Menu
Gildia Pióra na Patronite

Pliszka Górska

fyrfle

fyrfle

Sierpniowe południa potrafią być cudne w niektórych miejscach, a zwłaszcza na góralszczyźnie beskidzkiej, gdzieś we wsi na Żywiecczyźnie, zapyziałej trochę, średnio pamiętanej przez Boga, ale na szczęście zadbanej chociaż przez miliony lat matki natury, więc płynie sobie ten górski potok przez centrum wsi i tak płynie kilka kilometrów, obdarowując od czasu do czasu ludzkich mieszkańców wsi naprawdę pięknymi zakolami, pełnymi krzewów leszczyny, czarnego bzu czy aronii, nurtem bystrym srebrzystym, a wgłębi złocistym od jasnych kamieni, ku któremu pochylają się złote wiechy mimoz, różowe i bordowe kwiaty żywokostów, biel pereł śnieguliczek i jeszcze na przykład całkiem smaczne, całkiem krągłe, całkiem szlachetne jabłka jabłoni płaczącej wraz z wierzbą, których gałęzie topią radości i smutki w bystrej wodzie rzeczki, o której pięknie nikt nie wie i zaświadcza tak naprawdę poeta, który na szczęście dla tej nacji, dla tej krainy jest między tymi ludźmi, między tym bogactwem flory i fauny i jest świadkiem, kronikarzem i piewcą.

Pliszka górska. Ptak mały o pięknych zwiewnych kształtach i złotym kolorze podwozia i jakoś tak jest tutaj, że ptaki te sobie upodobały okolice górskiego potoku płynącego wartko i zakoliście przez całą długą odległość wsi od jej początku do końca, więc pozakładały gniazda przy nim na wierzbach, na lipach, na leszczynach, na drzewach owocowych, co licznie rosną na jego brzegach i tutaj wiodą swój los spokojny, który czasem rzuci się w oczy chętnemu przechodniowi, bo naprawdę trudno nie zauważyć lecących tak naprawdę złotych strof poezji, a jednak przecież niewielu z nich widzi naprawdę.

Przystanki komunikacji miejskiej we wsi są jakoś co kilometr i jest ich pięć. Przy drugim z nich, licząc od wschodniego początku wsi, a raczej za drugim z nich płynie sobie złocisto-srebrzystym nurtem potok górski, aby zaraz wpaść pod mostek i pomknąć zaraz potem skosem w prawo, a brzegi ma właśnie tutaj szczególnie bogate w kwiecie jesieni: żywokosty, nawłocie czy śnieguliczki i tam też lustra wody sięgają gałęzie wierzby i jabłoni objuczone hucznie gronami słusznej wielkości jabłek. Nikt nie wie skąd ta jabłoń się tutaj wzięła, ale już kilkanaście lat jest z mieszkańcami i z wierzbą, a gałęzie ich mieszają się serdecznie i tworzą po prostu piękno, więc dobrze, że w tej wsi jest poeta i ktoś je widzi więc i zapisze i opowie. Jedne gałęzie opadają do wody, to te na południu drzew, a te na północy opadają na mini skwer obok przystanku, na którym mógłby być klomb i ławeczki, ale nikt z ludzkich mieszkańców kilkutysięcznej wsi nie wpadł na pomysł, a by coś takiego zrobić, choć pewnie zarzewie w nich się takiej myśli tli, bo jednak mieszkańcy kilku domów przynieśli dwie ławki ogrodowe i postawili je pod zwisającymi gałęziami wierzby i jabłoni. Czasem po południu siadają na nich i piją więc kawę stare kumy i świekry i rozmawiają o ludzkich losach, które toczą tutejszych ludzi, choć przecież bywają przypadki prawdziwego życia.

Są pliszki górskie, w których czasem z woli Pana naszego coś pęknie i są czymś więcej niż trwaniem i przekazywaniem jajecznego życia z pokolenia na pokolenie i rok po roku, wtedy taka tchnięta pliszka mocą Ducha Świętego zaczyna widzieć i rozumieć jak człowiek, może nawet Anioł Pański. Jedna z nich jest właśnie mieszkańczynią lotną okolic tutejszego wiejskiego potoku i bardzo lubi przylatywać pod ten przystanek autobusowy i słuchać ludzkich spraw, uważając jednocześnie , aby się nie zasłuchać zbytnio i nie stać się posiłkiem kilkunastu kotów, których drogi krzyżują się w tym urokliwym miejscu.

