Menu
Gildia Pióra na Patronite

***

Sylwia P.

Sylwia P.

Siedziała z przyklejonym nosem do hotelowego okna. Smętnie dzwoniło o parapet. Nie tego się spodziewała przyjeżdżając nad morze. Ale nic to, wierzyła w zapewnienia organizatora, że hotel spełni wszelkie jej oczekiwania. I w razie złej pogody, znajdzie coś dla siebie. Ale dziś chciała po prostu odpocząć. Podróż, pomimo iż krótka, okazała się męcząca.

Zrobiła sobie kawę. Na Youtube włączyła jakieś chillout'owe kawałki, w miarę sprawnie się rozpakowała. Równo poustawiała szpilki i klapki, w szafie powiesiła zwiewne sukienki, w łazience rozłożyła na półkach kosmetyki. Wydawało jej się, że za dużo zabrała rzeczy, ale według zasady - "lepiej nosić niż prosić", doszła do wniosku, że nigdy jednak za wiele. Poszła na obiad, jedzenie wyjątkowo jej smakowało. Zauważyła, że również się przejaśniło, więc postanowiła pójść na plażę.
Zastała tam ciszę i spokój. Gdzieniegdzie spacerowały objęte pary, z nostalgią odprowadzała je wzrokiem wzdłuż linii brzegu. "Gdyby tylko on mógł do mnie przyjechać" - pomyślała głośno przypomniawszy sobie, że miała się do niego odezwać, gdy tylko będzie na miejscu. Zrobiła szybkie selfie na tle morza i kliknęła w okienko messengera.
- No hej, widzę, że dotarłaś? Szybko odpisał posyłając serduszko.
- Tak, jest pięknie, to znaczy nie do końca bo ciebie tutaj nie ma. Słuchaj, potem się odezwę, trochę się rozejrzę. Ok?
Nie otrzymała odpowiedzi, ale zauważyła, że sieć stała się niedostępna. Schowała telefon. Wpatrując się w gorący, przyjemnie głaszczący twarz okrąg, wspominała początek ich znajomości. Jak to było, gdy zaproszony przyszedł do jej pokoju, podczas gdy byli na jakiejś konferencji. Trochę alkoholu, przypadkowe gesty, wymiana spojrzeń. To wówczas mu uległa, nie zważając na skutki, konwenanse. Poddała się chwili zapomnienia. Liczyła się z tym, że znajomość zaraz się zakończy. Letnia przygoda, ot co, jakich niemało. Szybka kawa, przysłowiowy numerek. A tymczasem rozmawiają już cztery lata. Bawiąc się jak dzieci podsyłając zdjęcia, filmiki, czułe powitania na dzień dobry, słodkie dobranoc. Ale od tamtej pory, nie mieli sposobności się spotkać, gdyż on przebywa za granicą. Jednak z nadzieją, co wakacje, przyjeżdżała do tego samego kurortu, że znowu się pojawi. Żyła marzeniem, żeby pójść na wspólny zachód słońca z butelką półsłodkiego, tak przesiedzieć do rana, do wschodu. Ale nadzieja w niej gasła wraz z kolejnym rokiem.
Rozłożyła sobie koc. Zanurzając stopy w ciepłym piasku obserwowała, jak czerwony krążek zaczyna lizać taflę wody. Powoli zanurza się rozlewając się pomarańczą po spokojnym lustrze. Nad głowami innych obserwatorów biły się o kawałek chleba skrzeczące mewy. Ktoś puszczał bańki mydlane, parę osób zażywało kąpiel. Popijała mojito zakupione w plażowym barze. Cena powalała, ale drink smakował wyśmienicie.
Nagle widok przysłoniła jakaś postać.
W sekundzie zachłysnęła się, nie mogła złapać tchu. Nie wierzyła. To był on, nic się praktycznie nie zmienił, trochę posiwiał, na twarzy przybyło kilka bruzd. Ale miał wciąż ten sam błysk w oku. Zwróciła uwagę na dłonie, jak zwykle zadbane, silne. Pamiętała ostatni dotyk, muśnięcie palcami, o którym nie mogła zapomnieć, jakby zapisał opuszkami na jej skórze jakiś kod, który kluczem do pokonania wiecznej tęsknoty, a którego nie mogła rozszyfrować.
- Cześć słonko, wreszcie cię znalazłem!
Przyciągnął ją do siebie i pocałował czułe w sam środek pomiędzy obojczykiem a uchem. Zaczęła obmacywać go po twarzy, jakby chciała sprawdzić, że to człowiek, a nie duch stoi przed nią. Rozpłakała się.
- Nie becz, tylko chodź tu. Pamiętam czego pragnęłaś. Nie wiem czy trafiłem z winem ale...
- Oj już cicho, siadaj, posłuchaj, jak pięknie szumi, jak cieszy się na twój widok, tak samo jak ja...
Jeszcze przez jakiś czas fale z łoskotem biły się o falochron, ale z czasem morze uspokajało się. Robiło się coraz ciemniej, mrok rozświetlały gdzieniegdzie wystające pomiędzy sosnami głowy latarni. Na dworze robiło się coraz chłodniej, a u nich wręcz przeciwnie. Siedzieli naprzeciw spleceni nogami, ona na jego udach obejmując go w biodrach. Zaczął błądzić dłońmi po plecach, głaskać drażniąc skórę. Drżała, wręcz trząsła się, ale nie z zimna, tylko z jakiegoś niezrozumiałego strachu wymieszanego z podnieceniem. Czuła napływające fale gorąca i wilgoci. Instynktownie zaczęła kołysać biodrami, drażniąc i tak już wyraźnie wyczuwalną jego męskość. Złapała jego rękę, włożyła do swoich ust wskazujący palec. Nakierowała go pod sukienkę, majtki.
Po chwili kochali się. Początkowo delikatnie. Subtelnie drażniące pchnięcia, przerodziły się w prawdziwą burzę ich ciał. Pozbyli się ubrań. Mokre ciała oblepiał bezlitosny piasek, sypał się z jej włosów, sutków, gdy na nim siedziała. Z wewnątrz rozchodził się spazm rozkoszy, czuła go kilkakrotnie. Intensywne wyładowania biegnące na obwód. Nie zapomniała i o nim, odwzajemniając doznania.
Zmęczeni, nadzy, wtulili się w siebie. On leżał obejmując ją od tyłu, zamykając skuloną, jak w skorupce najdroższe, najdelikatniejsze ziarenko. Oddając ciepło swojego ciała, usypiał ją całując w szyję. Przykrył kocem, gdy zasnęła. Wszystko obok ucichło, morze, sosny. Jakby nie chciały im przeszkadzać w doniosłości chwili.
Obudził ją wschód słońca, chłodny wiatr. Obok leżała poplamiona winem sukienka, błyszczała pusta butelka. Rozejrzała się. Fale z łoskotem biły się o falochron, nad głowami skrzeczały mewy. Naokoło było pełno śladów, które ostatecznie doprowadzały do linii brzegu...

Sylwia Pryga

40 784 wyświetlenia
285 tekstów
27 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!