Menu
Gildia Pióra na Patronite

Więzi

Allien

- Tak dłużej być nie może...- mruknąłem do siebie, kiedy ktoś po raz kolejny splunął mi pod nogi tylko dlatego, że miałem swój styl.

Nie zrobiłem jednak nic w kierunku, żeby było inaczej. Nadal podążałem szkolnym korytarzem zapełnionym uczniami spieszącymi się na lekcje, szurając butami po posadzce. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu, przy Tomie, żeby zapomnieć o tych wszystkich przytłaczających mnie wyzwiskach. Dlaczego on musi chorować zawsze wtedy, gdy jest mi najciężej? Chociaż, nie oszukujmy się, bez niego zawsze jest mi cholernie ciężko. Łączyła nas bardzo silna, bliźniacza więź. Oboje czuliśmy, jakbyśmy byli jedną osobą. Wiedziałem, co czuje, co myśli, co mu się podoba, a co najchętniej ominąłby szerokim łukiem. Nie istniałem bez niego, a on beze mnie. Jednak od niedawna chciałem mieć kogoś jeszcze. Osobę, z którą mógłbym porozmawiać, kiedy jego nie było przy mnie, a zdarzało się to coraz częściej. Przez jego głupie choroby. Nikt jednak nie chciał się ze mną zadawać. Z Tomem zawsze byliśmy inni od wszystkich, chociaż zupełnie różni od siebie. Sprzeciwialiśmy się wszystkiemu i trudno było się komukolwiek przebić, kiedy rozmawialiśmy. Byliśmy dla siebie pewnego rodzaju tarczą ochronną. Kiedy byliśmy razem, nikt nie był w stanie nam nic zrobić. Może głupio to zabrzmi, ale był takim moim aniołem stróżem. Kochałem go ponad życie i jestem pewien, że gdyby go zabrakło choćby na tydzień, byłbym nikim i zachowywałbym się jak duch. Bez niego byłem zerem.
Spojrzałem nerwowo na zegarek. 11:48. Pięknie, znów nie usłyszałem dzwonka na lekcje. Od trzech minut trwał już wf, a że nienawidziłem tej lekcji, udałem się do wyjścia. Nie chciało mi się siedzieć w szkole do 15. Najważniejsze, że byłem na sprawdzianie, nikt nie powinien się już czepiać. Wyszedłem ze szkoły i udałem się do domu. Wprawdzie miałem ponad dwa kilometry, ale poszedłem pieszo. Miałem nadzieję, że uda mi się wracać przez godzinę, bo mama zaczynała pracę o 13. Nie chciałem, żeby miała do mnie pretensje, że znów uciekłem z lekcji. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i wykręciłem numer do Toma. Odebrał po trzecim sygnale. Głos nadal miał trochę zachrypnięty.
- A Ty nie w szkole? - zapytał na powitanie.
- Też się cieszę, że Cię słyszę, braciszku - odpowiedziałem. - Jak się czujesz?
- Lepiej, ale mama mnie cały czas męczy. I strasznie się nudzę... - burknął.
- Będę za jakąś godzinę. Mam fajny plan.
- Nie mogę się doczekać.
Wiedziałem, że się uśmiechnął.
- Muszę kończyć, Billy. Mama idzie, będzie się Ciebie czepiać, że znów zwiałeś. Do zobaczenia w domu - powiedział i rozłączył się.
Teraz tylko pozostało mi obmyślić mój "plan". Nic ciekawego nie przychodziło mi do głowy, ale chciałem go uszczęśliwić, w końcu nie tylko ja cierpiałem przez jego chorobę. Szedłem tak, kopiąc kamyki i próbując coś wymyślić, kiedy samochód przejeżdżający obok wjechał na chodnik kawałek przede mną. Krzyknąłem ze strachu, a drzwi pojazdu otworzyły się i jakaś ręka wystawiła tylko małego pieska zaraz obok mojej nogi. Auto odjechało, a kierowca nawet nie pofatygował się, żeby zapytać się czy ze mną wszystko w porządku. Byłem w głębokim szoku, ale popiskujące zwierzątko po części przywróciło mnie do rzeczywistości. Podszedłem do niego powoli i wziąłem go na ręce. Wtulił się we mnie ufnie i zaczął nadgryzać moją ukochaną skórzaną kurtkę, jaką dostałem od taty na urodziny.
- Hej, mały ! - zaśmiałem się, oddalając go od siebie nieznacznie. - Chyba jesteś głodny, co?
Podążyłem dalej. Musiałem jak najszybciej pokazać go Tomowi. Szczeniaczek miał biszkoptową sierść, był piękny. Zawsze marzyłem o tym, żeby mieć psa, który mógłby mnie bronić, kiedy mój brat musiał siedzieć w domu. Przytuliłem malucha do piersi i chociaż nie lubiłem biegać, pobiegłem co sił w nogach do domu, nie zważając już na to, czy mama mnie okrzyczy za zerwanie się z lekcji.
Szczerze mówiąc, myślałem, że mam lepszą kondycję. Po kilku minutach czułem się jak wypompowana piłka i musiałem zwolnić kroku. Po jakiś dwudziestu minutach dotarłem do domu. Zdjąłem buty i włożyłem szczeniaka do plecaka. Chciałem zrobić niespodziankę bliźniakowi.
- Wróciłeeeem ! - krzyknąłem wgłąb mieszkania i pobiegłem na górę, do pokoju brata.
Nadal siedział w łóżku, ubrany w porozciągane dresy i jakąś starą koszulkę.
- W końcu - uśmiechnął się ciepło na mój widok.
- Mam dla Ciebie lekcje. Żałuj, że nie było cię na historii, było naprawdę ciekawie.
- Coś kombinujesz - powiedział, przyglądając mi się bacznie.
I jak ja mam mu zrobić niespodziankę, skoro on zna mnie na pamięć?
- Jaaa? Skąd?! - wykręcałem się.
Położyłem mu plecak na kolanach. Spojrzał na mnie i szepnął, przykładając torbę do ucha:
- Rusza się.
- Otwórz - popędziłem go.
Wykonał moje polecenie. Dostrzegłem blask w jego oczach, kiedy zobaczył, co mu przyniosłem.
- Piesek ! - pisnął i posadził go sobie na kolanach. - Jeju, jaki śliczny. Skąd go masz?
Czułem, że był naprawdę szczęśliwy. Usiadłem obok niego i oparłem głowę o jego ramię, żeby lepiej widzieć zwierzątko.
- Też mi się podoba. Słodziutki jest - powiedziałem głaszcząc szczenię za uchem, na co odpowiedział mi cichym mruknięciem zadowolenia.
- Ale skąd go wziąłeś? - pytał z zaciekawieniem.
- Szedłem do domu, obmyślając plan na nudę, kiedy nagle zatrzymało się przede mną auto i wysadziło pieska prosto mi pod nogi.
Tom spojrzał się na mnie dziwnym wzrokiem i zaśmiał się pod nosem.
- Naprawdę? Nie zabrałeś go komuś z podwórka?
- Nie wierzysz mi?! Nikomu go nie ukradłem! Było tak, jak ci powiedziałem! - oburzyłem się.
- No już, spokojnie, wierzę Ci. Jak go nazwiemy?
- King - odpowiedziałem zdecydowanie.
- King... Podoba mi się - stwierdził Tom i ponownie się uśmiechnął. - Witaj w domu, King.
- Teraz jest nas trójka... - szepnąłem i pogłaskałem szczeniaka po głowie. - Już nikt nam nie podskoczy.

104 wyświetlenia
2 teksty
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!