Menu
Gildia Pióra na Patronite

Kartka pocztowa | część 1

littlemess

littlemess

Słońce na dobre ukryło się za horyzontem, a na hebanowym, wieczornym niebie błysnęła pierwsza gwiazda. Rudy kot Morus wygodnie ułożył się na kocu, który dla ocieplenia surowego wnętrza pokoju położyła na parapecie kilka dni temu.

Teksty z obrazami - Kartka pocztowa | część 1 - littlemess
Kartka pocztowa | część 1 - littlemess

- Pora wreszcie to zrobić, Soph - szepnęła, dodając sobie otuchy i zerkając na ogromną walizkę, stojącą w progu salonu. Brązowa skóra zdążyła już popękać w kilku miejscach. Całość pokrywała gruba warstwa kurzu. Miesiąc temu babcia Klementyna postanowiła na jesień życia odmienić diametralnie swoje dotychczasowe życie. Jak sama wszystkich członków rodziny zapewniała, wyszukała w internecie mały, uroczy domek nad brzegiem Bałtyku i bez dwóch zdań postanowiła się do niego przeprowadzić. Już następnego dnia upchnęła do bagażnika swojego Fiata Panda swetry dziorgane na drutach zimowymi wieczorami, czarne spodnie w kant, kupowane od lat na tym samym bazarku w centrum miasta, malinowe pantofelki i słomkowy kapelusz, nabyty w wakacje na deptaku przy plaży w Juracie, pomachała ręką na do widzenia, zatrąbiła podwójnie i odjechała. Babcia Klementyna zawsze była bardzo spokojna i stonowana, momentami wręcz zimna. Nigdy słowem nie wspomniała o swojej młodości. Raz lub dwa widziała ją tylko, jak ukradkiem, późnym wieczorem, skrada się schodami na poddasze. Tam mieścił się strych, w którym od lat walało się mnóstwo rodzinnych gratów. Wśród nich między innymi samochodziki jej brata, przysyłane zza niemieckiej granicy od ciotki Stefy - prawdziwy rarytas w czasach młodości jej i Pascala. Doskonale pamiętała, jak pewnego dnia Pascal uparł się, żeby pochwalić się kolekcją samochodów przed kolegami na podwórku. Upchał zabawki do kieszeni spodni i plecaka z misiem i pobiegł do swoich rozwrzeszczanych, umorusanych kompanów. Nie minęły trzy minuty jak rozległ się jego przeraźliwy płacz. Kajtek podebrał Pascalowi ulubionego, czerwonego resoraka i wrzucił do studzienki kanalizacyjnej. Aż dziw bierze, że tych dwoje przyjaźni się ze sobą po dzień dzisiejszy. Kajtek nawet był drużbą na ślubie Pascala zeszłego lata.

Na strychu, na długich półkach potwornie starego regału, mama ustawiała słoiczki z konfiturami, robionymi każdego roku pod koniec lata. Właśnie te konfitury najbardziej przywodzą jej na myśl dzieciństwo. W ogrodzie za ich domem, późnymi popołudniami sadziły z mamą rozmaite owoce. Pamięta, jak wciągała białe rękawiczki i grzebała w ziemi, wrzucając do małych dziurek nasiona. Po kilku miesiącach pielęgnowania, podlewania i podziwiania - mogła zerwać z gałązki czerwoną truskawkę albo porzeczkę. Mama zawsze mówiła jej, żeby mówiła do roślinek na grządkach z czułością w głosie. Wtedy miały przynosić najsłodszy plon.

Na strychu stał też kufer, w którym przechowywano suknie wieczorowe prababci. Z opowiadań mamy wiedziała, że prababcia była pełną wdzięku, klasy i stylu kobietą. Kiedy była młoda, wszyscy chłopcy z okolicy zabiegali o jej rękę. Niemal każdego dnia u progu drzwi stał bukiet kwiatów od ''cichego wielbiciela''. Zawsze starannie uczesana, z doskonałym makijażem i szczerym uśmiechem na ustach, była zjawiskowa i nie dało się jej nie zapamiętać. Każdy bardzo ją lubił. Dzięki niepowtarzalnej barwie swojego głosu, udało jej się dostać angaż w jednym z najlepszych klubów wieczorowych przedwojennego Berlina. Występowała na jego scenie niemal każdego dnia. Każdego - w innej sukni. Kilka z nich leży do teraz w tymże kufrze. Kiedy mała Soph słuchała opowieści o przebojowych losach prababki Jozephine, błyszczały jej oczy z zaciekawienia, a policzki wręcz pąsowiały. Zawsze wtedy mama zabierała ją na strych, otwierała ciężkie wieko kufra i pokazywała kolorowe, delikatne tkaniny sukien.