Jest południe i pliszka znudzona usiadła na gałęzi, ale w sumie w gąszczu wierzby i jabłoni, że kompletnie i totalnie nie została zauważona przez kosa grzebiącego w ziemi za ławkami, a pod gałęziami za robalami oraz przez kurę, która robiła to samo, tylko w zachodniej przestrzeni pod drzewami jabłoni i wierzby. Szybko nasza bohaterka zauważyła, że chodnikiem z zachodu wsi idzie pani Leosia, a ze sklepu na wschód od przystanku wyszła zakonnica - siostra Symplicita lat 45, która przywiozła dzieci z ochronki, którą prowadzi do swojego rodzinnego domu na cudne wakacje górskie. Kobiety spotkały się najpierw wzrokiem, a potem doszły do siebie i serdecznie się przywitały.
- Dzień dobry pani Leosiu! - zaczęła najwyraźniej bardzo uradowana spotkaniem siostra Symplicita.
- Dzień dobry Madziu! Co, dzieciaczki przywiozłaś?! Zosia mi już mówiła, że jesteście, widziała was w parku linowym, tak się cieszę, że cię spotkałam, co dobrego u Ciebie? Dużo obowiązków? Masz czas, żeby zapolować na biskupa z milionami cha cha cha!?
- Pani jak zawsze ma świetne poczucie humoru - mówiła zakonnica, śmiejąc się i chwytając pod boki.
- A co mam nie mieć, osiemdziesiąty szósty rok, więc umiem się cieszyć życiem i wiem bardzo wiem czym jest ból i płacz. Trzy razy atakowało mnie raczysko i trzy razy dałam mu radę, był ból i piekielny strach, było zwątpienie, ale byli i dobrzy ludzie, mądrzy lekarze i przede wszystkim Opatrzność, Boża Opieka była, bo z biegiem dni oswajałam się z chorobą i wydałam jej wojnę, zrobiłam się silna, a przecież na moje nieszczęścia nakładały się choroba córki, wnuczki i Stefana mojego, wszystko to musiałam przejść, musiałam znieść i nie zwariowałam, a przeżyłam i żyje tak bardzo żyję. Siądźmy moja droga, nie stójmy, tak łatwo cię nie wypuszczę, skoro już jesteś.
- Fajnie z tymi ławkami tu pomyśleli, sami przynieśli, nie oglądając się na gminę, choć fajny skwerek można by tu zrobić.
- Taaak i z pomnikiem wałęsającego się psa.
- No, te psiska, dobrze, ze są łagodne jak baranki.
- Pamiętaj, ze wszystko jest pięknie i sielsko i śmieszno do czasu tragedii, aż jakiemuś dziecku podgryzą gardło.
- Cóż, pisałam do wójta i rady gminy, do komisji bezpieczeństwa i nic, nie ma odzewu, nawet mi nie odpisali na moje pisma, więc chociaż...kiedyś, jak już wyrwę tego biskupa z kasą, to wykupię ten kawałek ziemi, zrobię ten skwer i postawię pomnik wolnym jak taczanki na stepie naszym psom.
- He, he, a tak poza tym u Ciebie dobrze?
- Nie pani Leosiu nie, też dopadło mnie raczysko...piersi...ale dałam rady jak widać, nie poddaje się...pracuję...choć to już nie to, uszło ze mnie wiele powietrza...
- Kochana biedna...trzymaj się, nie daj, nas też to prześladuje. Stefka moja córka też już po dwóch nawrotach i wyszła, ale ciężko było, a w jednym momencie, to już się zdało, że z tamtej strony nie wróci. I teraz nie dawno Alina wnuczka i znowu jeżdżenie do Krakowa, chemie i morowe powietrze w domu, na imieninach, wszędzie, naprawdę ciężko zachować spokój, ale jakoś wspieramy się wszystkie i ich chłopom nie odbiło, są tacy dobrzy, kurcze naprawdę je kochają! Jesteśmy jak hiobowy naród wybrany, bo na koniec Stefan, opiekowaliśmy się nim wszyscy, ja zrobiłam się nagle kwalifikowaną pielęgniarką, myłam, pocieszałam, cewniki, zastrzyki, wiesz w ośrodku nauczyli mnie wszystkiego, zresztą musiałam, musieliśmy wszyscy, bo kto ci pomoże, przecież jesteśmy sobie najbliższymi, więc ciężko było patrzeć - wiesz miałam nad jego łóżkiem to zdjęcie naszego papieża, na którym się tak uśmiecha i złorzeczyłam mu, z prawie nienawistną złością przez zęby cedząc mówiłam...chlipiąc - i czego tak rżysz, świętym jesteś, zrobiłbyś coś, a ty rżysz i rżysz i nici z twojego rżenia! Naprawdę znowu było trudno, znowu było ciężko, był mi najważniejszym ze wszystkich - sześćdziesiąt dziewięć lat razem, dwanaścioro dzieci...i wychowaliśmy, i które chciały to studiowały, a drugie zrobiły fach i dobrze żyją. A mnie oszczędza śmierć, choć znaczy niesamowicie i bodzie, wiesz umierałam też w instytucie w Krakowie na motylicę i się uparł profesor, sprowadził lekarstwo samolotem ze Szwajcarii, oni naprawdę nie są wszyscy tacy źli, potrafią być lekarzami od serca. I żyję, i mam lat ile mam i biegam jak kózka, teraz do lekarza jadę do Korbielowa, sama jadę i zajadę i wrócę, dobrze, bardzo dobrze się czuje Madziu i kocham żyć, a w tym życiu jeść, słuchać piosenek, rozmawiać z wnukami i prawnukami - wiesz lubią do mnie przychodzić i słuchać i pytają, naprawdę kochają mnie, a jeszcze jadę i wiesz wychodzę tam na górę na te nauki prowadzone pod krzyżem przez księdza Piotra i dobrzy są ludzie, pomogą potem zejść, zwiozą najczęściej.

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!