Menu
Gildia Pióra na Patronite

życie nie ma tytułu...

Sheldonia

Sheldonia

Wszystko mnie boli, gdzie byś mnie nie dotknął, to mnie boli. Gdzie byś nie strzelił, to trafisz we mnie.
E. Stachura

Ziemniaki... dużo, dużo, aż do zapchania... chrupki solone wciskane garściami do ust, okruszkami sypią się na dekolt... bułka z serem, dużo sera... i suchość taka sucha... i banan cały na raz do buzi... pomarańcza... mandarynka... jogurt ścieka po brodzie, gdzie miesza się z okruszkami z bułki... cola, dużo, bardzo dużo... i gaz rozpycha brzuch do granic możliwości... już boli, już nie ma miejsca... chociaż jeszcze pizza w piekarniku czeka, czeka, czeka i woła mnie... ciągle woła... Boże, jak boli... i biegiem do lustra... już widzę, jaki jest wielki, wręcz ciążowy, bo przecież ciąży... Skąd te łzy!? łez nie wystarczająco dużo i poczucie winy też nie tak mocne, by przestać, by przestać, by się zatrzymać... więc znów kuchnia, lodówka, szafki, talerze, jedzenie... jedzenie... jedzenie... pomidor w paski, ogórek w plasterki, dużo majonezu... brokuły, jajko sadzone, suchy chleb... garściami, rękoma... wszystko na raz... wpycham w siebie, nie czując żadnego smaku, nie czując nic... tylko żołądek zaczyna skomleć, że wystarczy, że boli, że przecież przez ostatnie trzynaście dni nic nie trawił, a teraz tak dużo, tak dużo... że boli go i boli... amok, szał, mózg wyłączony... wpycham w usta wszystko, co tylko wpadnie mi w ręce... wszystko, wszystko poza mięsem... wszystko poza mięsem. Siadam na podłodze w kuchni i jem z pięciu różnych talerzy... i doprawiam każdą rzecz solą z moich łez... Przestań! Przestań! Proszę, już wystarczy... nie słucha. W ogóle mnie nie słucha... nigdy mnie nie słucha... Pukanie do drzwi... udaję, że mnie nie ma... nigdy nie otwieram drzwi... chowam się w sobie... chowam, by przestać być... nie mogę pokazać się w takim stanie. Czekam, opycham się po cichu i czekam, czekam, aż pukanie ustanie... Zostawiam resztki na talerzach, na podłodze, zostawiam apokalipsę w kuchni i włóczę się powoli do łazienki... bo już wiem, co teraz... teraz najgorsza część najgorszej części... ona już tam czeka, drwi ze mnie, wie, że znowu wygrała... wiedziała już wcześniej, że mimo niejedzenia przez dwa tygodnie i spadaniu wagi i tak w końcu wygra i sprawi, że wszystko wróci... drwi ze mnie, śmieje się, zabija mnie ten jej śmiech... zatykam uszy, rozbieram się i staję na niej i wiem, że umieram, że umieram kolejny raz... Przecież za każdym razem coś we mnie umiera... mnie coraz mniej, chociaż waga raz wyższa raz niższa... Zobacz! Patrz, skoro wpierdalałaś! Patrz na te cyfry, które są warunkiem twojego dobrego albo złego humoru. Patrz, na cyfry układające się w twoje życie. Patrz, co z sobą znowu zrobiłaś. Widzisz!? To wszystko na nic... Jesteś do niczego, pogódź się z tym. Potrafisz tylko żreć! I nie mogę patrzeć na ten brzuch, na ten cholerny wystający brzuch... na te grube uda... na to ciało tak opatrzone, zapamiętane, wyryte w pamięci każdą niedoskonałością, każdym pieprzykiem... nie widzę nic poza tym, że grube, obleśne, obwisłe, okropne... Jak ja tego nienawidzę! Oglądam się w lustrze, sprawdzam się i próbuję ocenić niczym towar... przecież tak na mnie patrzą... nigdy jak na człowieka, zawsze jak na ciało... do pokoju nie wchodzi ona, tylko ono... nie wchodzi osoba, tylko ciało...
Patrzę na te cyfry, migające wraz z ruchami mojej znienawidzonej powłoki i płaczę...
Widzę, widzę i płaczę, płaczę... brzuch boli niemiłosiernie, wszystko boli wewnątrz... Boże, jak boli... Komu się wyżalić? Jak się wyżalić? Powiedzieć, że życie niszczy mi jedzenie? że niszczy mnie to, co utrzymuje przy życiu? Jakież to żałosne, nie potrafić sobie poradzić ze samym sobą w tym wieku... jakież to żałosne... Co powiedzieć? Naucz mnie jeść na nowo...? Pokaż mi, jak to jest jeść normalnie...? Pomóż mi, pomóż mi, pomóż...?
