Menu
Gildia Pióra na Patronite

Konfrontacja

Prolog wspólny
Niespodziewane spotkanie trzech, zupełnie obcych sobie cywilizacji. Trzech kultur i bytów biologicznych niczym ze sobą niepowiązanych. Całkowicie odmiennych i szokująco zróżnicowanych.
Spotkanie, które przyniosło wszystkim tak wiele korzyści i strat. Spotkanie, które nauczyło nas jak współistnieć i współpracować a przede wszystkim jak walczyć. Jak tworzyć i niszczyć. Spotkanie, które wciąż trwa i którego zakończenie trudne jest do przewidzenia.

Oni – Aqurianie
Wysoko rozwinięta cywilizacja, której ewolucja przebiegała w wodnych głębinach. Pokojowo nastawieni i technologicznie rozwinięci w sposób dla nas prawie niewyobrażalny. Wyprzedzali nas o tysiąclecia harmonijnego rozwoju. Na swej rodzimej planecie, prawie całkowicie pokrytej oceanami, nie mieli żadnych wrogów. Dawno już zapomnieli co znaczą lokalne konflikty i wojny. Ich cywilizacja opierała się na podwodnych miastach, które współpracowały ze sobą dla wspólnych korzyści.
Zaowocowało to powstaniem jednolitego społeczeństwa, którego głównym wyznacznikiem był wzajemny szacunek. Stworzyli na swej planecie cudowną oazę spokoju i dobrobytu. Społeczeństwo jednonarodowe, posługujące się jednym językiem, żyjące w pełnej harmonii z przyrodą.
Wywodzili się z gatunku dwudysznych, morskich, drapieżnych jaszczurów lecz instynkt zabijania zanikł w nich, w studni ewolucji, prawie całkowicie. Posiadany ogon i płetwy pozwalał im na doskonałe poruszanie się w wodnej toni. Dwie pary łap oraz szczątkowe płuca umożliwiały Aquarianom na sprawne poruszanie się po lądzie a wykształcony zmysł równowagi na przyjmowanie postawy wyprostowanej. Zgrabni, wiotcy, zwinni i inteligentni. Przepełnieni spokojem i wprost stworzeni do tworzenia.

Oni – Szarowie
Tak naprawdę trudno ich nazwać cywilizacją lub narodem. Byli stadem inteligentnych, żądnych podboju stworzeń, których głównym imperatywem było ciągłe zdobywanie i eksploatacja.
Technologicznie zatrzymani na etapie niewiele od nas wyższym lecz z militarnym potencjałem rozbudowanym do granic wytrzymałości ich zdolności produkcyjnych. Wędrowali przez kosmos podbijając wciąż nowe planety i na podłożu ich bogactw tworząc coraz większą armię najeźdźców.
Podbijali, pustoszyli i ruszali dalej, ku nowym zdobyczom. Społeczeństwo zorganizowane jak sprawnie działające starożytne armie, z hierarchiczną strukturą dowodzenia niedopuszczającą do najmniejszych oznak samodzielności.
Zbudowani jak połączenie kraba z pająkiem. Potężne ciało wsparte na sześciu odnóżach z dwoma parami „rąk”. Obudowani grubym, czarnym pancerzem, pokryci kolcami, wyposażeni, przez naturę, w jedną parę chwytnych, pazurzastych odnóży i jedną parę szczypiec, budzili autentyczny lęk w każdy z przeciwników, który miał odwagę stanąć naprzeciw nim. Spojrzenie w parę czarnych oczu prawie trzymetrowego stwora ubranego w bojowy pancerz i wyposażonego w narzędzia eksterminacji odbierało chęć do jakiegokolwiek sprzeciwu. Byli stworzeni do wyniszczania i podbijania.

My - Ziemianie
Przedziwna kompilacja Aquarian i Szarów. Twórczy i inteligentni a zarazem ze skłonnościami do zaciętych walk. Potrafimy tworzyć rzeczy wielkie. Jesteśmy na ścieżce szybkiego i błyskotliwego rozwoju technologicznego. A jednocześnie wciąż toczymy wewnętrzne wojny, wciąż dążymy do zdobywania w ogniu walki.
Do tej pory tak pewni siebie i wyrobów własnej techniki. Zadufani we własnej potędze i własnej mądrości. Podejrzewający tylko, że może gdzieś w głębinach przestrzeni kosmosu istnieją inne światy żyjące. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jesteśmy tylko słabymi odłamkami wszechkosmicznej ewolucji. I to odłamkami mało co znaczącymi i tak mało rozwiniętymi.
Byliśmy dwuręcznymi i dwunożnymi ssakami, którym zdawało się, że są w centrum wszechświata. A w rzeczywistości byliśmy tylko bezładną zbieraniną skłóconych ze sobą narodów, których rozwój napędzany był potrzebą podbojów i wiecznymi konfliktami o najbardziej błahe sprawy.

Prolog Aquarianie
Dzień w którym nadeszli Szarowie rozpoczął nową erę naszej cywilizacji. Był dniem naszej, prawie całkowitej, eksterminacji. Dniem, który rozpoczął nasz exodus z rodzimej planety i poszukiwanie nowego domu dla naszej cywilizacji.
O tym, że nadchodzą wiedzieliśmy już znacznie wcześniej. Nasze satelity obserwacyjne wypatrzyły ich armadę daleko w głębi kosmosu. Mieliśmy czas by się przygotować lecz zgubiła nas zbyt pokojowa natura naszego narodu. Mimo odzywających się gdzie niegdzie głosów trwogi przeważał pogląd że płynie ku nam flotylla okrętów badawczych innej cywilizacji. Trwający przez tysiąclecia, na naszej planecie, pokój uśpił w nas wszelkie instynkty samozachowawcze. Nasz rozwój przebiegający w pełnej harmonii z otoczeniem utrwalił w nas przekonanie o wszechkosmicznej, pokojowej współegzystencji wszelkich stworzeń. Zamiast więc, choćby profilaktycznie, przygotować się na ewentualną agresję szykowaliśmy ogólnoplanetarne, uroczyste przyjęcie istot, które niosły nam, jak sądziliśmy, nowe perspektywy rozwoju i współpracy. Pełni byliśmy entuzjazmu i chęci jak najszybszego poznania kosmicznych „współbraci”. Wszelkie głosy, wyrażające wątpliwości co do zamiarów przybyszów, tonęły niezauważone w powodzi radosnego podniecenia. Teraz wiemy, że nasza beztroska i bezkompromisowa wiara w dobroć innych zbudowane były na kruchych fundamentach własnego szacunku dla wszystkiego co żywe. Szkoda tylko, że nasze wyobrażenia o rozwoju kosmicznej ewolucji zostały zweryfikowane w sposób tak okrutny i drastyczny.
