Menu
Gildia Pióra na Patronite

Opowieść Wigilijna

RudaDusza

RudaDusza

http://www.youtube.com/watch?v=7gZtaV8Swas

- Przez Chrystusa, Pana naszego, Amen.

Pięćdziesięcioletni mężczyzna odłożył niedbale książeczkę do nabożeństwa na stół i opuścił pokój w pośpiechu, by odebrać telefon, dzwoniący już od minuty w kieszeni jego spodni. Zgromadzeni przy stole usłyszeli jeszcze tylko, jak odpowiada, zapewne swojej sekretarce, że pół godziny i będzie w firmie. I., zadrżała.

Na stole położono biały obrus, co było wynikiem długiej kłótni między I., a jej matką, która uparła się, że błękitny, nowy będzie o wiele lepszy na wigilijny wieczór. Teraz obie siedziały z daleka od siebie, mimo iż I., bardzo starała się usiąść obok swojej rodzicielki.

Również dzięki niej na stole pojawiło się sianko i dwanaście potraw. Nie zabrakło też dodatkowego talerza dla niespodziewanego gościa, chociaż matka zgodziła się na to tylko i wyłącznie dlatego, że wciąż miała nadzieję na przyjazd najstarszej córki, której w trasie z W. do G. zepsuł się samochód i stała teraz gdzieś pod Z.

- To może złożymy sobie życzenia? – zapytała cicho osiemnastolatka i chwyciła za talerzyk z opłatkami, po czym przeszła się pomiędzy zakłopotanymi krewnymi z W., którzy nie do końca rozumieli zwyczaje tutejszej rodziny, rozdając każdemu kawałek opłatka.

- I., gdzie poszedł tatuś?

To mały T., właśnie podbiegł do starszej siostry i zaczął ciągnąć ją za piękną, nową tunikę, którą dostała od matki na mikołajki. Teraz kobieta podeszła do syna, wzięła go na ręce i odeszła na swoje miejsce, ignorując córkę, która wyciągnęła do niej rękę z opłatkiem. Dziewczyna westchnęła i położyła go na lśniącym czystością talerzyku pani A., ale ta nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi i mówiła coś cicho do najmłodszego dziecka.

Nagle do drzwi frontowych domu ktoś zapukał. I. przeprosiła wszystkich i poszła otworzyć, ciekawa, kto mógł się pojawić, ale nie zdążyła nawet przejść połowy drogi przez długi korytarz, kiedy została odepchnięta przez matkę. Ta, z radosnym okrzykiem „G.!” podbiegła do drzwi i otworzyła je z rozmachem, chcąc rzucić się pierworodnemu dziecku na szyję, ale w ostatniej chwili powstrzymała się, bo za drzwiami wcale nie stała ukochana córka pani A., lecz jakiś wychudzony, bardzo wysoki chłopak z za długimi włosami i ubrany w zniszczone rzeczy.

- Bardzo przepraszam, ale chyba pan się pomylił – powiedziała natychmiast czterdziestoośmioletnia kobieta protekcjonalnym tonem, zakładając ręce na piersi. Nie miała zamiaru wpuszczać do domu takiego obdartusa, zwłaszcza, że tyle pieniędzy wydała na wynajęcie osób do sprzątania i gotowania! Nie rozumiała, jak ktoś taki śmie pukać do jej domu, tak bogato przystrojonego i pięknego w Wigilię! Na pewno nie zamierzała go ani wpuścić, ani tym bardziej dopuścić do stołu. Oczywistym było, że chłopak pobrudziłby też obrus, a tego kobieta nie mogłaby zdzierżyć. – Dom dla bezdomnych to przecznicę dalej – oznajmiła i już miała zamykać drzwi, kiedy za jej plecami pojawiła się I. i uniemożliwiła matce wyrzucenie chłopaka. Przepchnęła się obok niej i wyciągnęła rękę do młodego mężczyzny.

- W porządku, P.? – rzuciła, ściskając go za ramię i uśmiechając się, po czym pokazała mu ręką, że może wejść do środka. Spotkało się to z oburzonym piśnięciem matki, ale I. zdecydowanie zignorowała jej zachowanie i pomogła P., jak nazwała przybysza, zdjąć za cienką kurtkę, po czym pokazała, gdzie może zostawić zabłocone i mocno zniszczone buty. – Zdążyłeś na składanie życzeń – powiedziała radośnie i wyciągnęła rękę do jego twarzy, żeby odgarnąć z niej zmierzwione włosy.
Ten cofnął się jednak o krok.

