Menu
Gildia Pióra na Patronite

Droga

Parnaczka

Z daleka wypatrzyłam znak oświetlony światłem księżyca „ostry zakręt”. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. To strach uderzył mi do głowy. Zaczęłam wykonywać parę wolnych oddechów, żebym nie zemdlała, zważając na to, że co kilka minut kręciło mi się w głowie. Znowu przyszły mdłości, zatoczyłam się. Już się nie kontrolowałam, moja intuicja słusznie podpowiadała mi, żebym wróciła do domu. Wiedziałam co się miało za chwilę stać. Przed oczami stanęła mi owa scena z Olą wcześniej na ulicy Krystiana. Znów poczułam do siebie wstręt. Zaczęłam się zastanawiać czy dobrze zrobiłam uciekając z domu. Czy każda choćby najmniejsza decyzja wpływała na innych, ale i na nasze życie. Z każdym wykonanym krokiem dokładaliśmy kolejną część do naszej życiowej drogi? Może takie było moje przeznaczenie. Może właśnie przyszedł czas abym spotkała się z mamą? Może teraz musiałam przekreślić swoje życie. Przecież nie miałam pewności, że uda mi się zrobić kolejny wdech. Nikt nie miał tego zapewnionego. Śmierć przychodzi szybko, odbierając nam wszystko powoli, abyśmy cierpieli, wijąc się w agonii. Może to było zadośćuczynienie Bogu za nasze popełnione grzechy?

Na moją zgubę pogoda bardzo się popsuła. Deszcz siąpił bez przerwy, odbierając mi widoczność. Krople tworzyły zasłonę, może portal do innego świata, lepszego świata. Uporczywie chciałam do niego wstąpić, ale nie potrafiłam. Moje wysiłki na nic się nie zdały. Cały czas przebywałam w swojej szklanej pułapce.
Po raz kolejny świat przed oczami zawirował. Teraz nie widziałam nic prócz ciemności. Szłam jednak uporczywie, ale czując, że tylko się toczę ostatkiem sił i zaraz upadnę. Wszystko zaczęło dziać się tak szybko.
Światło. Klakson. Krzyk. Zgrzyt. Pisk.
Światło okazało się być reflektorem pędzącego ku mnie auta. Kierowca siedzący w samochodzie wychylił głowę i zaczął krzyczeć abym uciekła. Deszcz delikatnie mnie orzeźwił, ale tylko na tyle by usłyszeć kogoś jeszcze. Jednak każdy odgłos dochodził do mnie opóźniony i stłumiony. Tak jakby do uszu nalała mi się woda. Dotarło do mnie, że oto przyszła moja godzina. Złapałam się za brzuch licząc na szybką śmierć.
- Stop! Stój!!! – słyszałam za sobą
- Koniec, za późno – szepnęłam ostatkiem sił.
Uchyliłam lekko powiekę i zobaczyłam, że od auta dzieli mnie kilka metrów. Zamknęłam oczy i czekałam aż samochód uderzy prosto we mnie.