Jakież to żałosne, pomyślicie... jakież to żałosne... całe moje życie takie jest... podporządkowane żarciu, zależne od niego, wiążące się z nim od zawsze na zawsze... Jak powiedzieć cokolwiek skoro nie potrafię o tym mówić... zamykam się w sobie, kurczę niczym ślimak w skorupce, gdy dotknie się go w czuły punkt... nie potrafię wyjść z powrotem na powierzchnię... nie potrafię mówić o jedzeniu... nawet po nocach mi się śni, wprawiając w niemałą panikę, gdy akurat przyśni się w momencie kilkudniowej głodówki... nawet wtedy mam wyrzuty sumienia... nawet wtedy, gdy jem we śnie... nawet wtedy...
Wracam do pobojowiska w kuchni i sprzątam, czekając aż woda w czajniku się zagotuje. Sprzątam, by nikt nie widział, by nie wiedział, bo to tylko wstyd, wstyd, wstyd... i krzyki, krzyki... tylko krzyki na zmianę z przeraźliwą ciszą... z ciszą, która WIE...
Sprzątam i jeszcze wpycham w siebie resztki resztek, kapie mi z ust na kafelki... myję podłogę na kolanach, zdzierając je do krwi... piję, dużo piję, cieknie mi po klatce piersiowej i boli w... Herbata na przeczyszczenie sztuk cztery, dużo herbaty... pod przykryciem... czekam, aż nabierze najbardziej obrzydliwego smaku, czekam, czekam, czekam... po dziesięciu minutach wypijam wszystko do dna, parząc sobie język... za karę.
Zupełnie bez logiki, a przecież robię tak za każdym razem, biegnę do łazienki i rzygam... rzygam wszystkim... chcę wyrzygać jedzenie, życie, siebie chce wyrzygać! rzygać sobą, bo przecież rzygam... wyrzygać to życie, to uczucie, to poczucie winy... wyrzygać życie, wyrzygać życie... Wyrzygać siebie i płakać nad sobą... nad swoją głupotą... Rzygam i myślę o tym, że już dawno przestałam nad tym panować, że już dawno straciłam kontrolę... Wmawiam sobie tylko za każdym razem, że obżeranie się i głodzenie jest wtedy, kiedy tego chcę... wmawiam sobie, wmawiam, że mam wszystko pod kontrolą...Gówno prawda! to dzieje się samo, gdzieś poza mną... palec w usta, bo ciągle mam siebie dość, bo ciągle mam za mało odgłosów rzygania... Leci ze mnie ustami, oczami, nosem... włosy oblepione z łez, potu, śliny... a mi tak cholernie zimno, zimno, zimno... śmierdzi, nienawidzę smrodu rzygów... dla mnie to smród porażki, kolejnej nieudanej próby... smród przegranej. Przegrałam kolejny raz... Sprzątam, zacieram ślady po swojej rzygającej psychice i robię kolejne herbatki i znów parzę język... tym razem zatrzymuję płyn w sobie... przebieram się w szerokie ubrania, by się schować sama przed swoim pogardliwym spojrzeniem, uciekam w za duży dres, uciekam... uciekam... uciekam... ciągle tylko uciekam, gdy poczuję, że ktoś jest za blisko... telefonicznie odwołuję wszystkie spotkania, tłumacząc się chorobą lub brakiem czasu... nikt nie zapyta, nic nie powiem... bo jak? jak, do cholery, można powiedzieć, że to wszystko przez jedzenie!? Kolejny raz zostaję w domu... zaszywam się w pokoju pod kołdrą w łóżku i umieram... psychicznie, umieram, umieram... chcę umrzeć. I próbuję sobie wmówić, że to nic, że inni mają gorzej, że gdzieś ktoś umiera z głodu, że dzieci umierają, umierają, a ja rzygam, rzygam albo się opycham albo wyrzucam jedzenie... a one tam umierają! Ale moje racjonalne myśli, przerywają krzyki wewnątrz głowy, które każą moją dłonią ściskać z całych sił tłuszcz na brzuchu, na biodrach, na udach, na łydkach... głos każe ściskać, ściskać, ściskać i się drze, drze... na mnie, we mnie, przeze mnie... Jesteś gruba! Jesteś gruba! Jesteś gruba! JESTEŚ GRUBA! Powtarzam to wraz z głosem w mojej głowie, kołyszę się w przód i tył, drżąc z zimna pod kołdrą i ściskam się z całych sił za łydki... I powtarzam, powtarzam, powtarzam niczym mantrę... powtarzam, aż padnę ze zmęczenia... aż mózg się wyłączy, usta przestaną mówić, ciało kołysać... aż powieki opadną, a umysł zaśnie... Kolejny dzień, kolejny raz... straciłam rachubę, sens, kontrolę... straciłam życie, swobodę, radość... Potem się budzę z posmakiem rzygowin w ustach i z przeraźliwym bólem brzucha... z wyrzutami sumienia... z nienawiścią do jedzenia, jedzenia, jedzenia...
i z myślą, że już nie mam siły... że nie chcę następnego razu... czasami tak bardzo chciałabym już umrzeć.

dedykowane tej, przez którą się zaczęło...

