Menu
Gildia Pióra na Patronite

Król San Vampires

natime

natime

Mam na imię Raymond i przeżyłem już tysiąc sto trzydzieści sześć lat. To dość dużo, ale nawet nie zauważyłem jak szybko ten czas zleciał. Jednego dnia stałem na tarasie rodzinnego dworu, a za chwilę stałem się zupełnie inny. Najpierw straciłem całą rodzinę, a następnie… życie. Tak, nie jestem człowiekiem. Byłem nim tysiąc sto czternaście lat temu. Pamiętam wszystko z tego okresu. Myślałem, że na zawsze pozostanę taki, jaki byłem wtedy. Wszystko się zmieniło jednej nocy.

Jak co niedzielę, cała rodzina zebrała się w moim rodzinnym dworze, aby wspólnie zjeść wykwintny obiad. Nie tylko to było powodem tego zjazdu. Moja siostra, Kathe, zaręczyła się ze swoim chłopakiem. Nie mogła nawet uczestniczyć w tym spotkaniu, ale ono i tak się odbyło. Większość ludzi było mi nieznanych, ale moja matka zapewniała, iż są członkami rodziny.
Gdy zapadł zmrok, ,,posiedzenie wciąż trwało. Cała rodzina oddała się plotkowaniu. Miałem dość siedzenia przy stole i wsłuchiwania się w te bzdury. Nikt nawet nie zauważył mojej nieobecności. Przywykłem do tego. Rodzice nie zwracali na mnie większej uwagi, a większość wolnego czasu spędzali na mówieniu o Kathe, jaka z niej to cudowna dziewczyna. Młodszego ode mnie brata, Joachima, też wychwalali. Nie byłem nikomu potrzebny.
Wyszedłem na taras i stałem wpatrzony w księżyc i otaczające go gwiazdy. Nie wiem ile dokładnie czasu tam spędziłem; może dwie lub trzy godziny. Lubiłem czasami tak podumać. Gdyby ktoś by mnie zapytał, o czym tak intensywnie rozmyślam, odpowiedziałbym że nie wiem. Myślałem o wszystkim i o niczym zarazem. Pewnie mógłbym stać na tym tarasie aż do rana, lecz nagle moją uwagę zwróciły głośne krzyki. Natychmiast wbiegłem do wnętrza dworu.
Naprawdę się przestraszyłem, gdy zobaczyłem leżące na podłodze, zwłoki prawie wszystkich członków rodziny. Kilka osób oddychało jeszcze ciężko, ale te oddechy były zapowiedzią nadchodzącej śmierci. Niektórzy ludzie próbowali uciec na zewnątrz, ale gdy tylko ktoś był temu bliski, zakapturzona postać chwytała go i wysysała z niego życie. Dosłownie: WYSYSAŁA! Poczułem w nozdrzach ohydny zapach krwi. Od razu pożałowałem mojego wejścia do wnętrza dworu. Postać, gdy zabiła wszystkich innych, złapała mnie mocno za ramiona i zrzuciła ze swojej głowy kaptur.
Moim oczom ukazał się blady mężczyzna. Jego źrenice były błękitne, a w ustach dostrzegłem ostre kły.
- Boisz się, śmiertelniku! – krzyknął. Jego głos był ochrypły, ale piękny. – To dobrze! Tylko strach może cię uratować! Oni próbowali sprzeciwić się mej woli! – wskazał ręką na ludzkie zwłoki – Ale ty nie jesteś na tyle głupi. Jesteś tym, którego od dawna szukałem. Jesteś przyszłością całego świata nieśmiertelnych!
- Kim… Kim jesteś? – zapytałem szeptem, zbyt przerażony, aby odezwać się głośniej.
- Zwą mnie Księżycowym Bogiem, Kochankiem Nocy, Synem Diabła, ale ty mów mi Ferdinant. Czy domyślasz się więc co pragnę z tobą zrobić?
Nie miałem pojęcia ani o tym kim naprawdę był, bo na pewno nie człowiekiem, ani o jego zamiarach. Ferdinant mocniej uścisnął me ramiona i zaczął się śmiać szyderczo.
-A więc nie wiesz! – krzyknął rozbawiony – Przecież doskonale zdajesz sobie sprawę z tego co z tobą zrobię, tylko nie dopuszczasz do siebie takiej myśli! Może to cię oświeci!
Mężczyzna przycisnął swoje kły do mojej szyi. Poczułem mocne ukłucie, a za chwilę pojawił się ból nie do zniesienia. Już wiedziałem kim był. Ferdinant był wampirem. Pragnął bym stał się podobny niemu i dorównał mu siłą. Zacząłem krzyczeć w niebogłosy. Słyszałem dźwięk połykanej przez mężczyznę krwi. Opadałem z sił i powoli zacząłem osuwać się na podłogę. Ferdinant nie puścił mnie jednak. Delikatnie położył moje obolałe ciało na ziemi. Po chwili wampir, swoimi ostrymi kłami, przeciął sobie nadgarstek, który przycisnął do moich ust i zmusił mnie do picia cieknącej z rany krwi. Szybko zapragnąłem więcej. Ferdinant musiał siłą oderwać moją głowę od swojej ręki.
Poczułem się niewyobrażalnie lekki, piękny i wszechmocny. Po chwili zorientowałem się, że wraz z krwią, otrzymałem od mego stworzyciela wiedzę o Ferdinancie. Inne wampiry słusznie nazywały go Bogiem. Był najstarszym i najsilniejszym stworzeniem na Ziemi. Chciał przed popełnieniem samobójstwa, przekazać całą swą moc i silę ostatniemu dziecku ciemności, które stworzył. To ja nim byłem. Miałem zostać ,,Królem” i budzić postrach w innych nieśmiertelnych.
Ferdinant powiedział mi o wszystkim, o czym musiałem wiedzieć. Przed wschodem słońca, każdy wampir kładzie się o trumny, aby uchronić się przed jego śmiertelnym blaskiem. Oprócz dziennego światła, nieśmiertelni mogli zostać zabici przez spaleniem ogniem, pod warunkiem, że popiół który by pozostał, zostałby rozsypany; inaczej wampir mógłby wrócić do życia. Mój stwórca poinformował mnie również o istnieniu dhampirów, pół wampirów i pół ludzi (zrodzonych z ludzkich matek i wampirzych ojców), które zwykle były nastawione przeciwko czystokrwistemu gatunkowi. Dhampiry nie musiały sypiać w trumnach, ale piły krew i były słabsze od wampirów.
Po opowiedzeniu mi o wszystkich niezbędnych sprawach, Ferdinant odszedł mówiąc, że tej nocy po wielkim Księżycowym Bogu, nie zostaną nawet popioły. Od tego czadu wszelki słuch o nim zaginął. Jego mroczne dzieci były rozrzucone po całym świecie, ale to właśnie ja zostałem wybrany do zostania zastępcą Kochanka Nocy.