***

Słońce ogrzewało mi twarz. Szłam przez piękną polanę. Mijałam wiele ludzi, ale nigdzie nie spostrzegłam agresji. Każdy był dla siebie miły. Aż chciało się żyć. Witałam się z każdym po kolei, lekko się kłaniając, jak to na wychowaną panienkę przystało. Nagle wszyscy zniknęli. Przede mną pojawiło się morze a z lewej strony nadchodziła para. Przeczuwałam, że coś się złego stanie. Chciałam krzyczeć i kazać im uciekać, ale nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku. Rozpoznałam dziewczynę, byłam nią ja. Nagle poczułam przyjemne ciepło na prawej dłoni, za którą trzymał mnie chłopak. Dosłownie przez ułamek sekundy byłam szczęśliwa. Popatrzyłam na wodę iskrzącą się od zachodzącego słońca. Chciałam jeszcze raz zobaczyć ten wspaniały widok. Jednak wszystko zaczęło się zmieniać. Zauważyłam za szczęśliwą parą zakochanych czarną dziurę. Wchłaniała wszystko, co napotkała. Przestraszyłam się nie na żarty. Zobaczyłam w niej ludzi, często sąsiadów i nauczycieli. Zbliżało się do mnie coraz szybciej. Ostatni raz spojrzałam na niebo i zobaczyłam coś, co wpędziło mnie w głęboki zachwyt. Trwał on nie mniej niż parę sekund, ale ujrzałam mamę. Miała smutną, zapłakaną twarz. Machała mi na pożegnanie. W tej chwili pochłonęła nas otchłań.
Zerwałam się z łóżka od razu otwierając oczy. Jak dobrze, że to tylko sen, pomyślałam.
- Coś cię boli? – spytał czyjś kobiecy głos. Nie wiem dlaczego, ale jakoś mnie to uspokoiło.
- Nie, gdzie jestem? – wykrzyczałam. Chciało mi się pić, więc mój głos był ochrypły.
Obca kobieta dotknęła mojej głowy i usunęła grzywkę z czoła, dyskretnie sprawdzając czy mam podwyższoną temperaturę. Popatrzyła na mnie a ja uśmiechnęłam się do niej nieśmiało. Odwzajemniła go, ale ze smutkiem w oczach. Ich odcień był piękny, niebieski, wręcz lazurowy. Trudno było jej nie zaufać. Biła od niej miłość, tak jak od każdej mamy, mojej też. Nie chciałam tego, ale wspomnienia, szczególnie te niechciane, wróciły o stokroć nasilone. Zmrużyłam oczy, żeby powstrzymać łzy. Co się ze mną stało? Dlaczego leżę w łóżku obcych ludzi. Nic nie pamiętałam a tyle pytań cisnęło mi się do głowy.
- Mój syn, znalazł cię na łące, mówił, że wyglądałaś jakby ktoś zrobił ci krzywdę. Złotko, to prawda? Jak się czujesz? Czy jesteś ranna?
- Nie, nie… dziękuję za pomoc, ale będę już szła.
Wstałam i zakręciło mi się w głowie tak jak przed moim feralnym wypadkiem.
Właśnie, wypadek. O mało co nie uległam zmiażdżeniu. Jakim cudem udało mi się przeżyć i jeszcze leżeć w łóżku obcej rodziny. Musiałam mieć wyjątkowe szczęście.
Pierwszy raz od kilkunastu minut zwróciłam uwagę na strój obecnej. Miała na sobie długą sukienkę koloru khaki z bufkami. Kobieta wyglądała na ok. 46 lat, ale miała zadbane paznokcie, natomiast jej dłonie były poorane zmarszczkami i kurzymi łapkami, prawdopodobnie z przepracowania lub po prostu starości. W tle leciał jakiś klasyczny utwór. Stawiałam na Moniuszko lub Chopina. Pamiętałam lekcje muzyki o kompozytorach. Nie miałam jednak pewności.
- Jestem Lilia, a ty, kochanie?
- Ania.
- Rzadkie imię. – powiedział ktoś, kto wszedł właśnie do pokoju
- Miłosz, to mój syn. Przyniósł cię tutaj. – powiedziała cichym głosem, widząc, że oto właśnie oboje się w siebie wpatrujemy.
- Dziękuję, jestem wdzięczna za pomoc.
- Wyglądała panienka bardzo źle. – ukłonił się.
