Menu
Gildia Pióra na Patronite

Wizyta Duszpasterska część druga.

fyrfle

fyrfle

Ujadanie psów narastało, a to znaczyło, że dwóch ministrantów kościelny i ksiądz zbliżali się do jego domu, choć przecież wciąż im było bardzo daleko, bo najpierw musieli obejść całą lewą stronę ulicy i potem prawą stronę, a on mieszkał na niej jako przedostatni po prawej stronie. Wstał od komputera i podszedł do okna, najpierw przyglądając się wielobarwnym kwiatom storczyków, które całkowicie wypełniały parapet. Cieszył się nimi bardzo, bo karmiły go jednym z najważniejszych człowieczych pokarmów - pięknem. Dopiero po kilku przedłużanych chwilach podniósł wzrok i popatrzał na ulicę, a na niej szalała zawieja śnieżna, w której kościelny tłumaczył i ręką pokazywał ministrantom, do których domów mają teraz iść i pytać czy przyjmą kolędę, po czym szybko wycofał się do domu pierwszego po prawej stronie mojej ulicy. Sierżant stwierdził więc, że długa daleka droga przed nimi z obiadem po środku, a więc miał bardzo dużo czasu oczekiwania na kolędę, to powrócił w głąb pokoju, wziął do ręki dziennik Pilcha, a wczesniej przygotował długopis i zeszyt, żeby wypisywać jego ironiczne cytaty na temat Polski, Polaków - katolików, luteran, pisarzy, krytyków i dziennikarzy. Potem co raz uświadamiał sobie, że przez cały czas lektury wybuchał głośnym śmiechem i łapał się na głośnym komentowaniu tekstu i rozmowach prowadzonych z autorem dziennika lub ze samym sobą, albo też z osobami, o których Jerzy Pilch wspominał w tym dzienniku - felietonie.