- Możesz mi wyjaśnić, kim jest ten chłopak i co tu robi? W Wigilię?! – krzyknęła pani A. piskliwym głosem, wymachując rękoma.

- Mamo, uspokój się. Wszystko ci wyjaśnię później, dobrze? Teraz idź do gości i zajmij się nimi – odparła spokojnie dziewczyna, łapiąc za rękę P. i ciągnąc go za sobą w stronę kuchni. – Zaraz do was dołączymy – dodała, znikając za zakrętem domu.

- Mówiłaś, że nikt nie będzie miał nic przeciw – wymamrotał P., kiedy już siedzieli sami, a mama I. stała pod drzwiami od kuchni i krzyczała coś, nie mogąc wejść do środka, bo jej córka zamknęła się w środku.

- Och, to nic takiego. Mama jest zła po kłótni ze mną rano, przejdzie jej zaraz – odparła na to dziewczyna i kazała usiąść przyjacielowi. Odgarnęła mu szybko włosy z twarzy i zaczęła nakładać kolejne warstwy podkładu i korektora, by ukryć fioletowego sińca pod okiem osiemnastolatka.

Pani A. tymczasem uspokoiła się i poszła do salonu, skąd zadzwoniła do męża, żeby się poskarżyć, jednak ten zbył ją, tłumacząc się brakiem czasu. Przy tym próbował zbyt głośno nie dyszeć, co utrudniała mu jego sekretarka, bardzo starając się, by cała uwaga mężczyzny skupiła się na niej.

Gdy tylko I. stwierdziła, że siniaka na twarzy P. prawie nie widać, przytuliła go i zaprowadziła do jadalni, w której większość już zdążyła złożyć sobie życzenia i teraz czekano, aż nadarzy się okazja, żeby i domownikom życzyć „Wesołych Świąt”, a później zaśpiewać wspólnie jakąś kolędę, jak miano w zwyczaju. Szkoda jedynie, że pani domu nie potrafiła słów do wszystkich kolęd, jakie zaśpiewano tego wieczoru. Tłumaczyła się brakiem czasu i tym, że do kościoła z T. chodzi jego starsza siostra, bo przecież ona musi w niedzielę zrobić zakupy!

Kiedy wszyscy już byli najedzeni i nadszedł czas odpakowywania prezentów, w rolę Świętego Mikołaja wczuł się wuj I., który specjalnie przywiózł na tę okazję wspaniały kostium. Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy mały T. wspiął mu się na kolana i powiedział, że mamusia już dawno powiedziała mu, kto naprawdę przynosi prezenty. I. jednak wybrnęła z sytuacji i szybko zdziwienie rozeszło się po kościach.

Później, gdy rozmawiała z P., który cały wieczór obserwował zachowanie jej matki, wyjawiła, że pomysł zaproszenia wujostwa z W. był wielkim błędem, choć to nie ona go wymyśliła. Siedziała przytulona do przyjaciela i płakała, bo święta, mimo obecności tylu tradycyjnych osób, były takie, jak co roku. Zamiast świętowania Bożego Narodzenia, znów były łzy, kłótnie i brak czasu od rodziców, jaki miała na co dzień. Gdy tylko goście poszli spać, pani A. wyszła z domu – jak I. się domyślała – do swojego kochanka.

- Gdzie w tym duch świąt? – pytała, ale nikt nie umiał jej opowiedzieć. - Nie dziwię się, że G. wolała nie przyjeżdżać.

I tylko latający gdzieś Anioł uronił kilka łez, widząc, że nie tylko w tym jednym domu właśnie tak „świętuje się” Wigilię Bożego Narodzenia.

21 549 wyświetleń
318 tekstów
8 obserwujących
  • RudaDusza

    21 December 2012, 23:40

    Dziękuję za opinię, Ariadna, cieszę się ;)

  • ~ Ariadna ~

    21 December 2012, 23:27

    Hmm... Ładnie. Smutno, ale prawdziwie. Wciągnęło mnie :)

  • RudaDusza

    21 December 2012, 14:09

    Właśnie o to chodziło - nie podawać imion, ani też nazwy miast - to się niestety dzieje w wielu polskich domach.

  • Albert Jarus

    21 December 2012, 06:54

    Opowiadanie ładne i niestety prawdziwe. Jedyne co mi przeszkadzało to brak imiom... nie mogłem się zbliżyć do postaci.