Panienka? Zanim jakkolwiek zareagowałam, opanowałam się, żeby nikogo nie urazić. Już raz moim spontanicznym odruchem o mało co nie doprowadziłam do tragedii. Ale dlaczego ten chłopak tak się do mnie zwrócił? Poczułam się jak w epoce romantyzmu. Nie, nie, potrząsnęłam głową aby wszystkie myśli wyleciały mi z głowy. Podróż w czasie. Zachichotałam pod nosem z własnej naiwności i głupoty.
- Co ją tak rozbawiło? – zadrwił chłopak
- Muszę już iść, mój tato prawdopodobnie się o mnie martwi…
- To nie jest najlepszy pomysł…
Nagle wybuchła we mnie nieoczekiwana złość. Jak oni śmieli wmawiać mi, że mam u nich zostać.
- Nie możecie przetrzymywać mnie wbrew mojej woli! To karalne!!! Nie pozwolę sobie na to, wychodzę!
- Nic takiego się nie stanie – powiedział nowy mężczyzna w pomieszczeniu. – Wybór należy do ciebie.
- Już wybrałam.
Wychodząc słyszałam jak Miłosz jakoś to komentuje. Coś w rodzaju dziewczyna ma charakterek.. Zupełnie się tym nie przejęłam. Po prostu wyszłam. Byłam tak wściekła, że zapomniałam podziękować, ale nie przejmowałam się tym zbyt długo. Co z ojcem, pewnie dostawał zawału. Co z Olą, Krystianem i ich dzieckiem? Mimowolnie się uśmiechnęłam na myśl, że będę ciocią. Po chwili, gdy już wydostałam się z domu, zobaczyłam coś, co sprawiło, że mój dobry humor prysł, jak bańka mydlana. W ogóle nie kojarzyłam tego miejsca.
A przecież znałam całą okolicę mojej miejscowości. Zaczęłam się bać i to nie na żarty.
A co…, nie, nie! Czasami moje myśli mnie dobijały. Były dobre i złe strony wybujałej wyobraźni. Ale mimowolnie nasunął mi się cytat Wiesława Myśliwskiego – „ To co wyobrażone, jest prawdziwe”. Potrzasnęłam głową i zorientowałam się, że stoję jak wryta.
- Może jednak zostaniesz? – zaproponował mężczyzna
- Nie! – opowiedziałam ostro i rzuciłam się pędem przed siebie. Nie wiedziałam dokąd biegnę, gdzie niesie mnie moja intuicja i czy powinnam jej wierzyc. Przecież uporczywie powtarzała mi, że przeniosłam się w czasie. Może zwariowałam, może moja wyobraźnia wymykała mi się spod kontroli. Nie wiem, ale nagle spostrzegłam znajomą drogę. Zakręt, na którym rzekomo zginęłam. Co się dzieje? Ta droga była inna, zupełnie inna. Las otaczający ją po obu stronach świecił pustkami. Drzewa nadawały się tylko do ścięcia, ale nie tutaj. To były drzewa, jakby cofnięte w czasie. Kolejna myśl o podróży sprawiła, że dostałam odruchu wymiotnego. Zacisnęłam usta i zaczęłam spazmatycznie oddychać. Nagle usłyszałam za sobą czyjś bieg.
- Ann, zwolnij!
Obróciłam się i zobaczyłam Miłosza. Nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na jego wygląd. Chłopak miał szare, smutne oczy, pełne bólu. Wyglądał też nietypowo, bo na głowie miał czekoladowe sprężynki, co nadawało mu odrobinkę dziecinnej natury. Jedynie jego oczy były zbyt dojrzałe, jak na 18 lat. Jednak z twarzy było widać, że cierpi, że ma problemy z samym sobą. W ułamku sekundy rozlała się we mnie fala jakiegoś uczucia. Polubiłam chłopaka i to bardziej niż by wypadało. Chciałam mu pomóc, bo bolało mnie jego
cierpienie.
Mimowolnie się do niego uśmiechnęłam. Poczułam się nagle taka samotna, potrzebowałam bycia z kimś. Zapragnęłam być darzona miłością, prawdziwą z serca mojej drugiej połówki. Szybko jednak wybiłam sobie to z głowy. Co innego nie dawało mi żyć. Ola, Krystian, ojciec.
- Dlaczego za mną pobiegłeś? – odezwałam się po chwili ciszy.
- Nie chciałem, żeby coś ci się stało. Tu jest bardzo niebezpiecznie.