I tak doczytał się godziny czternastej po południu, kiedy to poczuł się głodny i postanowił coś zjeść. Wyciągnął więc z lodówki smażone ryby ze świąt - dorsza i łososia, po czym dokroił do nich tego fantastycznego chleba z ulicy Komorowskich, zagrzał dzbanek z herbatą na tej kuchni elektrycznej Amiki i delektując się każdym kęsem zjadł obiad pierwszego poświątecznego dnia. Potem pił herbatę i prowadził ze sobą wewnętrzny dialog religijno - społeczno - polityczny. Z tego co napisane było w rozpisce, to ksiądz Stefan ma dzisiaj do odwiedzenia 44 domy, a ile w nich tak naprawdę rodzin? A ile dają do koperty? A czemu ksiądz nie chodzi z kasą fiskalną? Mniej więcej wiedział, że pieniądze ponoć z kolędy dzielone są kilka części, a więc jedna idzie do wspólnej parafialnej kasy, druga do biskupstwa, a trzecia dopiero do portfela księdza, który prowadzi zbiórkę daniny. Doszedł do wniosku w tych swoich rozważaniach, że parafia od strony księży patrząc, to jedna wielka firma, która de facto nastawiona jest jak każda firma na zyski, w której zanika lub przynajmniej ma mniejsze znaczenie aspekt duchowy - jednym zdaniem Bóg, ewangelia podporządkowane są temu co cesarskie, a w zasadzie temu co jemu kojarzyło się z prymitywną walką o byt, wywołaną tym, że ludzki świat oparty jest o pieniądz i zasady współżycia jakie waluta dyktuje. No ale cóż - księdza postanowił przyjąć, może chociaż coś w nim zaobserwuje, może jakiś fajny dialog wyjdzie, może chociaż będzie co z tego całego ambarasu do napisania.
Księdza Stefana już w jakiś tam sposób znał, mimo, że ten był dopiero na parafii dopiero 2 miesiące. W poprzednim miejscu zamieszkania sierżant należał do klubu literackiego, w którym działała też siostra księdza i opowiadała, że jest misjonarzem w Kazachstanie. Co roku jeździła do niego na dwa miesiące, pomagać mu w jego misji, a z sierżantem sprzeczała się ciągle o jego antyklerykalne teksty, a czasem nawet obrażała i twierdziła, że obraża on jej uczucia religijne. Sierżant za cholerę nie wiedział, co to są uczucia religijne i jak się mogą obrażać, to też irytowało go jej kwękanie i zapraszał siostrę księdza Stefana do racjonalnego dialogu, a nie typowo kobiecych jak mniemał fochów, które jego zdaniem brały się z prania mózgów, jakie kościół dokonywał na wiernych, a że kobiety są wrażliwsze, to szybciej ulegają pocertoleniu. Po eseju " Jemioła" jaki ukazał się w jednym z almanachów, a w którym sierżant przedstawił kościół mundurowy, jako jedno z największych zagrożeń dla ludzkości, siostra księdza raczej przestała rozmawiać z sierżantem i na spotkania klubu literackiego przychodziła, w innych godzinach, co miało też swoje komiczne następstwa, bo ona wiedziała, że sierżant przychodzi zawsze na początku - czyli o godzinie piętnastej i przebywa do szesnastej i przychodziła dopiero po szesnastej, dzwoniąc wcześniej do szefa klubu z pytaniem czy Mirosław Edwardowicz już sobie poszedł. Jednak co parę tygodni szef i sierżant robili siostrę księdza Stefana w przysłowiowe bambuko i kłamali ją na żywca, więc kiedy pojawiała się w siedzibie klubu, to po paru minutach zjawiał się sierżant z filiżanką jej ulubionej kawy i tortem czekoladowym, który też uwielbiała i wtedy irytowała się bardzo, ciesząc się jednocześnie z tego, że tak naprawdę jest doceniona i jest w centrum uwagi, jak to ma każdy piszący i niezależnie czy są to wiersze czy nekrologi.
Tak siedząc i rozmyślając usłyszał drakońsko głośny sygnał dzwonka. Czyżby już - pomyślał, a więc paru musiało nie przyjąć księdza. Nie, tutaj to niemożliwe, nie ma takich odważnych, po prostu przełożyli godziny ze względu na pracę. Zeszedł po schodach i otworzył drzwi, a przed nim dwaj ministranci zaczęli śpiewać kolędę "Dzisiaj w Betlejem".
- Wchodźcie szybko - powiedział do nich, po czym zaczął ręką zapraszać księdza i kościelnego, którzy telepali się w śnieżycy na ulicy przed furtką. Widząc, że ruszyli do drzwi, to odwrócił się do śpiewających ministrantów i powiedział:
- Za kolędę dziękujemy - po czym jednemu z nich włożył w dłoń 20 peelenów i powiedział:
- Podzielcie się.
Szybko odwrócił się z powrotem do szybko idących księdza i kościelnego.
- Szczęść Boże, co tak stoicie dobrodzieje - Leszek ty wiesz, ze tutaj was nic złego nie spotka.
_ Szczęść Boże - odpowiedział ksiądz Stefan.
