Menu
Gildia Pióra na Patronite

LIKWIDATOR

~ Ariadna ~

~ Ariadna ~

Rozdział I

Polska,
współcześnie

Piątek. Nareszcie piątek. Jeszcze tylko jedna lekcja. No, ale najpierw jeszcze chemia, która właśnie się zaczęła. Nienawidzę tego przedmiotu. To nie tak, że nie chcę się uczyć, ale po prostu nie wchodzi mi do głowy. Ilekroć zabieram się do czytania notatki z lekcji robi mi się niedobrze, a kiedy próbuję się uczyć reakcji, wszystkie liczby i związki mi się mieszają. Po prostu wszystko wygląda tak samo. Gdybym miała wyrozumiałą nauczycielkę, wszystko byłoby ok, ale niestety tak nie jest. Mam już trzy jedynki i jedną czwórkę, a przecież to dopiero połowa pierwszego semestru. W dodatku ta czwórka nie została zdobyta w uczciwy sposób, a nie czuję się z tym zbyt dobrze. Nigdy nie lubiłam oszukiwać, ale muszę przyznać, że czasami jest to konieczne.

Pani Wojciechowska spoglądała w dziennik. Widziałam, jak dwie bliźniaczki w trzeciej ławce trzymają się za ręce. Koleżanka obok mnie, Wera miała zaciśnięte dłonie, zamknięte oczy i szeptała cicho: „proszę, tylko nie ja, tylko nie ja, błagam”. Nauczycielka podjęła już decyzję. Wyprostowała się.

– Duszyński, do odpowiedzi!

Klasa odetchnęła z ulgą. Ale ja się nie rozluźniłam. Wiedziałam, co odpowie Maciek.

– Proszę Pani, na dzisiaj nie umiem.
– Jak to nie umiesz? - spojrzała na niego groźnie – Co to ma znaczyć?
– Nie przygotowałem się na dzisiaj. Nie zdążyłem, bo...
– Nic mnie to nie obchodzi, dlaczego się nie przygotowałeś. Nie zgłosiłeś nieprzygotowania. Siadaj, jeden.

Maciej usiadł, załamany. Wiedziałam, dlaczego nie umiał i współczułam mu bardzo. Jest naprawdę dobrym uczniem, a chemię szczególnie lubi, tylko tak się akurat złożyło, że wczoraj jego matka zasłabła i był ze swoją rodziną w szpitalu. Jego mama ma raka, lada chwila dostanie przerzuty, więc chce spędzić z nią jak najwięcej czasu, to zrozumiałe. Oczywiście, nikomu o tym nie powiedział, chłopcy są bardzo skryci, jeśli chodzi o takie rzeczy. Ale ja wiedziałam. Zawsze wiem o czym myślą ludzie. To znaczy, nie wychwytuję ich myśli. Widzę obrazy, żadnych liter i liczb. I tak zobaczyłam w głowie Maćka szpital, pogotowie oraz jego nieprzytomną, śmiertelnie bladą matkę. Czasami widzę też coś na kształt filmu, jakby ktoś stał z boku i kręcił daną osobę. To dziwne, wiem, ale nieraz bardzo się przydaje. O nie.... Nie, nie, nie! Teraz weźmie mnie, wredna jędza!

– W takim razie poprosimy...

Błagam, powiedz to szybciej, miejmy to już za sobą.
– Wilczak, prosimy panią bardzo.

Podeszłam do tablicy. Może uda mi się ta sztuczka i tym razem? Spróbuję. Wojciechowska się uśmiechała. Ale był to uśmiech zjadliwy i nieuprzejmy.
– Proszę, przedstaw nam metody otrzymywania alkinów poprzez eliminację.

Niech to … Musiała wybrać akurat to? Same liczby i literki. Oczywiście, nie mogłam tego odczytać.
– Przykro mi, nie umiem tych metod.
– A co takiego umiesz?
– Mogę pani narysować... O, na przykład budowę cząsteczki benzenu. Albo omówić reakcję podstawiania – próbowałam usilnie przypomnieć sobie c o k o l w i e k z tego, co omawialiśmy na ostatniej lekcji. Na budowę zdążyłam zerknąć przed lekcją, a z tą reakcją podstawiania nie będzie źle, ponieważ przeprowadzała takie doświadczenie, a kiedy zacznę to przedstawiać na pewno odtworzy się to w jej myślach i potem pójdzie już jak z płatka.
– Ale, Wilczak, ja cię nie pytam z tego, tylko z innych rzeczy. Nic innego więcej nie umiesz?

A nie mówiłam, że jest wredna?
– Ale proszę mi dać szansę. Przecież się uczyłam.
– Dobrze, to narysuj mi budowę benzenu.

No, odetchnęłam z ulgą. Mogłabym jej narysować jeszcze ładniej, ale bałam się, że mi obniży ocenę, bo zajęłoby to trochę czasu. I tak prawie spadła z krzesła z wrażenia. Nie chcę się chwalić, ale mam naprawdę nieprzeciętny talent. Cóż, lata wprawy. Często starałam się oddać na kartce papieru to, co ujrzałam w głowach ludzi. Nic na to nie poradzę. Po prostu mnie to inspiruje i ciekawi.