Zegar wybił 21:30. Soph westchnęła cicho i opuszkiem palca poprowadziła ślad wśród kurzu wieka walizki, którą z niemałymi problemami przytargała na środek pokoju. Nie bardzo wiedziała, czego spodziewać się po zawartości tego cudacznego spadku. Podejrzewała nieśmiało, że to właśnie z powodu tej walizki babcia wymykała się wieczorami na strych. Zanosząc z mamą konfitury, kilka razy kątem oka dostrzegła, że za kufrem prababci stoi coś jeszcze. Coś dużego, ciemnego i z brązowym, odstającym uchwytem. Najwidoczniej była to ta właśnie walizka! Zaczepy zagruchotały, podniosła delikatnie wieko. Zamarła w bezruchu, próbując w nędznym świetle nocnej lampki określić, co znajduje się wewnątrz, tylko po konturach przedmiotów, które rozlewały jej się w oczach. Wytężając wzrok przez dobrych kilka sekund, wreszcie uznała, że to, co kryła tajemnicza walizka to tylko sterta starych papierzysk. No nieźle, babciu, dzięki - mruknęła pod nosem, łapiąc się na tym, że przez chwilę liczyła, że w tej walizce czeka na nią szkielet jakiegoś babcinego amanta sprzed lat, który zaginął bez wieści w szalenie tajemniczych okolicznościach. Oczyma wyobraźni widziała już, jak sama w pelerynie detektywa bada wszystkie tropy tej sprawy i z sukcesem ją rozwiązuje. No i po rodzinnej tajemnicy! - obwieściła głośno, podnosząc się z kolan i kierując kroki do kuchni, gdzie na blacie zostawiła kubek zielonej herbaty. Kot Morus ziewnął ospale i ruszył za nią, licząc, że i na niego czeka w misce coś dobrego.

__________________________________________

''Moja najdroższa Klementynko...
Piszę do Ciebie, kochana, z pociągu do Krakowa. Musiałem wyjechać tak nagle, bez pożegnania. Mam skrytą nadzieję, że będziesz w stanie mi to wybaczyć.
Tęsknię do Ciebie i do naszej ławeczki w parku. Tej naszej, w alejce, pod klonem. Sama wiesz!
Napiszę jeszcze.
Całuję Cię. Najbardziej w nadgarstki. Noś rękawiczki, nie odmroź!
Twój,
Karol"
__________________________________________

Odłożyła skrawek pożółkłego papieru na poduszkę obok siebie. Kto to ten cały Karol? Pocztówka nadana z Krakowa, na adres babci, kierowana do babci... Ale przecież dziadek miał na imię Jerzy! Nic z tego nie rozumiem... Kiedy mama się urodziła? Kiedy był ślub dziadków? Zaraz, zaraz... Ach, tak! Pocztówka nadana dwa lata przed ślubem, uf... A jeśli babcia miała romans? Jeśli ten Karol w jakiś sposób zawsze był obecny w jej życiu? Był jeden taki... kolega... przychodził do babci na herbatę i gry karciane raz w miesiącu. Ale to chyba był ten... no... jak mu tam?! Franciszek! Tak, pan Franciszek to był! - myśli kotłowały się w jej głowie, nerwowo podrygiwała kolanem, a przed oczyma leżała jeszcze cała góra kolejnych pocztówek z przeszłości. Nadtarganych, poplamionych, szaroburych, z zagiętymi rogami. Mimo, że ciekawość niemal rozsadzała ją od środka, było zbyt późno, by dzwonić do mamy. I chyba nie wypada pytać, czy dziadek Jerzy to oby na pewno jej ojciec... Może powinna zapytać babcię wprost? Ale przecież babcia nie może się nawet przypadkiem dowiedzieć, że ta walizka trafiła w jej ręce. No bo skoro babcia przez tyle lat to wszystko skrupulatnie ukrywała na jakimś zapomnianym strychu, to te wszystkie pocztówki miały pozostać zapomniane i nieodnalezione... Więc jednak babcia była trochę niegrzeczna - pomyślała i automatycznie parsknęła śmiechem, sięgając po drugą pożółkłą pocztową kartkę...

27 843 wyświetlenia
243 teksty
3 obserwujących
  • szpiek

    21 May 2021, 14:47

    Bardzo fajny język, przeczytałem jedynym tchem 😊