Gdy nadpływali na nasz nieboskłon z radością obserwowaliśmy ich potęgę. Olbrzymie okręty o wielkości naszych miast poprzedzane i otoczone niezliczonym rojem mniejszych i większych jednostek. Gdy rozlokowywali swą flotę na naszej orbicie i w głębi naszego układu gwiezdnego nie odpowiadali na żadną próbę naszego kontaktu. Mimo, że pomiędzy ich statkami trwała ożywiona wymiana, jeszcze wtedy dla nas niezrozumiałych, sygnałów. Zaczęły budzić się w nas wątpliwości. Ich okręty choć potężne nie były jednak szczytem techniki. Stosowali napęd międzygwiezdny dawno już przez nas zapomniany. Ich kształt także nie odpowiadał naszym wyobrażeniom okrętów badawczych. Żadnych kopuł obserwacyjnych, radioteleskopów, anten na ich powierzchni budził nasze zastrzeżenia co do ich możliwości obserwacji i kontaktu. Jednostki miały możliwie najprostsze kształty, żadnych zaokrągleń, ostre kanty, dzioby w kształcie krótkiego szpica jak drapieżne ryby żyjące w naszych wodach. Ich wygląd wzbudzał jakiś nieokreślony niepokój.
I właśnie wtedy, gdy rosnące zaniepokojenie powoli przeradzało się w panikę, przekazali nam swą pierwszą wiadomość. Gdy część naszego społeczeństwa rozpoczęła chaotyczny odwrót do najlepiej ukrytych, w głębinach, miast, przesłali nam swój pierwszy przekaz. Nie było to banale „Witajcie! Przybyliśmy tu by Was poznać”, czy choćby bezpardonowe „Przybyliśmy tu by zająć Waszą planetę. Poddajcie się naszej woli a przeżyjecie!”. Wysłali ku nam roje rakiet, z których każda zdolna była burzyć miasta. Poznaliśmy wtedy sens słów „nalot orbitalny”. Pierwsze uderzenie, które przyniosło nam zapowiedź totalnego zniszczenia. Na nielicznych lądach naszej planety mieliśmy stworzone stacje badawcze i wydobywcze. Wszystkie zniknęły w jednej chwili, w niewyobrażalnym chaosie unicestwienia. W uderzeniu, które zatrzęsło, w dosłownym sensie, naszą planetą. W kilka chwil znikł cały nasz nadwodny dorobek. Została tylko rozpalona do białości mieszanka naszych konstrukcji i stopione skały. To samo uderzenie zmiotło także nasze platformy pływające po oceanach i płytko, pod powierzchnią wód, stworzone miasta. Jak niewyobrażalna była dla nas potęga najeźdźców, którzy potrafili zasypać cały nasz glob deszczem pocisków. Prymitywnych lecz potężnych. Technologicznie prostych lecz tak niesamowicie skutecznych. Zatrzęśli naszą planetą i zatrzęśli naszym sposobem postrzegania rzeczywistości. Przynieśli nam wiedzę lecz nie taką o jakiej marzyliśmy. Chcieliśmy wchłaniać wytwory ich cywilizacji lecz nie sądziliśmy, że stanie się to w tak dosłowny sposób. Nigdy nie sądziliśmy, że nasze pierwsze spotkanie z obcą cywilizacją mieć będzie tak katastroficzny przebieg. Dopiero teraz, powoli, zaczynamy rozumieć jak potworna jest psychika Szarów, która narzuca im konieczność totalnej anihilacji napotkanych cywilizacji. Nawet nie próbowali nas podbić. Gdyby przyszło im na myśl zdobyć nasz świat odbyło by się to praktycznie bez żadnego oporu z naszej strony. Zdobyliby naszą planetę i całą naszą technologię nie ponosząc, prawdopodobnie, żadnych strat. A jednak nie podjęli nawet takiej próby lecz przystąpili do masowego ataku, który miał na celu zniszczenie nas i całej naszej cywilizacji.
Uratowała się tylko ta część naszego społeczeństwa, która zdążyła się skryć w głębinach. Ich broń nie była przygotowana do operowania głęboko pod wodą. Ciśnienie wody niszczyło wysyłane pociski duże wcześniej niż zdążyły zbliżyć się ku swym celom. Nigdy zapewne nie napotkali, na swej drodze przez kosmos, cywilizacji podwodnej a więc i ich technika nie była wystarczająco rozwinięta by dokonać naszej podwodnej zagłady w pierwszym potężnym uderzeniu. Płaszcz wody kryjący nas przed wzrokiem i bronią Szarów dał nam czas na ucieczkę.
Uratowała nas skłonność do eksploracji. W głębinach oceanów zbudowaliśmy kilka potężnych statków badawczych. Statków, które miały ponieść naszych naukowców w głąb pustki kosmosu w poszukiwaniu innych światów. Teraz stały się dla nas jedyną szansą ocalenia choćby garstki z nas. Naszymi szalupami ratunkowymi. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że Szarowie, w niedługim czasie, udoskonalą swą broń. Wyposażą ją w pancerze zdolne wytrzymać ogromne ciśnienia wody lub stworzą podwodną flotę, która dotrze do naszych siedzib. Cały nasz potencjał naukowy i wytwórczy został przestawiony na dostosowanie statków badawczych na cele kolonizacyjne. Jednocześnie staraliśmy się stworzyć choćby podstawy systemu obronnego, który byłby w stanie opóźnić nadejście całkowitej zagłady, zdając sobie doskonale sprawę, że na całkowite odparcie agresorów szans nie mamy. Wiedzieliśmy, że ci którzy pozostaną skazani są na klęskę i zagładę. W ogarniającej nas zewsząd agonii nastał przedziwny stan równowagi w której jedni gorączkowo szykowali swój exodus a pozostali przygotowywali się do nadchodzącej bitwy, w której mieli znaleźć swój kres. Nie mieliśmy złudzeń co do losu pozostających obrońców. Wysyłane sondy obserwacyjne pokazywały nam okrutne obrazy z okolic przyczółków stworzonych, na lądach, przez Szarów. Wszyscy Aquarianie, którzy dostali się do ich niewoli byli zabijani. I to w sposób niegodny żadnej żywej istoty. Nie niszczyli naszych sond jakby chcieli byśmy mogli obserwować przebieg kaźni. Może chcieli w ten sposób złamać nasz opór i skłonić nas do uległości. Osiągnęli jednak tylko tyle, że umocnili w nas przekonanie o konieczności walki do ostatniej istoty. Jeśli mieliśmy ginąć to lepiej już w trakcie walki niż w podczas tortur. Jeśli mieliśmy już zniknąć z powierzchni planety to sami chcieliśmy wybrać sposób w jaki się to stanie. I zawsze w takiej sytuacji, gdzieś w głębi umysłu kłębi się nadzieja, że zdarzy się coś co odwróci, zdawałoby się, nieuchronne.
