Menu
Gildia Pióra na Patronite

Drożdżowiec

fyrfle

fyrfle

Miałem inne plany pisarskie na dzisiejszy dzień, ale niech będzie wesoło, niech będzie sielsko, niech będzie bardzo spokojnie, bo nasz biskup Pindel dał na dzisiejszy piątek dyspenzę, więc nie pościmy, więc dał zachętę do zabawy, do wesołości, do szczęścia. Wolno nam!

Wiktor Dominik i Anna wrócili z kościoła ze dwadzieścia po siódmej, czyli już pod wieczór. Boże Ciało, a oni dopiero teraz byli na mszy, bo tego dnia po prostu odpoczywali: śpiąc, leżąc, jedząc, pijąc, rozmawiają i tworząc oraz ciesząc się ogrodem, sobą, swoim szczęściem. Po powrocie z kościoła Anna nalała do szklanek herbaty i ponownie poszli na balkon. Wiktor Dominik przenosił wenę pod zdjęcia na facebooku, a Ania rozprzestrzeniała ludzkości wesołą i czasami wręcz sprośną radość, zawartą w postach wesoło do życia podchodzących stron internetowych.

O godzinie 19- tej minut czterdzieści Wiktor Dominik powstał z fotela balkonowego, zeszedł na niższą kondygnację domu, czyli do piwnicy, wziął koszyk na truskawki i poszedł z nim do kępy rabarbaru, po drodze ze stolika ogrodowego zabierając nóż. Po dojściu na miejscu trawnikiem i obok pomidorów rosnących sobie w donicach, i umieszczonych w byłej piaskownicy Zosi przyklęknął i zaczął wycinać pędy rabarbaru, a potem obcinał im rozłożyste liście, które spadały na trawnik bez żalu pewnie dla swoistego kata. O czym wtedy myślał? Nic szczególnego. Że cykl dwutygodniowy wzrostu rabarbaru się utrzymuje i, że po takim okresie regularnie komponują tradycyjną smakowitość, jaką jest ciasto drożdżowe. Że jutro będą goście i przyjemnie będzie widzieć ich zadowolenie i szczęście na twarzach, kiedy będą pałaszowali kolejne jego kawałki.

Przed jedenastą przed południem poszedł w dół wsi na wschód do sklepu. Po drodze zachwycił się ogrodami kwietnymi sąsiadów i nurtem potoku, którym płynęły płatki jaśminu opadające gęsto z krzewu pochylonego nad szybkim przejrzystym nurtem i pięknem turkusowej i błyszczącoskrzydłej ważki filuternie fruwającej sobie nad wodą, od jaśminu pod most na ulicy, której szeryfem, sołtysem, dobrym duchem był stary dobry pies Pimpek. Potem doszedł do centralnej wiejskiej ulicy i przeszedł na jej drugą stronę, tę z chodnikiem. Nią szedł dalej, żeby zaraz zachwycić się pierwszymi kwiatami malw, które bardzo gęsto rosły między ulicą, a jednym z ogrodów przydomowych. Taką powinna być Polska wieś - pomyślał. Opłotki bez malw i innych kwiatów? To nie ma mocy, wiejskość traci sens, pierwotną zasadniczą swoją mądrość. Dlatego tak się cieszył tym widokiem, a duch jego rósł. W sklepie kupił słodko-kwaśne jabłka, które będą jemu i żonie ukochanej potrzebne do skomponowania wieczorem drożdżowca, czyli czegoś sprawiającego, że nawet bez granic Polska Polską i Polak Polakiem. A piwa wziął czeskie, bo o ile drożdżowiec musi być słodki, to piwo gorzkie, a gorzkimi są już tylko tutaj piwa(o ironio) czeskie i niemieckie. Wracając jeszcze raz cieszył oczy i duszę florą ogrodów i naturą potoku, już porządkował wszystko w głowie - co do wiersza, a co do prozy, może haiku też?

Skończył obcinać z liści pędy rabarbaru i poszedł do rabaty warzywnej, gdzie pochylił się nad truskawkami i poziomkami. Pierwsze rosły poziomki i zaczął je dokładnie przeglądać, zrywając małe czerwone owoce do koszyka na truskawki. Był bardzo zadowolony, bo dzisiejszego dnia plonowały bardzo obficie i były w idealnej jędrności i słodkości, która przełoży się na specyficzną nutę w smaku drożdżowca. Potem spokojnie i dokładnie buszował w gęstych krzaczkach truskawek. Czwartorocznych już truskawek, a więc plantacja po skończeniu plonowania zostanie zlikwidowana i oboje dokonają nowych nasadzeń po drugiej stronie rabaty, czyli na zachodzie. A o czym myślał w czasie tych sumiennych prac Wiktor Dominik? Że babcia Wiktoria miała rację.Była prawdziwą góralką. Mądrą obserwatorką życia ludzi i natury. Dlatego widząc dzisiaj chmury, błyski i słysząc grzmoty od Wieprza i Cięciny, to wiedział już, że nici z burzy, a zatem z deszczu. Trzeba mieć nadzieję, że chmury pójdą sobie za Grojec, zrobią koło nad jeziorem, przełęczą zajdą do Szczyrku i dopiero stamtąd powrócą wielką sinością, brzemienną w litry wody i obowiązkowo defilując nad Matyską, dojdą nad wieś i łuleje jak Pon Bucek psykozoł.