Wtedy rozpoczęło się moje życie jako martwego. Zacząłem podróżować po świecie. Przez siedemset lat byłem samotny. Moja siła rosła z czasem. Gdy spotykałem inne wampiry, bały się mnie, odkąd dowiadywały się kim był mój stwórca. Niektóre prosiły bym ofiarował im chociaż odrobinę mojej krwi, a inne ze strachu dawały mi część swojej.
Przez te lata spędzałem czas na podziwianiu dzieł pracy rąk ludzkich. Sam również tworzyłem. Nauczyłem się grać na fortepianie i skomponowałem kilka utworów. Malowałem tez obrazy, pisywałem wierszy, pieśni i opowiadania. Większość moich dzieł przedstawiało śmierć, krwawe makabry, smutek i samotność. Codziennie wypijałem mnóstwo krwi.
Lubiłem życie w samotności, dopóki po raz pierwszy nie spotkałem dhampirki imieniem Deara. Była niezwykle piękna duszą i wyglądem. Miała szmaragdowe oczy i półdługie ciemnobrązowe włosy. Ponieważ, aby dhampir stał się wiecznie młody i żywy potrzebuje wampirzej krwi, ona kilka razy mnie o to prosiła. Nie zgadzałem się, ale w końcu dałem jej trochę tego o co prosiła. Żyliśmy pod jednym dachem przez trzysta dwadzieścia trzy lata. Rozstaliśmy się w kłótni. Rozdzieliła nas różność gatunku i poglądów.
Następne lata były najwspanialsze w mym życiu. Osiągnąłem szczyt siły Ferdinanta i zaczęto mnie nazywać jego pseudonimami. Byłem Synem Diabła i z każdą sekundą stawałem się silniejszy od mego stworzyciela. Zrozumiałem, że mogę stać się królem wszystkich wampirów. Chciałem tylko przestać być samotnym.
Zorganizowałem więc bal, na który zaprosiłem wszystkie wampiry z miasta San Francisco, w którym aktualnie przebywałem. Nikogo nie zabrakło. Zaproponowałem przybyłym założenia czegoś w rodzaju królestwa. Wszystkie się zgodziły. Chodziło mi o zjednoczenie sił i wspólną walkę, w razie potrzeby. Wybudowałem zamek w lesie nieopodal San Francisco, na tyle duży, by był dla nas odpowiednim schronieniem. W kręgu wampirów z nowego królestwo, nazywaliśmy nasze zgromadzenie i pałac San Vampires. Zostałem wybrany Królem Krwi. Szybko staliśmy się przestrachem innych wampirzych królestw.
Przeżyliśmy razem sto jedenaście lat. Co noc piliśmy bardzo dużo krwi i balowaliśmy. Z czasem dołączyły do nas nowe wampiry. Ludzie, którzy zauważyli liczne zgony osób ze swego otoczenia, opuścili San Francisco, więc nasze królestwo zajęło całe miasto. Po krew musieliśmy się udawać do pobliskich skupisk istot żywych.
Którejś nocy, gdy wstałem ze swej trumny, przeżyłem ogromny szok. Wszystkie dzienne schronienia moich towarzyszy były spalone. Przeżyłem tylko ja i wampir Dominic, który spał nieopodal mnie. Popiół, który powinien pozostać, był rozsypany. Ja, Król i mój jedyny poddany długo ubolewaliśmy nad stratą.
Dominic szybko mnie opuścił, a ja zrozpaczony, przeżyłem cały rok samotnie. Osiągnąłem tysiąc sto trzydziesty piąty rok mego życia. Miałem nadzieję, że San Francisco pozostanie niezamieszkane, ale po tragedii było pełne ludzi. ‘
Pewnej nocy, gdy stałem na zewnątrz San Vampires, usłyszałem szelest wśród drzew. Rozpoznałem dużą grupę wampirów. Ujrzałem wychodzącego z lasu Dominica. Ukląkł przede mną i powiedział:
- Panie nasz, Królu Krwi. Pozostałem ci wierny. Przyprowadziłem wampiry, które chcą wraz ze mną pomóc odbudować królestwo San Vampires i zemścić się na tych, którzy je zniszczyli.
Za Dominiciem stanęły wampiry; nowi królewicze i księżniczki San Vampires.
-Dziękuję – wyszeptałem.
Ludzie, którzy podpalili moich towarzyszy, wciąż mieszkali w naszym mieście. Okazało się, że jeden z nich widział jak żywimy się krwią, a później śledził nas aż do wschodu słońca. Zwołał na pomoc wszystkich uciekinierów z San Francisco i wspólnie zniszczyli nasze królestwo.
Wszystkie nowe wampiry zamieszkały w zamkowych komnatach. Przez cały tydzień przygotowywaliśmy się do nadchodzącej bitwy. Był jednak problem: wampiry w dzień nie mogą walczyć, a ludzie i owszem. Postanowiłem poprosić o pomoc dhampiry. Wezwanie ich było jednakże trudnym zadaniem. Udałem się więc na wampirzą pocztę i wysłałem wiadomość do któregoś z dhampirów. Wampirzyca, która tam pracowała, obiecała wezwać dhampiry z najbliższej okolicy.
Pewnej nocy, ludzie zapukali do wrót mego zamku San Vampires. Udawałem, że jestem sam, by nabrali większej pewności siebie. Ustaliliśmy, że bitwa rozpocznie się następnej nocy. Właściwie, to nie miałem w tej kwestii nic do powiedzenia.
W noc rozpoczęcia walki stanąłem naprzeciwko wojsku ludzi. Każdy człowiek odziany był w zwykłe codzienne ubrania. Na szyjach wisiały im krzyże i naszyjniki z czosnku, a w rękach trzymali drewniane noże (nie działające na nas) i pochodnie.
- Poddaj się wampirze, któryś niegdyś był wielki w swej chwale i byłeś niezrównany w swej sile. Lecz dziś to my stoimy przed tobą z zamiarem zabicia ciebie, bowiem śmierć była ci już dawno pisana w przeznaczeniu – powiedział jeden z nich – Przyznaj nam więc rację, a pozwolimy byś nie musiał cierpieć.
Zaśmiałem się pod nosem, a przeciwnicy, dojrzawszy to, wstrzymali oddechy w osłupieniu.
- Nie wiecie kim jestem. Czy wielki wampir Raymond, Syn samego Diabła, Księżycowy Bóg, Kochanek Nocy, Król Krwi, mógłby zginąć w tak niehonorowy sposób!? – krzyknąłem ze złością – Czy uważacie, że stałbym tu teraz, gdybym nie był przygotowany do walki!? Jesteście strasznie naiwni. Człowiek nigdy nie był najinteligentniejszą istotą na świecie, jak uważał; bo to diabły i demony nimi były i zawsze będą! Teraz nadeszła moja kolej! Zaczynam od uśmiercenia was, a skończę na całej ludzkości! Pamiętajcie: tylko strach może was uratować!
Zobaczyłem przed oczami wspomnienie Ferdinant. Tak krótko go znałem, a tak wielkie zamiłowanie do niego czułem. Mógł osiągnąć znacznie więcej, lecz wolał bym to ja ukarał ludzkość za ich pychę. Dałem znak ręką i wszystkie wampiry San Vampires wyszły z ukrycia.
- Oto moje królestwo San Vampires, a ja jestem jego demonicznym królem! – krzyknąłem.
Za grupą ludzi ujrzałem nadchodzące dhampiry. Na ich czele szła Deara; nic się nie zmieniła przez czas naszej rozłąki. Uśmiechała się.
- Cudowne przemówienie – powiedziała.
Wszyscy ludzie odwrócili głowy w jej stronę. Uznałem to za szansę ataky.
- Naprzód San Vampires! – wydałem rozkaz i wszyscy rozpoczęliśmy atak.