Wytypowano 6 ogromnych zespołów, które miały odlecieć w poszukiwaniu nowej ojczyzny. W skład każdego weszła reprezentatywna grupa naszego społeczeństwa. Od prostych robotników po wysoko wykwalifikowanych naukowców. I duża grupa rodzin, które miały stać się zalążkiem nowej, naszej, cywilizacji. Na statkach umieszczono najważniejsze osiągnięcia nauki i techniki. Zgromadzono cała naszą wiedzę i zdobycze licząc, że pomogą one odbudować nasz świat w jakimś innym zakątku wszechświata. Postanowiono, że wszyscy wystartują jednocześnie, licząc na efekt zaskoczenia. Ci, którym uda się przetrwać lot poza granice układu skierują się w stronę, gdzie jak sądziliśmy był pierwotny środek wszechświata. Wszyscy mieli podróżować jednocześnie, gdyż z naszych prognoz wynikało, że pojedynczy zespół nie jest w stanie stworzyć, od podstaw, nowej cywilizacji. Statki przystosowane były do długotrwałych podróży jednak ich załogi miały ograniczenia. Postanowiono więc, że w trakcie podróży jeden statek będzie „czuwał” i kierował grupą podczas gdy na pozostałych trwał będzie stan hibernacji. Co pół pokolenia miała następować zmiany w okrętach prowadzących. Na szczęście nasz napęd międzygwiezdny znacznie przewyższał osiągi napędów Szarów więc nie obawialiśmy się ewentualnej pogoni. Im dalej znajdziemy nowy dom tym więcej da nam to czasu na stworzenie kolonii i przygotowanie się na ponowne ich nadejście.
Nadszedł dzień gdy wystartowaliśmy. Nasz sukces polegał chyba na zbytnim zadufaniu Szarów w ich potęgę. Zupełnie nie byli przygotowani do ataku na wyłaniające się z głębin potężne jednostki. Byliśmy wtedy praktycznie bezbronni. Okręty powoli wznoszące się na napędzie planetarnym były niezdarne i nie miały praktycznie żadnych zdolności manewrowania. Gdyby wtedy uderzyli w nas choć częścią swej militarnej mocy strącili by nas bez żadnego problemu na powrót w głębiny.
Pierwsze uderzenie nadeszło jednak dopiero gdy zaczęliśmy oddalać się z orbity naszej planety. Ze wszystkich, znajdujących się w pobliżu, jednostek wysłano ku nam rakiety. Na nasze szczęście wysłano potężne rakiety mające na celu nie zatrzymanie naszych statków lecz ich zniszczenie. Już wcześniej, przewidując problemy mogące wystąpić podczas wypraw badawczych, wyposażyliśmy nasze jednostki w baterie działek strumieniowych, których pierwotnym zadaniem miało być niszczenie zagrażających nam meteorytów lub oczyszczanie drogi w np. pasach asteroid. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nasze jednostki nie są na tyle zwinne by uciec lub omijać nadciągający deszcz meteorytów. Postanowiliśmy więc niszczyć tego typu zagrożenia już momencie kiedy je zauważymy. Mniejsze odłamki nie były w stanie uszkodzić naszych osłon a z większymi sprzężone działka powinny doskonale sobie poradzić. Teraz koncepcja ta zdała pozytywnie swój pierwszy egzamin. Komputery sterujące ogniem potraktowały nadciągające rakiety jak duże meteoryty i rozpoczęły ich ostrzał. Eksplodujące, pod ostrzałem, pociski niszczyły kilka znajdujących się w sąsiedztwie. Pod naszym ostrzałem i wskutek eksplozji ich rakiet powstała samoczynna reakcja łańcuchowa która objęła nadlatujący rój pocisków. Między nami a okrętami Szarów powstało morze eksplozji, odłamków i uszkodzonych rakiet, przez które nie miały szans przebrnąć kolejne wystrzelone pociski. Gdyby, na samym początku wystrzeli w nas małe, szybkie i zwinne rakiety zdolne np. uszkodzić nasze systemy napędowe, pewnie by nas zatrzymali i bez kłopotów rozbili w puch. Oni jednak musieli, zadufani w siłę ognia, postanowili wysłać przeciw nam to co mieli najpotężniejszego. Dzięki temu, pod osłoną kotłujących się w przestrzeni szczątków i eksplozji, zdołaliśmy rozpędzić nasze okręty i uciec w głąb kosmosu. Ich przestarzałe napędy nie miały możliwości by pozwolić Szarom na pościg za nami. Tak dzięki pewnej dozie szczęścia i ich wierze w potęgę pierwszego uderzenia zdołaliśmy ocalić naszą małą flotę kolonizacyjną. Odpłynęliśmy na poszukiwanie nowego świata, który byłby dla nas zalążkiem domu. Choć byliśmy pewni, że okrutni i nienasyceni Szarowie ruszą za nami w pościg, w tym momencie, opłakując pozostawioną ojczyznę i naszych współplemieńców, z nadzieją wypatrywaliśmy lepszej przyszłości.
Podróż była długa, nużąca i monotonna. Tylko strach przed ścigającymi nas Szarami podtrzymywał w nas wolę walki i pozwolił zachować zdrowie psychiczne. Naród, który pierwszy raz odbywał podróż w głąb kosmosu, odbywać musiał podróż tak długą i niebezpieczną. Po drodze straciliśmy jeden ze statków. Zapewne jakaś wada konstrukcyjna lub niezauważone uszkodzenie wyniesione podczas ucieczki z planety spowodowało jego dekompresje a za chwilę rozerwanie w pustce kosmosu. W piątkę płynęliśmy dalej. Podróż zakończyła się jednak wcześniej niż się spodziewaliśmy. Wszyscy pamiętać będziemy dzień gdy nasze sondy przekazały nam obraz planety jakby dla nas stworzonej. W większości pokrytej wodami, niebiesko-zielonej i jak się okazało już niestety zamieszkałej. Tak wyglądał nasz pierwszy kontakt z Ziemią i Ziemianami. Mimo wielu naszych obaw co do natury Ziemian a zapewne i ich co do naszych zamiarów potrafiliśmy znaleźć wspólny język. Po wielu trudnych a nieraz i dramatycznych chwilach udzielono nam schronienia w praktycznie niewykorzystywanych przez mieszkańców Ziemi oceanach. Niosąc im wieść o nadciągającej apokalipsie Szarów rozpoczęliśmy wspólne starania o ocalenie tak nas jak i Ziemian.
Znaleźliśmy nasz nowy dom. Na razie spokojny i bezpieczny. Lecz niestety zapewne nie na długo.

