Menu
Gildia Pióra na Patronite

Krokiem w jutro (LotGD)

Anvaine

Anvaine

Rzecz działa się w jednej z tych dzielnic, do których żaden szanujący się obywatel zapewne nigdy by nie zajrzał, gdyby nie zmusiły go do tego te czy inne środki. Jak na mroczną dzielnicę przystało było tam brudno, mokro, a i zapach niezbyt zachęcał do oddychania pełną piersią. Z rzadka w oknach pojawiała się mniej lub bardziej zapijaczona twarz ze śladami niechlubnej przeszłości. Przy Spróchniałej Sośnie - bo teraz to taką właśnie dźwięczną nazwę nosiła pewna karczemna ulica - stał równie, ażeby nie powiedzieć, że jeszcze bardziej obskurny, co cała reszta, budynek. Stali bywalcy kusili się by podupadającą ruderę nazywać karczmą, ba! Odważniejsi wynajmowali nawet pokoje u Grubego Setha, który był gospodarzem owego... Hm? Przybytku. Powiadają, że w czasach świetności Seth był tam bardem i jednym z najlepiej opłacanych kochanków. Po śmierci Cedrika - swojego chlebodawcy - wykupił gospodę i teraz sam będąc oberżystą kierował interesami. Nieliczni już tylko pamiętali jego idealnie zapadnięte policzki i blade lico, gdy stroił harfę przy kominku, a obecna aparycja nie mówiła zupełnie nic o dziejach przeszłości. Teraz z dziwną zawziętością, kawałkiem szaroburej szmatki szorował szklanki, którym owe zabiegi zdawały się wcale nie pomagać. Czas uszczknął także, co nieco z urody niegdyś powabnej Violet. Ta przepychając się między stolikami, starsza kobieta dyrygowała jedną z młódek zbierających puste kufle. Mimo wszystko to właśnie siwowłosa kluczyła nadzwyczaj zgrabnie między ławami zabawiając obecnych gości - już tylko rozmową.
Pełno było tam typów, przed którymi matki w przestrodze straszyły dzieci. Niektórzy z nich mogliby mieć z tysiąc lat, a może i tak właśnie było? Pamiętając dzieje przeszłości, siedząc nad kuflem słabego piwa czasem mówili do siebie, a czasem...
Przy jednym z okrągłych i zjedzonych przez zrąb czasu stoliku rozsiadł się stary. Wyglądał jakby już dawno wrósł w to miejsce, a wokół niego zebrał się mały tłum słuchaczy. Co raz ktoś podsuwał mu pełen kufel, czy kielich, jakiego trunku. A on opowiadał. O miastach, o ludziach i innych rasach, o zachowaniu, o balach, o wydarzeniach, o radości i smutku, o głupotach, o wszystkim i niczym, a w końcu nawet o ciszy.

Ale i "młodsze" miejsca w Starych Miastach były. W dzielnicy Tysiąca Drzwi, Karczma pod Zdechłym Kotem, mimo, że zrzeszała równie występne istoty cieszyła się jakkolwiek lepszą opinią. Tylko sklep Starej Wiedźmy już od dawien dawna zamknięto na cztery zamki, a mówiło się, że czarownica wcale nie odeszła w zaświaty, a tylko przeniosła się spokojniejszą okolicę.

Wieże Strażników nadal górowały na innymi budynkami Starych Miast i trzymały się w zadziwiająco dobrym stanie. Widać Wiecznie Nam Panujący starał się pokazać wszem i wobec, że nadal silną dłonią trzymał władzę w Ereneth. Chociaż coraz częściej można było spotkać króla spacerującego w dziwnym zamyśleniu po erenethiańskich Ogrodach.
Te nie zmieniły się zupełnie. Jakby Matka Natura dzień w dzień, przez minione lata, starannie strzygła zieleniejącą się każdej wiosny, trawę. Jakby sama budziła pąki i lekką dłonią muskała liście drzew.

Zbrojownia Pegasus pozostała nią jedynie z nazwy. Teraz córka uczciwej i zawsze pięknej cyganki gospodarzyła w tym miejscu. Pirene odziedziczyła po matce nie tylko zbrojownię, ale także jej duże, szare oczy, które zawsze patrzyły z dziwną przenikliwością. Zupełnie podobnie jak kiedyś matka przez wystawowe okno przyglądała się MightyEmu z zachwytem, tak teraz Pirene spoglądała na syna dawnego sprzedawcy broni. Z tą różnicą, że Tarsus wydawał się odwzajemniać uczucia dziewczyny, co było o wiele mądrzejszym przedsięwzięciem niż zachowanie jego ojca, lata temu, w stosunku do zbrojarki.

Bluspring, który wytrenował niejednego z dzielnych wojowników, nierzadko opiewanych w legendach, nie postarzał się tak bardzo na pierwszy rzut oka. Mimo, że włosy oprószyła mu z lekka siwizna, on sam zdawał się być w sile wieku. Niestety ruchy nie były już tak szybkie jak kiedyś, a jedynie oczy zdradzały tęsknotę za dawnymi czasami wojaczki, gdy silne dłonie były w stanie utrzymać miecz i mogły wykonać najbardziej skomplikowane ze sztychów. Z oddalenia przyglądał się swoim uczniom i tylko od czasu do czasu poprawiał ustawienie ich ramion, czy sylwetki dla lepszego efektu uderzeń.

Na mapie Królestwa znaczyło się wiele nowych szlaków handlowych, niekiedy powstawały małe osady, by z biegiem czasu zmienić się w całkiem dobrze prosperujące miasta. Powoli zacierały się granice, choć odwieczne zatargi między rasami nierzadko dawało się jeszcze wyczuć.

Helgard, Stenebo, Eljund, czy Noathen to jedne z tych miast, lecz...
Degolburg jakkolwiek nadal dumnie nosiło miano stolicy. Romar cichsze niż zawsze żyło sobie powoli. Glorfindal jak przystało na wieczne miasto elfów nie straciło nic ze swych uroków. A Deus Nocturnem bardziej ponure, mroczne i nieprzyjazne niż dotychczas wciąż cieszyło się złą, o ile nie gorszą, sławą.

A my? My żyliśmy w tych czasach...

9083 wyświetlenia
108 tekstów
5 obserwujących
  • Anvaine

    16 April 2012, 00:30

    Dziękuję wam za wszystkie tak miłe słowa, które w jakiś nieuchwytny sposób dotykają mnie pogodną dłonią.
    Jednak potrzebna mi jest także krytyka. Ot by moje ego nie urosło zbyt wysokie ;)

    Dziękuję ze szczerego serca.

  • Albert Jarus

    14 April 2012, 12:32

    świetny masz styl, lubię do Ciebie zaglądać

  • Gabryssia

    14 April 2012, 08:16

    Naprawdę fajnie i co wyszło.:)

  • Sheldonia

    13 April 2012, 21:40

    Całkiem przyjemny tekst. Podoba mi się Twój sposób przedstawiania świata. Pozdrawiam.