Piach przyjmuje kształt mojego ciała, z przyjemnością chłonę jego chłód. Czuję jak zgrzyta pomiędzy zębami i udami.
Usta przybierają barwę szarą, włosy też. Zaczynają mnie skubać pijane chrząszcze i jętki. Drażnią podbrzusze. Jeden kęs jak za jeden grzech, aż boli. W oddali dogasa ognisko i ostatnie promienie słońca. Liżą spokojną taflę, wtapiają się, giną w toni. Morze nuci pieśń zagubionych, próbuję przez chwilę się wsłuchać. Sennie kołysze, obija o falochron. Wypluta na brzeg zieleń i brunatność chowa połyskujące muszle i kamyki, wypłukane przez nurt kolorowe szkiełka. Na każdym z nich naznaczony fragment innej historii... Dogasa dzień, dzień o jego oczach i dłoniach. Słonych i wilgotnych ustach. Czuję ciepło. W końcu milkną mewy.
Świetny wiersz ! Czytałam i czułam ten klimat, zapach nadmorskiej płazy, nawet poczułam pod stopą pękająca muszelkę i dłoń w dłoni ... emocje, emocje, brawo !