Prolog Szarowie
Dzień, w którym rozpoczął się podbój Aquarii był dniem naszego kolejnego sukcesu a jednocześnie naszej pierwszej porażki. Nasza potężna armada, w jednym, orbitalnym uderzeniu zniszczyła wszelkie widoczne oznaki tej cywilizacji. Jednak nie zniszczyła ich narodu jako całości. Ci którzy ocaleli, w głębinach oceanów, zdołali umknąć przed nami w sposób przynoszący nam wstyd i hańbę.
Byliśmy rasą wojowników. Podążaliśmy przez kosmos zajmując lub podbijając kolejne planety. Tworzymy nowe kolonie naszej cywilizacji i wciąż rozbudowujemy naszą armię by kiedyś osiągnąć nasz cel nadrzędny, wytyczony przez naszych protoplastów – zajęcie całej przestrzeni wszechświata. Każda, nawet najmniejsza, cywilizacja istot inteligentnych lub choćby jej zalążek mógł być przeszkodą na naszej drodze. Likwidowaliśmy więc je do ostatniego osobnika. Nie czyniąc żadnych wyjątków. Żadna z inteligentnych istot nie mogła przetrwać by swym mizernym istnieniem nie kalać potęgi Szarów. Tak więc podążaliśmy przez kosmos zajmując i podbijając nowe światy dla coraz większej naszej chwały i potęgi oraz dla spełnienia pierwotnego nakazu praprzodków. Na swej drodze napotkaliśmy cywilizacje w różnych stadiach rozwoju. Od ledwie próbujących posługiwania się prostymi narzędziami do wysoko rozwiniętych cywilizacji naukowych. Zniszczyliśmy je wszystkie. Naszej broni, jej potędze i ilości nie był wstanie oprzeć się żaden z przeciwników. Ponosiliśmy straty, czasem nawet dość duże, zawsze jednak koniec był podobny – zgliszcza kolejnej rasy na których tworzyliśmy swój nowy przyczółek. Żadna z obcych technologii nie mogła dorównać naszej armadzie.
Nigdy też nie próbowaliśmy zdobyć i wykorzystywać owoców cudzego rozwoju technologicznego – byłoby hańbą dla nas posługiwanie się wyrobami, które nie powstały z rąk Szarów. Tylko nasza rasa i nasza technologia miały pozostać i rządzić w całym wszechświecie. I tak trwały nasze bezkompromisowe podboju do czasu aż natrafiliśmy na planetę przeklętych Aquarian. Istot tak kruchych i słabych a jednak potrafiących, w końcowym efekcie, podważyć nasze przekonanie o niepokonanej potędze Szarów.
W chwili gdy natrafiliśmy na pierwsze satelity obserwacyjne Aqurian, nasz Władca wydał zwyczajowy rozkaz o zdobyciu planety i eksterminacji mieszkańców. Cała nasza armia została postawiona w stan pełnej gotowości. W rytmie wielokrotnie już przećwiczonym, rozpoczęto przygotowania do uderzenia z orbity. Jednostki obronne i pościgowe utworzyły szpicę przednią i osłonę wokół potężnych okrętów uderzeniowych, rozwijano szyk naokoło planety by zająć pozycje do ataku. Nie napotkaliśmy na żaden opór ze strony Aquarian. Wysyłali w naszym kierunku swoje powitania i satelity obserwacyjne, które konsekwentnie ignorowaliśmy. Wytyczono cele pierwszego uderzenia i Władca, jak każe zwyczaj, odpalił pierwszy pocisk. Z rosnącą dumą obserwowaliśmy jak pod uderzeniem naszych rakiet zamienia się w pył ich cywilizacja. Zniszczyliśmy każdy budynek i każdą konstrukcję widoczną na powierzchni Aquarii. W potężnych eksplozjach znikały kolejne pływające platformy i widoczne na naszych czujnikach podwodne zabudowy. Po raz kolejny, nasza niezwyciężona armada, odnosiła sukces. Pewni swego zwycięstwa oczekiwaliśmy na rozkaz lądowania. Pozostało nam przyjąć tylko meldunek od, wysłanych na powierzchnię planety, zwiadowców by rozpocząć tworzenie kolejnej kolonii na kolejnym podbitym świecie. Meldunki te różniły się jednak od naszych oczekiwań. Przechwyceni Aquarianie zeznawali o swej cywilizacji ukrytej głęboko w oceanach. Nim oddali życie w trakcie zeznań opowiadali o potężnych miastach wybudowanych zbyt głęboko byśmy mogli je zobaczyć i dosięgnąć. To co zniszczyliśmy ponad i blisko pod powierzchnią wody było tylko niewielką częścią ich dorobku. Wywodzili się od stworzeń oceanicznych i tam też wiedli większość swego marnego żywota. Zdradzili nam położenie swych miast, fabryk, kopalni, zdobyliśmy mapy określające położenie każdej ich struktury. Cóż jednak z tego gdy nasza militarna potęga nie była przygotowana do prowadzenia wojen w tak skrajnych warunkach. Nie posiadaliśmy broni i sprzętu, który byłby w stanie dosięgnąć Aquarian w ich podmorskich kryjówkach.
Próbowaliśmy wysyłać nasze najpotężniejsze pociski i bomby na geograficzne koordynaty ich osiedli, te jednak ulegały zniszczeniu pod ciśnieniem wody. Nie byli ukryci w najczarniejszych głębinach, po prostu zeszli do głębiej posadowionych fabryk i aglomeracji. Byli prawie w naszym zasięgu. Czujniki przestawione na odczyt wahań temperatury wody wychwytywały delikatne ślady ich „najgorętszych” urządzeń. Ale nawet to było dla nas za głęboko. Nigdy wcześniej nie natrafiliśmy na taką cywilizację i nie prowadziliśmy wojny w takich warunkach. Nawet jeśli natrafialiśmy na cywilizacje zajmujące lądy i obszary pod powierzchniami wód, nasze potężne uderzenie było w stanie ich unicestwić lub zmusić do całkowitej kapitulacji. Nigdy więc nie mieliśmy potrzeby by rozwijać nasze uzbrojenie w kierunku działań morskich i głębinowych. I to się teraz na nas zemściło. Pierwotne poczucie triumfu zamieniało się w widmo ,chwilowej co prawda, ale jednak klęski. Wybuchł „Bunt dowódczy”.
„Bunt dowódczy” był, w naszym społeczeństwie, prawie niespotykanym zjawiskiem. Cały nasz naród był zorganizowany jak sprawna armia, z hierarchiczną strukturą dowodzenia, nie dopuszczającą oznak niesubordynacji. Złamanie wydanego rozkazu było jednym z najcięższych przestępstw karanym natychmiastową śmiercią. Wyrok wykonywano w sposób okrutny i na oczach zgromadzonej publiczności.