Walka trwała jedną noc i jeden dzień. Ludzie ponieśli klęskę.
Wyszedłem na pole bitwy, przed zamek i zacząłem identyfikować poległe wampiry z mego królestwa. Dołączyła do mnie Deara. Podziękowałem jej za pomoc.
- Słyszałam co się stało z twoim dawnym królestwem. To musiało być dla ciebie straszne – powiedziała – Czy ty… Naprawdę chcesz zdobyć świat ludzi?
- Nie wiem.
- Jeśli tak, to chętnie ci w tym pomogę.
Zostawiła mnie po tych słowach samego.
Nadszedł czas rozłąki mego królestwa z dhampirami. Cały oddział Deary był już saleko, ale dhampirka wciąż stała naprzeciwko mnie. Podeszła do mnie. Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy, a później zwarliśmy się w pocałunku. Gdy odeszła kilka kroków, odwróciła się i szepnęła:
- Będę za tobą tęsknić – krwawe łzy popłynęły po jej policzkach.
- Ja też – odpowiedziałem.
- Obiecuję, że kiedyś tu wrócę – powiedziała Deara i pobiegła za dhampirami, a ja zrozumiałem, że nigdy się już nie spotkamy.

*opowiadanie na konkurs, niestety nie zostało wybrane do drugiego etapu.

1629 wyświetleń
17 tekstów
1 obserwujący
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!