Z koszyczkiem wypełnionym pędami rabarbaru, owocami truskawek i poziomek wrócił z powrotem do piwnicy, gdzie na chwilę odłożył koszyczek na stolik ogrodowy, po czym z półek wziął słoik dżemu węgierkowego i dżemu z czarnej porzeczki. Koszyk wziął w prawą dłoń, słoiczki dżemu w lewą i poszedł po schodach do kuchni.

Potem ostatecznie wybrali dżem truskawkowy, a ten ci powstał w sierpniu i wrześniu ubiegłego roku albowiem zaprawdę powiadam wam bracia czytelnicy i siostry czytelniczki, choć przecież tys twórcy i twórczynie, że drzewo węgierki w zeszłym roku plon wydało obfity, więc Anna i Wiktor Dominik bardzo ich pojedli i jeszcze nasmażyli dżemu, który jest jednym z najsmaczniejszych polskich dżemów. Kiedy jeszcze wrócili z wywczasu od mórz południowych, to jeszcze sycili się ich niesamowitym smakiem, tą niepowtarzalną w żadnym innym owocu barwę miąższu podziwiali, tym zapachem jego nozdrza swoje aromatyzowali i duszę uskrzydlali, ale nie odbiło im, więc twardo jak każdego dnia stąpali po ziemi, bo ktoś ten świat musi trzymać w ryzach i uśmiechu oraz pracowitości, uczynności, ironii i wesołym sarkazmie.

Z koszyczkiem poszedł na balkon, a gdy wszedł wcześniej do kuchni, to Ania komponowała już ciasto drożdżowe. Jajko, mleko, drożdże - zawsze składniki dodawała i mieszała gniotąc intuicyjnie, i zawsze ciast było wyśmienite, choć za każdym razem doskonałość jego była inna, jakby jej geniusz kulinarny nie lubił się powtarzać. A on powziął ponownie noż w swoje dłonie, umyte już i obierał rabarbar ze skóry i obcinał szypułki truskawki. Ania namiętnie gniotła ciasto, ale widać było, że jakby pieściła. Była w jej ruchach miłość, namiętność, wiara i wolność oraz polot szczęścia, które sobą we dwoje tworzyli. Jeszcze sobie opowiadali, jak to baby potrzebują chłopa, jak to w życiu się tak układa, że każdy ma swojego Andrzeja, jeszcze przypominali sobie, że jedno kocha drugie, jeszcze się całowali.

Potem on jeszcze obierał jabłka i wykrawał z nich środki, wcześniej dzieląc obrane jabłka na czworo, a ona wyściełała brytfannę folią aluminiową.Kiedy skończył przyniósł owoc swojej pracy i połączył z owocem jej sztuki kulinarnej. Ania wyłożyła ciasto na formę i on zaczął rozmieszczać poziomki na cieście, a wcześniej jeszcze pociął rabarbar na drobne kawałki, no dwu centymetrowe powiedzmy. W jej dłoniach teraz poczęła się komponować kruszonka, a więc masło, cukier i mąka.Jeszcze pocięli jabłka, truskawki w połówki, a potem Ania rozprowadziła dżem na cieście.Teraz rozkładali na nim kawałki jabłek, truskawek i rabarbaru. Kruszonka zwieńczyła całość tego piękna. Piec był już rozgrzany, potem godzina, czasem trochę więcej i jest!!!

Lubię takie opowiadania.Proste, radosne, chwalące rodzinność, udowadniające, że jeszcze są ludzie chcący być szczęśliwymi i odnajdujący to szczęście w sobie - kobiecie i mężczyźnie, którzy tworzą, akurat tutaj małżeństwo, nie oglądający się na przeszłość, nie rozdrapujący wcześniejszych szarpanych ran, dostrzegających możliwości szczęścia w codzienności i radośnie tą szczęśliwą codzienność celebrujący. To są rzeczy małe, a tworzący wielki los, co pięknym, mądrym, dobrym życiem. Wiem, wielu mnie wyśmieje, nazwie troglodytą, ciemnogrodem, wiele z was się oburzy na taką kobiecość jaką ja przedstawiłem - bez nowoczesności: życia klubowego, bez makijażystki, peddigirzystki, fryzjerki, piątkowej rumby, czwartkowej zumby, sobotnich babskich plotek, środowej obmowy szefostwa po pracy, poniedziałkowego pijaństwa u Zuzi, niedzielnego czytania "Wysokich Obcasów". Wystarczy, a teraz może się ktoś wypowie? Zapraszam.

297 751 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!