W przypadku śmierci Władcy jego stanowisko obejmował nie jego potomek lecz dowódca wybrany przez Sztab Wojenny z pośród najbardziej karnych i sprawnych strategicznie dowódców wyższego szczebla. Każdy mógł kiedyś zostać Władcą, zależało to tylko od jego umiejętności wojennych. Potomek Władcy zaczynał swą karierę jako najprostszy żołnierz, bez żadnych przywilejów i ułatwień. A to jego towarzysz broni, z jego oddziału, syn prostego żołnierza, mógł w przyszłości stanąć wobec narodu Szarów jako Władca. Drabina awansu była zorganizowana wyjątkowo sprawnie i nie dopuszczała do jakichkolwiek manipulacji. Sprawiedliwie nagradzała znakomitych wojowników i surowo karała niesprawnych lub krnąbrnych. Słowa Władcy były rozkazem ostatecznym, od którego nie ma możliwości odwołania. On wytyczał kierunki ekspansji, wyznaczał planety do zajęcia, planował przebieg podboju, rozpoczynał i kończył każdą wojnę. Był Władcą Absolutnym.
Jedynym dopuszczalnym okazem niesubordynacji był wywołany właśnie, przez jednego z młodszych oficerów, „Bunt dowódczy”. Był to jedyny sposób na zajęcie pozycji Władcy z pominięciem drabiny awansu. Każdy, od zwykłego żołnierza po najwyższego dowódcę, mógł wypowiedzieć Władcy posłuszeństwo na mocy tego buntu. Spór ten rozstrzygano w trakcie „Wojny o przywództwo”. I tak stało się tym razem. Na podbudowie widma niepowodzenia w błyskawicznym podboju Aquarian, młody oficer, zakwestionował zdolności dowódcze Władcy i wezwał go do walki.
W takiej sytuacji, jak każe tradycja, sformowano dwie armie lądowe – jedną dowodził Władca a drugą młody Pretendent do władzy. Obie armie zrzucono na powierzchnię pobliskiego, niewielkiego satelity, każdą po przeciwnej jego stronie. Władca i Pretendent dowodzili nimi z pokładu okrętu flagowego, z dwóch, szczelnie zamkniętych, kabin dowódczych. Aby zwyciężyć, armia Pretendenta musiała pokonać armię Władcy. Ten jednak nie miał ułatwionego zadania. Nie mógł po prostu okopać się, ufortyfikować i odpierać ataki przeciwnika. Taka zachowawcza postawa uznawana była za tchórzostwo równoważne z przegraną. Musiał także przyjąć taktykę ofensywną i dążyć do eliminacji drugiej armii. Żołnierze i oficerowie tych armii byli dobierani wyjątkowo starannie. Udział w „Wojnie o przywództwo” traktowany był jako wielki honor i zaszczyt bez względu na stronę, która przypadła im w udziale. Armia przegrana musiała zostać zlikwidowana do ostatniego osobnika lecz przegrani, mimo klęski, nie byli traktowani z pogardą. Ich pośmiertne tablice zdobiły salę dowódczą nowego Władcy jako wyraz hołdu dla ich poświęcenia. Rodziny poległych, z obu armii, traktowane były z najwyższym szacunkiem i otaczane opieką nowego Władcy. Tylko przegrany dowódca traktowany był jak tchórz i nieudacznik. Zostawał zamknięty w szczelnej, przeźroczystej kapsule i na oczach zgromadzonych oddziałów wystrzeliwany w pustkę kosmosu by tam szczęznąć z braku pożywienia i powietrza.
Tym razem wygrał Pretendent. Dawny Władca postawił na frontalny atak licząc na zaskoczenie przeciwnika. Wysłał do boju całą swą armię uformowaną w starożytnej formacji klina. Na przedzie i bokami szły opancerzone jednostki uderzeniowe, osłaniające ukryte za nimi lekkie jednostki mobilne i piechotę. Z tyłu toczyły się dalekosiężne jednostki artyleryjskie zdolne do rażenia wroga na długo zanim dojdzie do bezpośredniego starcia. Na klinem krążyły bojowe pojazdy latające, zapewniające osłonę i uderzenie z powietrza. Była to taktyka śmiała i lekko lekceważąca dla przeciwnika gdyż zapożyczona z podręczników strategii powstałych na początkach naszej potęgi militarnej. Gdyby przeciwnik został zaskoczony takim rozwojem sytuacji, zwycięstwo Władcy byłoby szybkie i bardzo spektakularne. Tak się jednak nie stało. Pretendent, znając dotychczasowy sposób prowadzenia wojen przez Władcę, przewidział taką możliwość. Podzielił swą armię na kilka niezależnych zespołów operacyjnych, które uderzały na armię Władcy z kilku kierunków. Jednocześnie uderzały tylko dwa lub trzy zespoły w kierunku który akurat był najbardziej odsłonięty. Potężny klin, po wielu próbach ciągłego przeformowywania się w kierunkach z których nadchodziły ataki poszedł w rozsypkę. Poszczególne rodzaje jednostek przemieszały się ze sobą co spowodowało chaos i brak taktycznej przewagi wynikającej z pierwotnej formacji bojowej. Jedynym wyjściem w tej sytuacji było stworzyć obronny krąg to jednak potraktowano by jako tchórzliwą defensywę. Władca nie potrafił właściwie zareagować na rozwój wypadków. Nastąpiło powolne wyniszczanie jego armii. Walki trwały wyjątkowo długo, tak ze względu na pierwotną potęgę obu armii jak i ze względu na przyjęta taktykę Pretendenta. Precyzyjne uderzenia armii Pretendenta przeciągały wojnę tygodniami. W końcu jednak cała armia Władcy została wybita. „Wojna o przywództwo” została rozstrzygnięta.
Pretendent przejął władzę i został nowym Władcą. Dawnego, jak każe obyczaj, odesłano w niebyt kosmosu bez szans na przetrwanie. Tradycja każe by w trakcie „wojny o przywództwo” nie prowadzić innych działań wojennych by cały naród mógł obserwować jej przebieg. Nie prowadzono więc dalszych działań ofensywnych na planecie Aquarian. Tylko zespoły naszych naukowców intensywnie pracowały nad dostosowaniem naszego uzbrojenia do napotkanych warunków bojowych. Konstruowano pancerze dla rakiet i bomb, które byłyby w stanie zapewnić im osiągnięcie celów bez utraty zdolności uderzeniowej. Pod dużym ciśnieniem wody eksplozje miały znacznie ograniczony zasięg działania próbowano więc zwiększyć ich moc. Rozważano też inne metody, np. spowodowanie takiego skażenia wód oceanów by uniemożliwić Aquarianom dalszą w nich egzystencję. Wysuwano nawet propozycje wytrącenia planety, za pomocą potężnych eksplozji, z pierwotnej orbity. Te były jednak odrzucane ze względu na naszą doktrynę każąca nam zachować każdy obiekt w kosmosie dla większej chwały końcowego celu zwycięstwa Szarów.
