Menu
Gildia Pióra na Patronite

DEPRESJA cz. 5 (Ustroń cz. 2)

fyrfle

fyrfle

Potem przyszedł wieczór. Otworzyli czerwone wino. Rozlali do kielichów ze sobą przywiezionych i długo rozmawiali. Lekarze zabraniają łączyć antydepresantów z alkoholem, ale on nie przestrzegał tej zasady od czasu gdy próbował się zabić łącząc duże ilości alkoholu i z codzienną dawką Anafranilu i Pernazyny. Zaczął lepiej spać i szybciej przechodziły mu lęki, fobie, natręctwa i myśli o wszelkich pomysłach na zutylizowanie się. Nie pił codziennie, tylko w piątek i sobotę oraz w kolejne miesięcznice ich poznania się. No i na wczasach.Na wczasach codziennie wino albo coś mocniejszego z rumuńskich i mołdawskich bimbrów. Było więc tego wieczora dobrze, mimo, że było źle. Radził sobie. Symbioza chęci do życia z depresją trwała i to w najlepsze. Rano poszli na śniadanie do stołówki. Jajecznica na boczku i kakao. Pyszne było. Potem kawa jedna i druga z ciśnieniowego ekspresu na stołówce i tabletki. Wreszcie plecaki, woda do plecaków, pomadki z Wawela, jabłka i mini apteczka i wędrowanie. Tam Sanatoryjną, obok Palenicy i tych wszystkich postperelowskich ośrodków branżowych, które wymyślił i zrealizował Edward Gierek, czyniąc z Ustronia perłę Beskidów. Doszli do Równicy i z punktu widokowego podziwiali panoramy beskidzkie, a potem usiedli na ławeczce i, porozpinali się i zaczęli się opalać. Zrobiło się bardzo ciepło jak na kwiecień. Tak spędzili dwie godziny opalając się, a żona czytała Isabelle Allende. On przysypiał, doganiając w ten sposób natrętne myśli irracjonalnych pokutnych zadośćuczynień. Zjedli po jabłku koło południa i ruszyli dalej między pensjonatami, ośrodkami wypoczynkowym i szkoleniowymi w jednym oraz przeróżnymi lecznicami, aż gdzieś w końcu jakoś doszli do Wisły i przekroczyli ją przez kładkę. Zaczęli szukać sklepu,aby kupić wino na dzisiejszy wieczór, ale znaleźli rodzinny sklep, który miał też część zadaszoną z kilkoma drewnianymi ławkami i stolikami. Z tyłu górowała nad nimi Czantoria pokryta w sporej części śniegiem. Właścicielka sklepu i ekspedientka w jednym zaproponowała im pyszne kanapki,które własnoręcznie robiła i które widać, że były znane miejscowym i turystom, bo klienci w kolejce przed nimi kupowali je. Była pora obiadowa, to postanowili spróbować. Wzięli po dwie z dorszem i schabowym oraz ze sporą ilością wszelkich warzyw. Były naprawdę obfite i apetycznie wyglądały. Pan Kleofas wziął do nich dwa piwa namysłowskie "Kuflowe", a jego żonie pani ekspedientka zaproponowała gorącą herbatę z "czymsik", jak to określiła.

Usiedli w słońcu za sklepem i wpatrywali się w Czantorię jedząc pyszne kanapki i pijąc. Lubił ten gatunek piwa namysłowskiego, który poznał w czasie leczenia depresji w Złocieńcu. Żona oczywiście się dowiedziała, że "czymsik", to bimber siedemdziesięcioprocentowy z palonym cukrem. W pewnym momencie podszedł do nich ze sąsiedniego stolika mężczyzna samotnie pijący piwo. Przedstawił się i powiedział, że jest miejscowym przewodnikiem, po czym pokazał legitymację. Spytał, czy nie mamy ochotę, aby nas któregoś dnia oprowadził. Odpowiedzieli mu, że z chęcią by pospacerowali po Wiśle i poznali te tajemnicze wille polskich celebrytów i polityków oraz inne miejsca, o których opowiadali im kuracjusze z Wisły, którzy byli z nimi w Połczynie -Zdroju. Odpowiedział, że z chęcią i umówili się na środę, i zapowiedzieli, że będzie ich troje, bo będzie z nimi jeszcze żona szkolącego się kolegi. A potem jeszcze ze dwie godziny opowiadał im o Ustroniu i gdzie wart pójść, co zobaczyć, anegdoty z PRL i miejsca z nimi związane. Na koniec wymienili numery telefonów. Przyjedzie po nich w środę o dziesiątej pod ośrodek.

