Menu
Gildia Pióra na Patronite

Na krawędzi

alinka241x

Pokój był piękny. Podziwiałam każdy centymetr litego drewna, z którego ułożono boazerię na ścianach. Lekkie skosy przy suficie sugerowały, że to już poddasze. Poddasze czyli najwyżej jak tylko mogłam być. Próbuję sobie przypomnieć ile to pięter. Chyba kilka. Niedużo. Patrzę przez okno i czuję te dziwne zawroty głowy. Chyba jednak wystarczająco wysoko. Nigdy wcześniej nie byłam tak blisko. Potwory wychodzą ze mnie rozłażąc się po pomieszczeniu. Zostawiają lepkie ślady, podobne do tych po ślimakach w zatęchłej piwnicy. Przyglądam się jak ich obślizgłe macki chwytają w objęcia najpierw podłogę, potem brzegi ścian, meble i na końcu okno. Okno. W życiu nie było tak kuszące. Dlaczego zostawiłeś mnie tu samą?

Kiedy mnie znalazłeś byłam zakompleksioną dziewczynką ze wzrokiem wpuszczonym w podłogę. Gdyby wzrok mógł zapuszczać korzenie pewnie nie ruszyłabym się z miejsca. Wziąłeś delikatnie w dłonie moje policzki i zmusiłeś, żebym na ciebie spojrzała. Stało się. Wiedziałam, że się stanie. Popatrzyłeś na mnie z czułością i uczuciem, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam w niczyich oczach. Teraz jesteś stracony. Właśnie w tej chwili zaczęło zależeć od ciebie moje życie. W tym króciutkim momencie wziąłeś odpowiedzialność za mnie i za każdy z kolejnych moich oddechów.
Później bywało różnie. Czasami byłam szczęśliwa. Chodziliśmy na długie spacery i śmialiśmy się beztrosko ze ślimaka, który spadł ze źdźbła trawy. Czasem złościłam się na ciebie, tupiąc nogami i wyginając usta w słodką podkówkę. Kiedy było mi smutno zawsze najpierw drżał mi podbródek i spuszczałam oczy. Potem płakałam. Często płakałam. Zdarzało się, że pozwalałeś moim łzom chować się gdzieś w załamaniach twojej koszulki. Brakowało mi ciebie. Najpierw nie chciałeś, bałeś się. A później, kiedy już chciałeś, to nie mogłeś… A ja wierzyłam. Wierzyłam bardzo mocno, że oto pojawił się ktoś, kto zabierze mnie na szczęśliwe wyspy, kto ukołysze do snu. Do snu, który, jak mi się wtedy zdawało, właśnie zaczynał mi się śnić. Byłam szczęśliwa, bo wiedziałam, że jest tuż obok mnie ktoś, kto wyrwie mnie ohydnym mackom przeszłości.
Przeszłość zawsze rzucała ciężkie cienie na wszystko co chciałam zrobić i co zamierzałam osiągnąć. Kiedy wmawiałam sobie, że tym razem się uda i podrywałam się żywo pełna nadziei z zastygłego siadu, ona popychała mnie, a ja upadałam na ziemię, koszmarnie tłukąc sobie tyłek. Pamiętam jej ręce. Miały ciemnoszare smugi, tak jakby czas kurzem wyrzeźbił na nich tatuaże. Pomarszczona skóra i niemal wystające kości zupełnie nie wskazywały na siłę, jaka w nich drzemała. Wobec tej mocy byłam bezsilna. Nawet nie próbowałam stawiać oporu. Wszechogarniająca niemoc i pustka, jaką czułam w jej obliczu nie dawały się porównać do żadnych, ani wcześniejszych, ani późniejszych przeżyć. Pamiętam też, że z ust śmierdziało jej przetrawionym alkoholem. Dusiłam się, kiedy stała tak nade mną patrząc, jak próbuję się podnieść z kolejnego upadku i uśmiechała się złośliwie, gdy mi się to nie udawało. A teraz zrodziła potwory, które rozłażą się po zupełnie bezosobowym pokoju, w całkiem obcym mieście. Niesamowite jest to uczucie, kiedy idziesz się ulicą i wiesz się, że kompletnie nikt nie ma pojęcia kim jesteś, a właściwie, że z ciebie tylko wielkie nic.
Kiedy do mnie przyszedłeś, przeszłość, którą widziałam jako złą królową z ulubionej bajki o królewnie śnieżce, zaczęła zachowywać dystans. Też go utrzymywałam. Długo się nie podnosiłam, choć wyciągałeś ręce. Bałam się. Chciałam to zrobić bardzo powoli, żeby nie zauważyła. Widziała. Czekała tylko na moment, w którym w pieczołowicie ułożonej przeze mnie linii obrony pojawią się szczeliny. To stało się dzisiaj. Teraz uderza z dziesięciokrotną siłą, ale póki co jej ciosy trafiają w powietrze. Jeszcze udaje mi się robić uniki. Chyba teraz powinnam ci podziękować. To ty mnie tego nauczyłeś. Bez ciebie jej kościste palce obleczone w prześwitującą skórę o dziwnych odcieniach szarości, dawno zacisnęłyby się na mojej szyi. Dlaczego nie ma cię teraz ze mną. Obiecałeś zawsze być. Czemu zostawiłeś mnie tu samą?