Czas jaki poświęciliśmy na „Wojnę o przywództwo” i badania dał niestety Aquarianom czas na ucieczkę. Gdy my oczekiwaliśmy na wynik walki Władcy i Pretendenta, oni przygotowali swą ewakuację. Gdy mieliśmy właśnie rozpocząć nową ofensywę z pod powierzchni wód wyłoniło się 6 potężnych jednostek Aquarian. Byliśmy tym całkowicie zaskoczeni. Nikt nie przewidział możliwości, że na dnie oceanów budują tak olbrzymie okręty, zdolne do podróży kosmicznych. Zanim przeformowaliśmy szyk naszych okrętów do walki w przestrzeni, zanim przestawiliśmy nasze uzbrojenie na niszczenie celów latających oni osiągnęli już orbitę planety i powoli nabierali prędkości oddalając się od nas.
Władca wydał rozkaz natychmiastowego zniszczenia tych jednostek. Nie mieliśmy już jednak czasu na przygotowanie uderzenia. Po prostu wysłaliśmy w ich kierunku wszystkie dostępne w tej chwili pociski rakietowe. W jednej chwili ruszała ku nim nieskoordynowana masa głowic bojowych. Gdyby osiągnęła cel po Aquariańskich okrętach pozostałby jedynie pył. Gdyby! Niestety byli na to przygotowani. Baterie ich działek systematycznie niszczyły nasze rakiety, które eksplodując rozrywały kilka sąsiednich. Z roju rakiet powstał rój szczątków, który skutecznie odgrodził nas od oddalających się okrętów Aquarian. Nie mogliśmy ich zniszczyć a prędkość jaką osiągały ich jednostki zaskoczyła naszych dowódców. Nie byliśmy w stanie za nimi nadążyć. Zbyt późno wypuszczone jednostki pościgowe też nie miały już możliwości by ich dogonić i choćby zatrzymać. Początkowa gloria zwycięstwa najazdu na tę planetę zmieniła się w gorycz porażki. Pierwszej porażki w naszych dziejach.
Uciekła co prawda niewielka część ich populacji lecz i to oznaczało brak całkowitego sukcesu czyli naszą nieudolność. Wiedzieliśmy, że hańbę tą zmyć możemy jedynie w ogniu walki. Postanowiono bez zwłoki ruszyć w pościg za Aquarianami. Bez względu na to jak daleko będą uciekać kiedyś muszą się zatrzymać i bez względu na to jak długo będziemy ich gonić kiedyś ich odnajdziemy i zniszczymy.
Pozostawiliśmy na Aquarii część naszej armady, by stworzyli tam kolonię i dokonali całkowitej eksterminacji mieszkańców planety a większość okrętów ruszyła w pościg. Gnani rządzą zemsty ruszyliśmy w czerń przestrzeni kosmosu jak tropiciele wiedzeni drobnymi śladami ich napędu. Pogoń była długa. Nigdy jeszcze, w naszych dziejach, nie podróżowaliśmy tak długo bez kolonizowania jakiejkolwiek planety. Nasi naukowcy, przekraczali wszelkie granice rozsądku, w próbach zwiększenia mocy naszych napędów, w ciągłych ich modernizacjach. Cały prawie nasz potencjał naukowy skierowano w tym kierunku. Straciliśmy kilka cennych jednostek lecz nasza prędkość wciąż rosła a nasze, doskonalone w tym kierunku, czujniki coraz łatwiej i pewniej wychwytywały ślad przelotu Aquarian. O tym, że podążamy we właściwym kierunku upewniły nas szczątki jednego z Aquariańskich okrętów. Przyczyna jego zniszczenia nie była wiadoma jednak nie stwierdziliśmy wokół śladów walki lub obecności jakiejś innej cywilizacji. Statek musiał po prostu eksplodować z przyczyn technicznych. Przyjęliśmy za dobry omen fakt, że ich okręty również powoli nie wytrzymują trudów podróży. Oznaczało to że coraz bliższy jest dzień, w który będą musieli się zatrzymać. Z każdym przebytym parsekiem czuliśmy coraz mocniej woń uciekinierów i rosło w nas podniecenie nadchodząca walką. Podniecenie, które pozwoliło nam zachować dyscyplinę i karność w szeregach naszych armii.
Podróż trwała wiele pokoleń. Aż nadszedł dzień gdy znów natknęliśmy się na Aquarian. I nie tylko na nich. Ujrzeliśmy planetę podobną do Aquarii, zamieszkałą przez naszych uciekinierów oraz inną rasę istot lądowych – zapewne jej pierwotnych mieszkańców. Teraz wiemy, że to byli Ziemianie. Obie te rasy podjęły współpracę w celu obrony przed naszym najazdem. My jednak pewni byliśmy swego zwycięstwa. A nasza radość była tym większa, że mieliśmy, w jednej walce, zniszczyć jednocześnie dwie cywilizacje – była to nasza ogromna nagroda za lata pościgu i trwania w bezwojennym letargu.
Władca nie wydał jednak zwyczajowego rozkazu totalnej eksterminacji w potężnym uderzeniu wszystkich jednostek. Nakazał wysłanie jednego oddziału zwiadowczo-bojowego, który miał rozeznać sytuację i sprawdzić zdolności bojowe połączonych sił Aquarian i Ziemian. Nasze umysły, zwyczajowo nastawione, na potęgę naszej armady, próbowały buntować się przeciw takiemu postępowaniu jednak słowo Władcy jest rozkazem absolutnym. Przezwyciężając nasze tradycje uratował, prawdopodobnie, naszą flotyllę przed rozbiciem. Potężny oddział, pod komendą jednego z naszych najlepszych dowódców, ruszył ku planecie z zamiarem zniszczenia wszystkiego co stanie na jego drodze, oczyszczenia przejścia dla naszych okrętów uderzeniowych. My ukryci za granicami układu gwiezdnego obserwowaliśmy ich rajd. Jak wielkim zaskoczeniem był dla nas fakt, że zatrważający swą potęgą, oddział został zmieciony w kilka chwil. Potężne działa ukryte na naturalnym satelicie Ziemi bez najmniejszych kłopotów rozpylały nasze jednostki w strzępy. Do kanonady dołączyły się baterie umieszczone na orbicie planety i niewielkie jednostki latające, które wynurzając się z atmosfery dopełniły dzieła zniszczenia. Nasi wojownicy bronili się dzielnie. Zniszczyli kilka bojowych satelit, jedno z dział oraz strącili wiele jednostek latających jednak w końcu polegli. Budziła się w nas wściekłość i żądza odwetu a jednocześnie zaczynaliśmy odczuwać początki respektu dla istot, które były w stanie przeciwstawić się naszym jednostkom. W naszym świecie, w którym największym dobrem jest wygrana walka te istoty zaczynały rościć sobie prawo do bycia nam równym.