W moich myślach zaczęły przewijać się jak film na taśmie wspomnienia. Był to dla mnie horror. Przeżywanie i wspominanie. Przecież jeszcze niedawno byłam przekonana, że umrę. To ten śmiertelny zakręt. Wzdrygałam się na samą myśl. Kątem oka zauważyłam Miłosza, który masował się po skroniach z głową do dołu. Uklęknął.
- Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Co ci jest? – podbiegłam do niego i złapałam go za ramiona, by delikatnie nim potrząsnąć.
- Tak, to nic…zostań – szepnął ostatkiem sił, opierając głowę o mój bark.
- Nie mogę, czekają na mnie. Przyjaciele, rodzina, obowiązki.
- A co jeśli nie ma tu twoich przyjaciół, rodziny?
- Co ty bredzisz? Gdzie mieliby być?
- W przyszłości…- powiedział z powagą w głosie.
Wyśmiewałam go a on czekał aż przejdzie mi głupawka i przestanę się śmiać, aż mu uwierzę. Był święcie przekonany o swojej tezie. Wiedział, że sama w końcu do tego dojdę, więc pozwolił mi odejść.
- Idź, ale pamiętaj, że jeśli nie dasz rady sama…- przerwał – Poczekam. – dodał jeszcze i odszedł. Pomachałam mu z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, ale za maską kryło się przerażenie. Nie umiałam tak doskonale maskować swoich uczuć, bo zanim całkowicie odszedł, mocno mnie przytulił. Zupełnie tak jakbyśmy znali się już parę ładnych lat i byli co najmniej bardzo dobrymi przyjaciółmi. Chciałam, żeby wreszcie się ode mnie odkleił. Nie byłam przyzwyczajona do kontaktów cielesnych z innymi spoza rodziny. Marzyłam, żeby mnie puścił, ale z drugiej strony było mi zadziwiająco przyjemnie. Poklepałam go po burzy loczków, więc wypuścił mnie ze swoich objęć. Ciężko mi było się od niego odsunąć. Na jego twarzy widniał podobny wyraz, jak na mojej. Zasmucił się, pocałował mnie w czoło. Był już daleko i dopiero wtedy do mnie dotarło, że wyciągam do niego rękę i próbuję krzyczeć i sprawić, żeby zawrócił. Miałam sucho w gardle, więc wyszedł z tego tylko szept. Westchnęłam i odchrząknęłam. Byłam gotowa krzyczeć, ale już go nie widziałam. Zwiesiłam głowę i usiadłam w miejscu, w którym stałam. Łzy ciekły mi po policzkach. Wycierałam je co kilka sekund, ale i tak nie widziałam zbyt wiele. Oparłam czoło o kolana. Mój cichy płacz przeszedł w histerię. Tak bardzo tęskniłam do mamy. Nagle poczułam potrzebę przytulenia. Było to tak silne, że przycisnęłam się do kolan, zwijając w kłębek. Kiedy myślałam
o przyszłości zarzekałam się, że nie stanę się kaleką emocjonalną, bez względu na to co się wydarzy. Obiecywałam sobie, że będę czujna i zatrzymam zmiany. Natomiast sama doprowadziłam się do tak okropnego stanu.
Poczułam wkoło zapach leśnych drzew, śpiew ptaków oraz szum liści i gałązek. Wkoło mnie wszystko kwitło życiem. Ja także powinnam biegać i skakać jak skowronek, ale z roku na rok stawałam się coraz bardziej zwiędła. Nie potrafiłam już cieszyć się z drobiazgów, rzadko się wzruszałam. Co było tego powodem? Nie uwierzę, że do wszystkiego przyczyniła się rozłąka z mamą. Część winy była we mnie. Podniosłam głowę. Zauważyłam jak po lesie chodzą małe sarenki. Młodziutkie. Za nimi spostrzegłam także jakieś zwierze, czające się na te bezbronne łanie. Wstałam i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Zaczęłam zastanawiać się czy na świecie musi być tyle złości i nienawiści. Czy życie zawsze musi kończyc się śmiercią? Tak wiele przeżyłam, przeszłam. Od roku nie potrafiłam być tak