Menu
Gildia Pióra na Patronite

Złodzieje powietrza cz. 1.

Elodja

Elodja

/Pustka przejawia się w każdym oddechu jej posłusznych. W mrugnięciach, nerwowym wyłamywaniu palców, pustka przyjaźni się z ciszą, przesiąka przez skórę, wędruje wraz z wodą, powietrzem. Człowiek nimi otruty sam staje się trucizną./

***
To ten jeden z tych ostatnich słonecznych dni jesieni. Ludzie snują się w ładnych płaszczykach – jeszcze radośnie, jeszcze bez pośpiechu. Złocą się chodniki, korony drzew i trawniki. Jak w każde popołudnie spacerujemy od dawna ustaloną trasą. Wierzchy naszych dłoni od czasu do czasu muskają się ze sobą. Niczym subtelne wspomnienie wczorajszych pieszczot. Gest niezapowiadający niczego, co można by nazwać romantycznym. Kiedy jeszcze byliśmy jakimś ogólnie przyjętym związku, czasem pozwalaliśmy sobie na tą słabość. Teraz-, gdy łączy nas jedynie mniej lub bardziej udany seks – takie zachowanie byłoby dziwne, wręcz można powiedzieć niestosowne.
Spacerujemy, więc od niechcenia, w końcu oboje lubimy jesień. Rozmawiamy szczerze i tak dziwnie lekko - o niczym istotnym. Nigdy nie mieliśmy ze sobą wiele wspólnego… Właściwie to odkładając delikatne słowa na bok – jesteśmy zupełnie różni. Ty – chłopiec szczęścia, zakochany w sławie – wiecznie uśmiechnięty Piotruś Pan.
Ja? Córka pecha, pierwsza córa Koryntu. Powierzona manipulacji i zakochana w ukrytej władzy. Cruella DeMon
Byliśmy parą fatalną.
Ale chodzimy dalej – dwa przeciwieństwa- na spacerze. Rozmawiamy, śmiejemy się. Zupełnie tak jak gdyby wszystko było normalne, jakbyśmy poznali się wczoraj, jakbyśmy dopiero odkrywali mapy swojego ciała.
Bo coś w tym musi być, że doskonale znam gorąco twoich ust i fakturę bioder, ale nie mogę powiedzieć nic o uścisku twojej dłoni…
Ale to wszystko jest normalne, jesienne popołudnie, odprowadzasz mnie pod mieszkanie. Tradycyjnie pytam czy wpadniesz na film, chociaż doskonalę wiem, że tak naprawdę tylko po to się spotkaliśmy.
Przecież oboje wiemy jak to się skończy. Ale tym razem oglądamy go do końca.
Potem, tradycyjnie już uprawiamy seks. I chyba nigdy słowo „uprawiać” nie pasowało tu tak bardzo. Był nieco męczący, dawał marne plony, ale trzeba, bo inaczej nie będziemy mieli już nic, aby wracać.
Siedzisz jeszcze godzinę, rozmawiamy, pijemy herbatę, sprzeczamy się jak zwykle, ja o swoje Stare Dobre Małżeństwo ty o swojego Lao Che. Dopijasz, odstawiasz pusty kubek. Przytulamy się na dowidzenia. I wychodzisz machając mi już na schodach.
Wracam do pokoju, biorę szybki prysznic. Dopiero dwudziesta. Zaczynam zapominać o tobie, jak tylko wsiądziesz w tramwaj.
Poprawiam swój wygląd. Wcieram w ciało pachnące olejki. Owijam się swoją zwiększoną zmysłowością. Wtedy jesteś już na Świętym Marcinie, mam gorącą kawę na biurku, laptopa odpalonego, porcelanową miseczkę pełną cukierków pudrowych. Gdy jedziesz przez Głogowską/Hetmańską – Szymon pyta się czy jadłam już kolację. Mówi, że za chwile u mnie będzie.
A gdy jesteś już na Krauthofera – nie pamiętam już nawet twojego imienia zatopiona w słodkim uśmiechu mojego małego, który właśnie stoi w moich drzwiach. W burzy swoich rudych włosów, obejmuje mnie w obłoku nikotynowego „dzień dobry”.

7357 wyświetleń
82 teksty
7 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!