Musieliśmy zrewidować nasze wyobrażenia o Aquarianach i Ziemianach. Musieliśmy zmienić sposób prowadzenia wojny. I zrobiliśmy to. Mimo wewnętrznych oporów, wynikających z odwiecznych tradycji, wypracowywaliśmy nowe sposoby prowadzenia walki. Natrafiając pierwszy raz na istoty i technologie, które były w stanie oprzeć się mocy i ilości naszego oręża musieliśmy zacząć opracowywać nowe strategie. I tak trwa ta walka w której dwie połączone cywilizacje walczą o przetrwanie a my, Szarowie staramy się ich eksterminować.

Prolog Ziemianie
Dzień, w którym przybyli Aquarianie był dniem w którym ziściły się nasze marzenia i najczarniejsze koszmary. Przynieśli nam wiedzę i mądrość a jednocześnie zapowiedź zagłady. Dali nam radość poznania kosmicznych współbraci a równocześnie przekazali grozę nadchodzących Szarów.
Tego dnia wielu radiofalowców, na całym świecie, i wszystkie obserwatoria odebrały przekaz z kosmosu. Nadawane w wielu językach naszego globu, wciąż powtarzające się przesłanie:
„Jesteśmy cywilizacją z innej części wszechświata. Szukamy u Was schronienia i pomocy. Nie dążymy do zbrojnej konfrontacji. Nasze cele są wyłącznie pokojowe. Prosimy usilnie o możliwość kontaktu z Wami i, za Waszą zgodą, lądowania na powierzchni Waszej planety. Prosimy : uwierzcie w nasze szczere intencje wobec Waszej cywilizacji. Jeśli jednak nie życzycie sobie kontaktu z nami, prosimy: nie podejmujcie żadnych działań bojowych wobec naszych okrętów. Jesteśmy pozostałością cywilizacji badaczy, którzy poszukują, w kosmosie, nowego domu. Nasza rodzima planeta została podbita przez agresywną rasę najeźdźców wyniszczających całe galaktyki. Prosimy ponownie: pomóżcie nam lub pozwólcie odejść w pokoju. Jeśli taka będzie Wasza wola, znikniemy w głębi przestrzeni Wszechświata lecz przedtem chcemy przekazać Wam naszą wiedzę o agresorach, podążających przez kosmos, i za Waszą zgodą także zdobycze naszej techniki, które być może pomogą Wam w obronie Waszego świata. Pokornie oczekujemy Waszej decyzji.”
Wraz z sygnałem audio przesyłano obraz pięciu kulopodobnych, potężnych okrętów, ulokowanych na granicach naszego Układu Słonecznego, skrytych przed naszym wzrokiem za Jowiszem. Obraz zbliżał się szybko do jednego z okrętów, wnikał do jego wnętrza i ukazywał obraz ogromnej hali. Na środku hali widać było trzech, jaszczuropodobnych obcych. Dwóch z nich spoczywało na czterech łapach, z ogonami zwiniętymi w krąg i pochylonymi łbami. Pomiędzy nimi stał, na dwóch łapach, w wyprostowanej pozycji, zapewne ich przywódca. Otwarte łapy (dłonie?) wyciągał w naszym kierunku, w jakże dobrze nam znanym, geście ukazywania braku broni. Potem opadał, jak dwaj jego podwładni, na cztery łapy, zwijał ogon i pochylał łeb. I znów, jakże dobrze nam znany, gest gdy potrzebujący wyciąga do drugiego dłoń po pomoc a potem przyklęka w geście dobrej woli i poddaństwa. Widać wszechkosmiczne ścieżki rozwoju, w swych podstawowych instynktach i odruchach, mimo dzielących nas różnic fizycznych, podążały podobnymi torami. Ścieżki te stworzyły podstawowe gesty i uczucia, które pozwalają na prawidłową interpretację postaw dwóch stających naprzeciw siebie istot. Gesty i postawy, które bez względu na położenie, w jakimkolwiek zakątku kosmosu, pozwalają bezbłędnie rozpoznać ewentualną agresję, zagrożenie czy przychylność.
O ile „prywatni” odbiorcy, przesyłanego sygnału, potraktowali całe zdarzenie jako niegroźny lecz głupi żart o tyle środowiska naukowe zdawały sobie sprawę z powagi sytuacji. Obserwatoria były w stanie określić miejsce pochodzenia sygnału – z okolic planety Jowisz, najdalszego ciała niebieskiego naszego układu planetarnego. Nikt na Ziemi nie posiadał środków technicznych by stworzyć iluzję takiego przekazu. Cały świat, jego rządy, centra naukowe i militarne zawrzały. Oto nadszedł dzień, w którym całkowicie obalono mit o naszej wszechkosmicznej samotności.
Wybuchła ogólnoplanetarna kłótnia. Rządy państw, podpierane rzeszami autorytetów naukowych, spierały się o naszą przyszłość. Czy mamy wierzyć w szczerość intencji obcych? Jedni szerzyli wizję podstępnych i brutalnych kosmicznych konkwistadorów. Inni przedstawiali ich jako misjonarzy, niosących pokój i wiedzę. Jako pierwotnych stworzycieli wszechcywilizacji lub niszczycieli światów. Cała planeta szumiała masą sporów i domniemań, wzajemnych prób forsowania swych argumentów w sposób czysto naukowy lub siłowy. A w gruncie rzeczy chodziło tylko o rozstrzygnięcie prostego pytania: jak bardzo szczere było ich przesłanie? Kiedy wielonarodowa Ziemia trwała w zdawałoby się nierozwiązywalnym sporze, obcy cierpliwie czekali i słali swe zapewnienie o chęci pokojowego współistnienia. Obcy oczekiwali naszej decyzji a my, zamiast wypracowywać jednorodne stanowisko, coraz bardziej pogrążaliśmy się w gęstej mazi naszego braku porozumienia. Narastały konflikty a z za nich powoli wyłaniała się panika przed nadchodzącymi zdarzeniami. Wobec braku zdecydowanych działań swych przywódców, ludzie zaczęli dryfować w kierunku zachowań ekstremalnych. Ekstremalne uwielbienie, ekstremalny strach, ekstremalna nienawiść – ta mieszanka nie mogła przynieść nic dobrego.