Już nawet łzy nie chcą mi już płynąć. Zła królowa wścieka się coraz bardziej, bo przecież nimi właśnie się żywi. Widzę ją, jak stoi już bardzo blisko. Właściwie nawet trochę mi jej żal. Ma suche z pragnienia usta. W poszarpanej sukience w kolorze zbliżonym do wypłowiałej czerni, wymachuje rękami, licząc, że kolejny cios wreszcie mnie trafi. Potwory, które wypełzły ze mnie łaszą się u jej stóp jak głodne koty. Zawsze lubiłam koty. Szkoda mi jej. Szkoda mi tych zmutowanych kotów.
Siadam na parapecie okna. Mam na sobie ledwie koszulkę, w której zamierzałam spać, zanim dotarło do mnie, że sen nie przyjdzie. Potwory mackami oplatają bose stopy. Chcą, żebym do nich należała i pokazują mi, że nie pozwolą odejść. Dziwne. Zawsze bałam się tych wszystkich paskudnych stworzeń, a teraz obojętnie patrzę, jak obejmują moje własne gołe nogi. Właściwie wszystko mi już jedno. Niech mnie pochłoną. Tylko tak, żebym przestała myśleć i czuć. Zła królowa widzi już szczelinę, widzi jak się łamię. Uśmiecha się złowieszczo pod nosem. Wie już, że wygrywa nie tylko tę bitwę, ale i wojnę. Nagle widzę w jej oczach jakiś inny błysk. Jakby mi współczuła? Jeden z potworów siada tuż koło mnie na parapecie. Najpierw szeroko otwiera okno, po czym zaczyna głaskać moje włosy. I ona podeszła bliżej. Bez machania rękami i bez ciosów. Ujęła w przezroczyste dłonie moją twarz i zmusiła, żebym spojrzała jej w oczy. Jak ty kiedyś. Dlaczego nie ma tu ciebie?
Chyba tylko ona naprawdę mnie kochała. Przecież zawsze była blisko i nigdy mnie nie zostawiła nawet na chwilę. Robiła mi czasem te złe rzeczy, ale przecież wszyscy popełniamy błędy. Była zawsze. A ciebie nie ma. Miałeś być. I teraz i zawsze.
Zostawiłam ci otwarte drzwi. Jakieś 5 minut temu, a może godzin (nie wiem już, straciłam poczucie upływającego czasu) jedna z macek owinęła się wokół klucza przekręcając go. Siedzę na parapecie. Potwory głaszczą mnie czule po włosach. Kochałam, gdy to robiłeś. Ona trzyma moją twarz w dłoniach. Jestem stracona. Poddaję się. Obojętność spada z moich policzków rozbijając się o nie zajęte przez obślizgłe cielska kawałki podłogi. Płyną łzy. Wreszcie płyną. A ona chwyta się ich, jak głodne dziecko po wielu godzinach przystawione do piersi. Zmienia się grymas jej twarzy. W oczach widzę niemą pretensję, bo pozwoliłam jej głodować. Dziwny spokój, który czułam jeszcze chwilę temu, ustępuje miejsca lękowi. Łapska potworów już czule nie głaszczą. Zaciskają się na moich włosach szarpiąc mi głowę do tyłu. Boli. Bardzo boli. Nie mogę się ruszyć. Ręce i nogi spętane są odnóżami moich prześladowców. Gdzie jesteś? Czemu zostawiłeś mnie tu samą z demonami przeszłości?
Stoi obok. Jestem obnażona przed jej dłońmi. Jeden cios w twarz. Drugi. Ręka zaciskająca się na szyi. Nie mogę oddychać. Łzy płyną. Ciągle płyną. Nie mogę przestać płakać, a może to by mnie uratowało, bo ona karmi się moimi łzami. Obleśne stworzenia słuchają swojej pani. Ich łapy czuję wszędzie. Wydzierają ze mnie wszystko to, co było we mnie najlepsze. Wszystko, co tak bardzo kochałeś. Właśnie zgwałcono mi duszę. Czuję się taka pusta. Tak bardzo się boję. Powinieneś tu prędko przyjść i wyrwać mnie z okrutnych objęć. Obiecałeś, że nie pozwolisz zrobić mi krzywdy… A one gwałcą mi duszę i kaleczą ciało. Nie bronisz mnie, więc mają twoje ciche przyzwolenie. Dlaczego? Czemu jeszcze cię nie ma? Nie wierzę już, że przyjdziesz… Kolejny cios. Zaciskam pięści wbijając sobie paznokcie w skórę. Do krwi. Lepka ciecz barwi moje dłonie. Zaczynam marzyć, by uderzyła mnie na tyle mocno, żebym wypadła przez to otwarte okno. Ono wydaje się być jedyną sensowną ucieczką. Jeśli znajdę choć odrobinę siły, może uda mi się przysunąć bliżej krawędzi…
Nagle słyszę pukanie. Ktoś szarpie za klamkę. Czy to ty? Pewnie tak, bo nikt inny by mnie tutaj nie szukał. Przywiozłeś mnie tu wiele godzin temu i zostawiłeś. Idź sobie. Nie chcę cię tutaj. Czekałam, tak bardzo długo. Teraz już za późno. Już nie będziesz mnie kochał… Jestem taka pusta… Już tak blisko krawędzi…
Na piątym, ostatnim piętrze stał młody mężczyzna. Rozpaczliwie walił do cienkich hotelowych drzwi. Płakał. Łzy obmywały mu usta wciąż błagające, żeby drzwi się otworzyły. Wiedział, że ona tam jest. Słyszał cichutkie łkanie, drzwi były bardzo cienkie. Zanim postanowił zbiec do recepcji i prosić o pomoc, zawołał jeszcze raz.
Tym razem odpowiedziała mu cisza…

16 935 wyświetleń
143 teksty
58 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!