naprawdę szczęśliwa. Często myślałam nad tym czy w życiu spotka mnie jeszcze coś, co wywoła uśmiech na mojej twarzy. Szłam bardzo szybko. Obym tylko jak najszybciej dotarła do domu, myślałam. Stęskniłam się za wszystkimi. Wydawało mi się, że ta ścieżka już nigdy się nie skończy. Ciągnęła się. Postanowiłam pójść skrótem przez las. Słońce zaczęło pomału zachodzić. Już nie długo miało zetknąć się z linią horyzontu i ciemność znów miała zawitać w moim życiu. Zupełnie jak tamtej nocy. Może tym razem mi się poszczęści i coś mnie zje, pomyślałam z przekąsem. Dość się wycierpiałam. Byłam zmęczona, ale krok mimowolnie mi przyspieszył. Musiałam dotrzeć do domu przed zmrokiem. Nagle na swojej drodze spotkałam przeszkodę. Rzekę. Byłam pewna, że dam radę ją przeskoczyć, ale serce załomotało mi w piersi dwa razy szybciej i prawie, że ustało. Widziałam siebie w odbiciu. To nie byłam ja. Miałam długą suknię, zupełnie jak Ania Shirley, dwa zmierzwione warkoczyki na boku oraz broszkę po lewej stronie stroju. Wszystko wyglądałoby świetnie gdyby nie liście we włosach, podarte ubranie i dziurawe kozaczki do połowy łydki. Już miałam krzyczeć, ale przestraszył mnie szelest za plecami i zamarłam. Przechyliłam głowę i zobaczyłam jakieś dzikie zwierzę. Spokojnie odwróciłam się, napięłam wszystkie mięśnie, przykucnęłam i popędziłam. Słyszałam łapy za sobą, ale nie poddawałam się.
- To moje życie i nikt mi go nie odbierze! – wrzasnęłam.
Co ja wyprawiałam? Zamiast zachować spokój to zachowałam się jak skończona idiotka. Cały czas uciekałam, choć nie słyszałam nikogo. Nagle zrozumiałam, że przez całe życie przed czymś uciekałam. Całe życie byłam zabiegana i wydawało mi się, że różnie się od innych. Uciekałam, bo byłam zwykłym tchórzem. Nie miałam odwagi stawiać czoła problemom. Jak wiele ludzi było nieszczęśliwych, jak wiele ludzi nie miało pieniędzy na życie, jak wiele osób je miało i jak wiele się tym dorobkiem nie podzieliło. Nikt od nikogo się nie różni. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Okrutni, podli. Tylko ci, którzy doznali prawdziwego cierpienia, potrafili zrozumieć czym jest strach przed kolejnym dniem. Przeżyłam dużo jak na swój wiek, ale nie mogę zmarnować sobie przyszłości. Potrząsnęłam głową i nakazałam wyparować moim myślom. Tęskniłam za zwykłą beztroską w domu.
Zwolniłam, bo poznałam łączkę, na której przebywałam z mamą. Rozmawiałyśmy o życiu, o jego sensie, o ludziach, przyszłości i wartościach. Zawsze mi powtarzała: Pamiętaj, że bycie sobą jest najistotniejsze. Nieważne gdzie jesteś, żyj pełną piersią i nie pozwól, by ktoś żył za ciebie. Walcz o swoje a zyskasz szczęście na ziemi. Kochaj i walcz o miłość a otworzy ci się brama niebios. Tam się spotkamy i wszystko mi opowiesz.
Znów się popłakałam i przewróciłam, uderzając czołem o kamień. Poczułam strużki krwi spływające mi po czole. Rana krwawiła a ja starałam się zatamować czerwony płyn. Zupełnie jak moje serce. Postrzępione przez życie, cały czas ktoś próbował je naprawić, ale ja uparcie czekałam na lek.

9398 wyświetleń
98 tekstów
2 obserwujących
  • Nectaire

    12 March 2010, 17:29

    Niesamowite opowiadanie o naprawdę ciekawej konsystencji. Nie spodziewałam się tak zręcznej rekapitulacji. Szczególnie podobał mi się sposób, w jaki doszłaś do punktu kulminacyjnego swoich rozważań. Cóż, jak widać, wszystko może stać się ich budulcem.