- Szczęść Boże Mirek, a bo to myśleliśmy, że może gdzie wybyłeś.
- A gdzie miałbym być w taką pogodę? Wchodźcie. Kawę, herbatę, nalewkę?
- Masz jeszcze tą tarninówkę, ale tą na 70 voltach?!
- Mam , oczywiście, że mam.
- Księże Stefanie, naprawdę polecam, jest rewelacyjna, nie dość, że rozgrzewa to leczy grypę - powiedział kościelny do księdza.
- Z chęcią, ale najpierw co boskie.
- Wiadomo, no to zapraszam Was na górę.
Weszli w piątkę na pierwsze piętro i ksiądz rzucił głośne - Szczęść Boże!
- Nie ma nikogo, na razie jestem sam.
- Aha, rozumiem - odpowiedział ksiądz.
Potem weszli do zielonego pokoju, gdzie kościelny szybko odpalił świece, po czym odmówili wspólnie modlitwę i odspiewali kolędę "Wśród nocnej ciszy", a na koniec części zasadniczej ksiądz Stefan udzielił błogosławieństwa i poświęcił dom i mieszkańców. Po czym sierżant zaprosił ich do stołu i wyciągnął kieliszki i litrową butelkę tarninówki. Nalał po kieliszku. Kościelny wypił na raz i radośnie uśmiechnął się. Po czym zdecydowanie powiedział.
- To ja się zabieram instruować ministrantów i ruszył z powrotem na klatkę schodową, ale jego dłoń zdążyła się spotkać z dłonią sierżanta, który jak biegacze sztafety pałeczkę, przekazał mu jego należne wymarznięte 30 złotych.
Ksiądz Stefan nie bardzo wiedział jak się ma zachować, toteż widząc to sierżant zaczął pierwszy.
- Jestem emerytowanym sierżantem Policji - Mirek Edwardowicz do usług - po czym mocno uścisnęli sobie dłonie.
- Wikary Stefan, 13 lat w Kazachstanie i od dwóch miesięcy tutaj.
- Cóż mam księdzu powiedzieć? Jestem tutaj 15 miesięcy. Wynajmuje ten dom za praktycznie grosze od państwa Poznańskich, o których może ksiądz słyszał - to ci co pojechali do Paryża ewangelizować tamtejszych muzułmanów.
- Pewnie,ze słyszałem, ale nie widziałem, że oni są z tej naszej wioski. No to dotknął mnie zaszczyt chodzenia po jakby ziemi świętej.
- Tak na pewno tak można powiedzieć, jeśli miałbym o kimś tak powiedzieć, to właśnie o nich.
Ksiądz Stefan teraz z jeszcze większym zainteresowaniem zaczął oglądać pokój - obrazy na ścianach, książki, których wszędzie było pełno, dziesiątki kwiatów, a widząc to sierżant zaczął mówić o sobie.
- Ja przyjechałem tutaj 350 kilometrów, jestem rozwodnikiem...
- Nie dało się naprawić...?
- Nie! Gdyby to było możliwe, to nie byłoby mnie tutaj.
- Rozumiem - powiedział ksiądz i uśmiechnął się - No to będę się musiał rozglądać po kolędzie za odpowiednią kandydatką i może poswatać?
- Nie trzeba, poradziłem sobie, oczywiście tylko cywilny ślub w Sylwestra.
- To świetnie! Gratuluje! Człowiek nie powinien być sam!
- Ho ho i kto to mówi!
- Taaaa, ciężka dola, ale cóż...
- Za zdrowie księdza i za sens księdza posługi, niech przynosi Boże efekty!
- Dziękuję, no i za wasze szczęście, niech wam się uda.
- I ja dziękuję, uważam, że tym razem się uda i to naprawdę w miłości i wielkim szczęściu!
- To bardzo dobrze - i ksiądz znacząco podniósł kieliszek, po czym obaj wypili do dna.
- Ooo! Bardzo aromatyczna, smaczna i mocna. Muszę wprosić się kiedyś na kolejny poczęstunek, a tymczasem muszę iść dalej, bo mam tak zwariowany terminarz, że nie wiem czy przed dziesiatą sie wyrobię.
- Zauważyłem, no cóż to dobrego tutaj w parafii i jeszcze Renate niech ksiądz pozdrowi. Razem działaliśmy w literaturze na zachodzie.
- Wspaniale, a pan jest...a przecież, teraz kojarzę "Jemioła", musimy o tym koniecznie pogadać. Mam pana wszystkie książki i almanachy, w których są pana teksty, oczywiście dała mi Renia. Ona zresztą będzie od nowego roku przez tydzień u mnie, to zapraszam Was już z małżonką do siebie. Pogadamy, powspominacie sobie i zrewanżuje się za nalewkę - jestem dobrym kucharzem i mam trochę dobrego wina.
- Dzięki, pewno że przyjdziemy.
- Proszę - i sierżant dał księdzu kopertę.
- Nie, to ja zawsze wpłacam na wasze almanachy i tomiki.
- No to niech ksiądz to da na misje.
- To co innego, z chęcią.

KONIEC

-

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • fyrfle

    10 January 2017, 13:37

    Ewa, ja tam nie wiele wiem co księża powinni, ale wiem co mówią.

  • 10 January 2017, 12:41

    Tekst...owszem podoba się, ale jeden szczegół daje do myślenia.Ksiądz katolicki nigdy nie powinien wypowiedzieć zdania /cytuję / - Rozumiem - ...No to będę...itd.