4848 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • 15 June 2012, 17:55

    Opisałaś dość nietypowy temat. Dotąd nie zetknęłam się z opowiadaniem o nadmiarze jedzenia.

    Moim zdaniem, ładnie zgrałaś uczucia, sens, momentami było to strasznie drastyczne i uderzające, co nie zmienia faktu, że piszesz bardzo dobrze.

    Zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście pisanie o trudnościach, bólu sprawia ci radość, czy chętnie wybierasz takie tematy... Widzisz, byłabym naprawdę zachwycona i usatysfakcjonowana, gdybyś napisała coś urokliwego. Czasami, aż ciężko się czyta teksty pełne żalu, złości, smutku...

    Jestem tylko dzieckiem. Pewnie dlatego czekam na coś pogodnego. Nie znam tak dobrze życia jak ty. Niektórzy mawiają, że jest ono złudne, inni, że okrutne. Ja jednak w to wątpię. Nie, nie jestem jakąś tam optymistką. Przeżyłam wiele i nieraz było mi naprawdę źle. Mimo tego wciąż wierzę w szczęście wszystkich ludzi.

    Myślę, że gdybyś napisała nawet delikatną pogodynkę, mogłabyś pokazać innym, że świat opiera się też na radości. :)

    Dziękuję i pozdrawiam serdecznie,
    Klaudia K.

  • CzerwonaJakKrew

    13 June 2012, 15:58

    Czytając ma się wrażenie(a przynajmniej ja mam takie), że w pewnym sensie uczestniczę w tych wydarzeniach, jestem tak blisko bohaterki... Dotykasz serca i jak zawsze trafiasz w ten jeden z najbardziej czułych punktów...
    Pozdrawiam,
    CzerwonaJakKrew :)

  • Sheldonia

    13 June 2012, 13:13

    Dziękuję, Beato, za tak miłą opinię. Cieszy mnie fakt, że uważasz treść za przerażającą, taki był zamysł w sumie.
    Pozdrawiam Cię;)

  • Gaia

    13 June 2012, 13:09

    Czytając twoje opowiadanie powoli zamierałam. Im szybciej czytałam tym bardziej rosło we mnie jakies "skowycie". Treść przerażająca....
    Malujesz emocjami obraz, który zostaje.
    Dziękuję, że zostawiasz taki ślad

  • Sheldonia

    13 June 2012, 10:52

    Bo Albercie mam taki zamysł, żeby było kilka podobnych tekstów o tym, które wrzucam do jednego zeszytu, nie wiem... taki niby zbiór. Zbiór, do poczytania, ku przestrodze, do znienawidzenia... cokolwiek. Podobieństwo jest jak najbardziej zamierzone;)

  • Albert Jarus

    13 June 2012, 10:47

    jak dla mnie wiesz, że jesteś mój nr 1
    masz polot do pisania i to widać. Podobieństwa nie są przeszkodą, fanie łączą się w całość z Twoją twórczością. Tematyka masz rację- głupota, tylko jak ktoś nie ma świadomości tego co robi, wtedy już jest problem

  • Sheldonia

    13 June 2012, 10:30

    To będzie wracać w opowiadaniach, tak jak wraca w życiu... stąd mogą być podobieństwa. Jeżeli to przeszkadza, to jest mi przykro. Co do tematu... Moim zdaniem to nie problem, to głupota... niestety.
    W każdym bądź razie dziękuję za opinie i pozdrawiam:)

  • Albert Jarus

    13 June 2012, 10:23

    Nie wiem czy czasem nie Twój tekst czytałem o podobnych charakterze- później sprawdzę- dobra sprawdziłem od razu "Tableteczki"- fakt, że jest innych, choć w podobnym, ostrym i fajnym do czytania stylu. Szybko się przechodzi, choć szkoda, bo problem cholernie ważny.
    ps. zrobiłem sobie smaka tą pizzą...

  • WilceeQ`

    12 June 2012, 23:24

    Czytało się bardzo szybko, zapewne za sprawą powtórzeń, które chyba pierwszy raz mi nie zawadzały. Opowiadanie cóż... drastyczne, nie ma co ukrywać. Bulimia jest straszną chorobą i ciężko ją zauważyć. Przecież tego nikt nie sprawdza... jednakże Twoje ujęcie jest nad wyraz trafne, czyste, prawdziwe.
    Za tą prawdziwość - dziękuję. Mogłam ciut więcej dziś pojąć i zrozumieć. Przejąć choć część świata... ciut innego niżeli mój.
    To również boli...

  • Rikitikitawi

    12 June 2012, 23:23

    KozaK;)