palców o poręcz, by w chwili rozchylenia się drzwi wypaść na zewnątrz i pędem ruszyć w tych niewygodnych kozakach na obcasach do przystanku, który znajdował się na piechotę jakieś 20 minut drogi stąd. Droga daleka, ale i tak zamierzała tam dojść. Nie szczędząc pod nosem słów pocieszenia, które w większości brzmiały "Super, straciłam komórkę", "Pewnie jutro wystawią ją na eBayu czy allegro!", lub ewentualnie "Znowu będę musiała mieć ten stary, rozwalający się telefon", doszła aż na najbliższe światła. Podczas gdy pierwsze dwa akurat jej podpasywały zielonym, to trzecie upierdliwie świeciło na czerwono, choć nic nie jechało. Rozglądając się gorączkowo zatrzymała się wzrokiem na współpracownicy po drugiej stronie jezdni - zapatrzonej w ekran telefonu Gosi, do której zaczęła machać, by wraz ze zmianą koloru świateł dopaść jej z głośnym:
- Okradli mnie, pomóż!
Razem przedzwoniły na numer Emilii i gdy za drugim razem połączenie zostało przyjęte, kobieta natychmiast przysunęła komórkę do ucha, słysząc z drugiej strony osobę, wypowiadającą jej imię.
- Tak, tu Emilia! To mój telefon!
- Emilia! Stoję na przystanku, znalazłam go w śniegu. - ta informacja zdjęła z ramion brunetki ciężar tak wielki, że wypuściła powietrze z ust, pokazując Gosi kciuk uniesiony do góry. Pożegnała się, stwierdzając, że zaraz tam podbiegnie, uściskała Małgosię, wdzięczna za pomoc, i truchcikiem w parę minut znalazła się na w okolicach nieszczęsnego przystanku, dopadając do znajomej i wpadając jej w ramiona.
- Czy ty uwierzysz jak bardzo trzeba być głupim żeby mieć takie szczęście?! - zapytała, próbując złapać oddech, podczas gdy Monika wyjęła z kieszeni jej telefonik, w czarnym etui i z małym liskiem na breloczku. W życiu nie uwierzyłaby, że gubiąc go w śniegu znajdzie go akurat Monika, było zapewne mnóstwo innych ludzi, którzy mogliby przywłaszczyć sobie komórkę i już nigdy więcej by jej nie zobaczyła.
- Dzwonił do mnie jakiś koleś. Bo ja próbowałam zadzwonić do "Madziu", bo to Magda Cz., prawda? - widząc potakujące kiwnięcie uśmiechnęła się. - Ale nie odbierała. No i pomyślałam, że wezmę telefon i oddam ci go jutro, bo nie wiem gdzie mieszkasz, ale wtedy zadzwonił ten chłopak i powiedział, że już biegniesz z powrotem i mam zaczekać. - zakończyła swój wywód, a Emilia uniosła zaskoczona brwi, by po chwili jeszcze raz podziękować i razem z koleżanką zabrać się następnym autobusem.
Tego samego dnia dostała sms'a.
Hej, i co Emilia, znalazłaś telefon? Mam nadzieję, że tak, pozdrawiam. Marek z 68.
To zabawne, że tych parę słów tak bardzo ją ucieszyło. Bezinteresowna pomoc jaką okazał jej nieznajomy człowiek sprawiła jej tak wielką przyjemność, że nie potrafiła nawet rozpamiętywać własnej bezmyślności związanej ze zgubieniem telefonu. Nie musiał jej pomagać, a jednak to zrobił, zadzwonił nawet, by upewnić się, że jej znajoma zaczeka. A ona nawet nie pamiętała jego twarzy, była zbyt skupiona na panikowaniu. Oparła głowę na dłoni, wpatrując się w komórkę i dotykając palcem kolejnych liter, by ubrać w słowa wdzięczność, jaką odczuwała.
Niesamowite, że tylu ludzi jej dziś pomogło.

__________________
Od autorki: Zgubiłam dziś komórkę. Dopiero teraz rozumiem, że jestem bez niej jak bez ręki.
Opowiadanie nie odzwierciedla idealnie dzisiejszej sytuacji, ale zawiera najważniejsze jej elementy. Pisząc, żywię głupkowatą nadzieję, że może kiedyś zobaczy to ktoś, kto bardzo mi dziś pomógł.
Pozdrawiam pana, Panie Sławku z 79!
I życzę wszystkim miłego wieczoru.

750 wyświetleń
20 tekstów
4 obserwujących
  • Pinky

    18 January 2012, 15:48

    Bardzo Ci dziękuję, Lauro, od razu mi milej gdy komuś się moje wypociny podobają :-)
    Zdecydowanie, zwłaszcza kiedy na komórce ma się wszystkie najważniejsze informacje. Jak potem sobie pomyślałam ile można z tego jednego urządzenia się o mnie dowiedzieć to tym bardziej doceniłam, że je znalazłam tak szybko!

  • Sheldonia

    18 January 2012, 08:54

    Tradycyjnie mi się podoba;) Co do gubienia komórki... Ten strach w momencie zetknięcia się z pustą kieszenią, jest nie do opisania:)