We wtorek znowu śniadanie zjedli w ośrodku i wypili kawę. Niestety atak depresji nie ustępował. Miał wrażenie, że obudził się jeszcze słabszym. Ssało go od żołądka poprzez przełyk i rodziły się odruchy wymiotne. Czuł jak drętwieją mu policzki. Liczył i modlił się o pierwsze momenty działania leku, a więc o nagłe chwile bezmyślności i luzu, który jest stanem niczym nie przejmowania się. Znowu wbrew pragnieniu przespania dnia założył plecak z wodą, słodyczami, owocami i apteczką i zeszli do Wisły, a wzdłuż niej powoli wędrowali do centrum, do dzielnicy zdrojowej i uzdrowiskowej. Tutaj Wisła ma charakter, jest rwącą górską rzeką, inną niż ta w Goczałkowicach - Zdroju, która zdaje się być nizinną rzeką , leniwą, chowającą się w cieniu olch i wierzb. Tam też Wisła znacznie wyszczupla swoją talię, stając się niepozorną, w niczym nie mającą atrybutów królowej polskich rzek. Dużo nacieszyli się miejscami w centrum miasta, tam zjedli obiad i potem znowu szli na wschód, aby lesistymi duktami zawędrować na Równicę, Palenicę i wieczorem zejść do ośrodka. Nazajutrz była Wisła i wędrówka śladami znanych ludzi PRL i III RP. Nawet udało się im zobaczyć kilku bohaterów literatury Jerzego Pilcha. A wieczorem zostali zaproszeni przez szefa kolegi, który się szkolił na Grilla i na dens party pod gwiazdami. Było rewelacyjnie. Tańczyli, pili, rozmawiali, poznawali ludzi, poznali też kierownika ośrodka z którym mieli najwięcej tematów do rozmowy, bo obaj uwielbiali historię i nie byli zacietrzewieni w jej ocenie. W czwartek szkolący się mieli ognisko i znowu noc była długa i przetańczona, a w ferworze imprezowania ginął lęk i natręctwa oraz żądanie od siebie pokut. W piątek po szkoleniu pieczone prosie i wielki bal do wczesnych godzin nadrannych. I wtedy to doszło do tej rozmowy pośród innych rozmów, w której to przyjaciel kolejarz - maszynista stwierdził, że w życiu trzeba sobie radzić i zawsze można sobie poradzić, a nie jak niektórzy, wymyślają swoim niepowodzeniom jakieś nerwicę, jakieś depresje, a to zwyczajne lenie są, robić im się nie chce, nie chce im się kombinować, walczyć! Podnosił głos i pytał, jakby niszczącym tonem i jakby proroctwo mu objawione mówił? Dla niego to była oczywista oczywistość. Kim są ci nieudacznicy?! Zerem! Nikim! Powinno się ich niszczyć!

Pan Kleofas i jego żona przemilczeli. Poszli tańczyć. Żona pana kolejarza spuściła głowę, bo wiedziała. Potem pan Kleofas pił, żeby się schlać i schlał się. W południe wstał rześki. Poszli do sklepu pod Czantorię na kanapki z rybą i schabowym oraz furą warzyw. Po ataku depresji nie było śladu. Nazajutrz umówionemu wcześniej taksówkarzowi kazali się wieź wielką pętlą beskidzką przez Wisłę, Koniaków, Laliki, Milówkę, Węgierską i Radziechowy oraz Żywiec do Bielska na pociąg powrotny.

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!