Menu
Gildia Pióra na Patronite

Początek

Parnaczka

Prolog!

„Istotną cechą miłości jest wiara, że będzie trwać wiecznie”
-Dante Aligheri

Czułam się cudownie. Adrenalina nie dawała mi spokojnie myśleć. A może to strach, strach przed końcem. Dlaczego? Przecież już raz żegnałam się ze wszystkimi. Szłam cały czas naszą łączką. Już niedługo. Kilka razy nawet sobie gwizdnęłam ze szczęścia.
Szłam dalej. W dłoni trzymałam drewniany stołeczek, gruby sznur i różaniec. Już za chwilę się spotkamy, myślałam. Tak niewiele czasu zostało. Żegnałam się ze wszystkim po drodze.
Z kwiatami, powietrzem, śpiewem ptaków. Najgorsze było to, że nie pożegnałam się z Olą. Jedynym człowiekiem, który nie otaczał mnie swoją pieczą i nie obserwował czy mdleję, czy nie.
Nieważne, teraz byłam taka bliska swojego celu i nie planowałam z niego zrezygnować.
Żeby tylko nikt nie zauważył mojej nieobecności. Zresztą, jestem tylko zwykłym szaraczkiem, świata nie zmienię…Żal mi było Oli, Krystiana i ojca, którzy już raz musieli oswoić się z myślą, że nie wrócę, że odłączą mnie od tych wszystkich urządzeń, które funkcjonowały za mnie, że już za zawsze przestanę oddychać. Ojciec pewnie pomyśli, że już ze mną dobrze. Ola i Krystian oszukują sami siebie. Wiedzą, że nie jestem szczęśliwa, tutaj
z nimi. Wiedzieli, że przeżyłam wielką miłość i wiedzieli, że nie umiem z niej zrezygnować, bo to najlepsze, co mnie kiedykolwiek spotkało. Nie, tym razem nie wrócę ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Nadszedł czas abym sama siebie uczyniła zadowoloną z życia,
a właściwie jego końca. Czy zawsze muszę uszczęśliwiać innych, a nie siebie? Chyba mam do tego pełne prawo.
Wreszcie doszłam do „naszego” drzewka.
- Nikt mnie już nie powstrzyma – szepnęłam.
Wszystko we mnie pulsowało. To czas zbliżającego się spotkania wywoływał szybsze bicie serca. Cieszyłam się każdym jego uderzeniem, przecież już na zawsze miało przestać dawać
o sobie znak. Jednego byłam pewna, moje serca należało do mężczyzny z przeszłości. Czy śmierć jest tak wysoką ceną, jaką można zapłacić za szczęście? Myślę, że każdy zakochany człowiek dla miłości zrobiłby wszystko. Ja nie jestem wyjątkiem. Zakończenie swojej ludzkiej egzystencji to nic, w porównaniu z tym, co spotykało mnie przez ostatni czas.
Do pełni szczęścia brakowało tak niewiele. Rodzina zawsze mi powtarzała, żebym przez lata dziecięce pielęgnowała marzenia a później, spełniała je. Przypomniałam sobie, jak bardzo kochałam ten uśmiech jedyny pod słońcem, ten blask w oku. Jego dotyk i dwa magiczne słowa: kocham cię. Czy musiałam wrócić do rzeczywistości? Wyciągnęłam dłoń po swoje marzenia.
- Miłosz. Miłosz. Miłosz.
Gotowa wzięłam ostatni wdech.

9398 wyświetleń
98 tekstów
2 obserwujących
  • 27 February 2010, 12:58

    fajnie piszesz. Jestem ciekawy co dalej..

  • Irracja

    27 February 2010, 12:13

    ... hmmm... trochę mnie straszy ten tekst... piękny bo piękny... ale to apoteoza samobójstwa... żeby nie stał się czyjąś inspiracją...