Pani Wojciechowska nie mogła tego przetrawić. Było widać, że spodobał się jej mój rysunek, ale ze wszystkich sił starała się nie pokazać tego, jak wielkie zrobił na niej wrażenie, co oczywiście całkowicie jej nie wychodziło. Ochłonąwszy z szoku poleciła mi jeszcze omówić reakcję podstawiania. Myślę, że zrobiłam wszystko dobrze, ba byłam o tym przekonana, także zdziwiłam się i to bardzo, kiedy oznajmiła:
– Siadaj, dwa.
– Słucham? - nie należę do ludzi, którzy godzą się na złe traktowanie. Wiem, nie powinnam tego robić, ale to silniejsze ode mnie.
– To co słyszałaś. Dostajesz dwa.
– Niby dlaczego?
– Ponieważ umiałaś tylko te dwie mało istotne rzeczy, a nie potrafiłaś zrobić nic poza tym. Więc proszę nie dyskutować i usiąść na miejsce, bo zaraz się rozmyślę i zmienię ocenę. Oczywiście na niższą.

Stałam jeszcze chwilę wpatrując się w nią z niedowierzaniem i wściekłością. Miałam trzy wyjścia. Po pierwsze, mogłam odejść spokojnie i z godnością do swojej ławki. Po drugie, wszcząć awanturę, czego skutkiem byłoby co najmniej obniżenie oceny i wezwanie rodziców. Zostało mi też jeszcze jedno wyjście, które brałam pod ewentualność, a mianowicie zmusić ją do zmienienia mi oceny na wyższą i lepsze traktowanie. To było ryzyko. Ryzykowałam tym, że wszyscy się na mnie obrażą, wszyscy koledzy i koleżanki. Poza tym to zachowanie wzbudziłoby jakieś podejrzenia. Ktoś mógłby odkryć, że posiadam jakieś nadprzyrodzone moce, albo co gorsza, ktoś stwierdziłby, że mam nie po kolei w głowie i skończyłabym w wariatkowie. A tego stanowczo bym nie zniosła.

Zadziwiając więc samą siebie wybrałam pierwszą opcję. Usiadłam potulnie na krześle i udawałam zainteresowaną do końca tej lekcji.

* * *

Do domu wróciłam punktualnie o 15. Rzuciłam plecak w kąt i już maszerowałam w stronę mojego pokoju kiedy zatrzymała mnie mama.
– Poczekaj, moja panno. Jakie oceny dzisiaj dostałaś?

Nie jestem jakąś tam super dobrą uczennicą, ale na trójkach ciągnę. Niestety, dla mojej mamy to nie jest szczyt marzeń i często urządza mi awantury. Dlatego też zastanawiałam się czy powiedzieć jej o dzisiejszej popisowej lekcji chemii czy zataić tę informację do czasu zebrania. Zdecydowałam, że lepiej wyrzucić to z siebie od razu i potem mieć już spokój.
– Z polskiego 4 z kartkówki, a z chemii 2.
– Dwójka z chemii?! Za co? - oczywiście nie zwróciła uwagi na ocenę z polskiego, z której ja tak bardzo się ucieszyłam.
– Za odpowiedź.
– Słucham? No i dlaczego? Nic nie umiałaś na pewno!
– Umiałam, i to nawet dużo. Po prostu pani jest niesprawiedliwa i uwzięła się na mnie. Zresztą ona wszystkich tak traktuje.
– W jakim sensie się uwzięła?! Proszę tutaj przyjść i mi wyjaśnić.
– Wykonałam dwa zadania na trzy. Moim zdaniem zasłużyłam sobie przynajmniej na 3.
– I powiedziałaś jej tak? Mogłaś się zapytać, dlaczego na tyle cię oceniła.
– Tak właśnie się zapytałam.
– A ona co?
– No co... - wzruszyłam ramionami - No wściekła się i kazała usiąść na miejsce, bo jak będę dyskutować to zmieni mi ocenę na niższą.
– Tak ci powiedziała? Naprawdę?! - moja matka nie mogła uwierzyć, kręciła głową – No co za baba! Już ja sobie z nią porozmawiam. Już do niej dzwonię.
– Nie, mamo, nie dzwoń! - krzyknęłam przerażona. Jeśli to zrobi, nie będę miała życia w klasie. Wiadomo, młodzież nie lubi cwaniaków i lizusów. A ja nie chciałam się wyróżniać z tłumu, zwróciłabym na siebie uwagę, a na to stanowczo nie mogłam pozwolić.
– Jak to nie dzwoń?! Muszę zadzwonić! Zostałaś oceniona jak jakiś nieuk, a przecież jesteś bardzo dobrą uczennicą. Zasługujesz na lepsze traktowanie.
– Proszę mamo, nie rób tego – jeszcze raz ją poprosiłam, ale mama już wybierała jej numer. Miałam nadzieję, że nikt się nie odezwie, jednak się przeliczyłam. Usłyszałam uprzejmy, oficjalny głos mamy:
– Dzień dobry czy rozmawiam z panią Wojciechowską? Znakomicie, jestem mamą...

Dalej już nie słuchałam. Łzy stanęły mi w oczach, założyłam czapkę, szalik i kurtkę. Musiałam wyjść, nie usiedzę tutaj ani minuty dłużej. Wychodząc szepnęłam:
– Nienawidzę cię mamo

Wypowiadając te słowa, czułam jak po policzku spływa mi pierwsza łza.

3383 wyświetlenia
61 tekstów
6 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!