Z tego impasu wyrwała nas Rosja. Imperium, które po dziesięcioleciach stagnacji, teraz rozwijało się w błyskawicznym tempie. Ich przywódca, nie zważając na światowy zamęt wysłał, do obcych swe zaproszenie. Zezwolił im na lądowanie na swym terytorium. Jeden z ich okrętów miał zbliżyć się do naszej planety a na powierzchnię miał zostać wysłany lądownik z małą delegacją przybyszy. Wyznaczono koordynaty lądowania i oczekiwano na ich przybycie. Decyzja ta, choć samowolna, uratowała naszą planetę. Rosjanie twardo ignorowali wysyłane do nich monity o rozwagę i wycofanie jednostronnej propozycji. Ignorowali wszelkie naciski polityczne, groźby militarne i naukowe opracowania próbujące udowodnić im całkowitą głupotę takiego postępowania. Nieugięci w swej postawie zdawali sobie doskonale sprawę z faktu, że nikt nie odważy się podjąć decyzji o militarnej próbie wystąpienia przeciw ich narodowi co niechybnie wywołałoby globalny konflikt a kto wie czy nie zakończyłoby się nuklearnym holokaustem niszczącym planetę. Szczególnie wobec braku całkowitej pewności co do agresywnych zamiarów obcych. Na zapleczach gabinetów politycznych liczono jednak na szczerość intencji przybyłej cywilizacji. Gdyby jednak prawda okazała się inna całą winę i pierwsze uderzenie obcych przyjęliby na siebie Rosjanie co dałoby czas, innym narodom, na kontynuowanie prowadzonych już pośpiesznie przygotowań do obrony.
Nadszedł dzień gdy okręt obcych nadpłynął nad nasz nieboskłon. Potężny, piękny i majestatyczny. Cały świat obserwował przekazy satelitarne pokazujące jak z ich okrętu odrywa się mała kropka lądownika zmierzającego w kierunku naszej planety. Jak wnika w atmosferę i podąża w kierunku ogromnych pustkowi Azji. Rosjanie oczekiwali ich z otwartymi rękoma i „zamkniętą przyłbicą”. Miejsce lądowania wyznaczyli w okolicy, w której od pewnego czasu prowadzili potężne manewry wojskowe. Obawiając się konfliktu z coraz bardziej mocarstwowymi i agresywnymi Chinami, w geście demonstracji siły, zgromadzili znaczą część swych sił lądowych na wschód od jeziora Bajkał, w pobliżu styku granic Rosji, Chin i Mongolii. Przygotowane wcześniej polowe lotniska zgromadziły dużą część rosyjskiego potencjału powietrznego a wody Morza Ochockiego kłębiły się od ich jednostek nawodnych. Najnowsze okręty podwodne, ciche i zabójcze, patrolowały ciemne tonie Morza Japońskiego. Zdawałoby się, że są przygotowani na każdy scenariusz rozwoju zdarzeń.
Wtedy jednak sprawy wymknęły się spod kontroli. Mimo, że to Rosjanie wystosowali zaproszenie do obcych to ich naród nie był jednak, tak jak i cały świat, jednomyślny. Wśród ich dowódców byli niestety i tacy, którzy przybycie Aquarian traktowali jak początek Apokalipsy, kosmicznego Armagedonu. Mimo, że wojskowa dyscyplina zmuszała ich do posłuszeństwa rozkazom w głębi ducha buntowali się przeciw najazdowi obcych. Jeden z nich podjął decyzję o ataku na obcych. Doświadczony i zaufany dowódca jednej z eskadr lotnictwa postanowił nie dopuścić do lądowania Aquarian na naszej planecie. W chwili gdy lądownik obcej cywilizacji przemierzał kolejne pokłady atmosfery, eskadra myśliwców stratosferycznych, pod jego dowództwem, przypuściła atak rakietowy na pojazd. Kilkanaście rakiet powietrze-powietrze uderzyło prawie jednocześnie. Siła ognia była zbyt duża by mała jednostka powietrzna, pozbawiona osłon typowych dla pojazdów bojowych, mogła przetrwać. Kula ognia i szczątków – to wszystko w co nagle zmienił się lądownik wraz z załogą.
Świat zamarł. Na ekranach telewizorów obserwowaliśmy jak na powierzchni okrętu obcych otwierają się luki dział strumieniowych. W chwilę później odbiorniki pokazywały tylko zaśnieżone tło na którym migał napis „Brak sygnału z satelity”. Obcy, w mgnieniu oka, zniszczyli wszystkie nasze instalacje orbitalne. Zniknęły satelity, promy kosmiczne. Zniknęła załogowa stacja orbitalna. Skierowane w kierunku naszej planety działka unicestwiły znajdujące się w okolicach orbity samoloty. Tak te, które zaatakowały ich pojazd jak i te, które pokojowo eskortowały go w kierunku Ziemi. Obcy, jedną salwą, zniszczyli to co mogło im zagrozić a potem zaczęli się oddalać w kierunku Jowisza. Naziemne obserwatoria przekazywały nam obrazy oddalającego się okrętu i pozostałych okrętów obcych chowających się za owalem Jowisza.
Na planecie zaległa cisza. Jak sądziła wtedy większość z nas, cisza przed burzą. I znów pierwsi zareagowali Rosjanie. Ich przywódca, w osobistym przekazie, zaczął słać obcym słowa przeprosin i zapewnień o incydentalnym charakterze tego ataku wynikającym tylko i wyłącznie z obaw niesubordynowanego dowódcy. O chęci ponownego spotkania i chęci pokojowej współpracy. Takie zapewniania słał także do przywódców całego świata z prośbą o pomoc w nawiązaniu kolejnego kontaktu z Aquarianami. Paradoksalnie, to tragiczne zdarzenie, wyszło nam na dobre i bardzo pomogło w przyszłości. Świat przypominający, do tej pory, garnek w którym wrzały wszelkiego rodzaju emocje w jednej chwili przerażenia zastygł w jednolitą prawię masę. Masę twardą, zdeterminowaną i jednorodną. Za namową Rosjan, pod presją wizji bliskiego konfliktu z dużo bardziej rozwiniętą technologicznie cywilizacją, do pokojowego przesłania zaczęły dołączać się kolejne narody.
W kierunku obcych, z całej planety, coraz szerzej, zaczęto słać słowa przeprosin i pokory. Żalu za ich stratę i gniewu za niesprowokowany atak. Okręty Aquarian, skryte na granicach naszego układu, długo milczały. Teraz wiemy, że i w nich wrzały potężne emocje. Chęć wiary w nasze zapewnienia mieszała się z obawą przed wciągnięciem w śmiertelną pułapkę. Pozostałości ich cywilizacji musiały wybrać pomiędzy ryzykiem dalszego poszukiwania nowego domu a ryzykiem ponownego spotkania z nami. I żadne z tych rozwiązań nie jawiło się im jako bezpieczniejsze. Jak wcześniej ziemianie tak teraz oni musieli podjąć decyzję czy zaufać szczerości naszych intencji ryzykując przetrwaniem gatunku.
Postanowili jednak dać sobie i nam jeszcze jedną szansę.

933 wyświetlenia
19 tekstów
2 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!