Menu
Gildia Pióra na Patronite

Już po...

Sheldonia

Sheldonia

Kwiaty zdychają.
- Nie wiem, co się z nimi dzieje - mówi
kobieta, uparcie podlewając.
Nie rozumie, czemu nie chcą pić,
po co ten strajk głodowy, jaki
mają interes w więdnięciu.
Śmierć
zawsze znosi pierwsze jaja w doniczkach,
potem przychodzi czas wylęgu,
wiatr otwiera nocą okna,
pękają lustra,
kogoś ubywa.

W. Kuczok

Tykanie zegara odmierza mu życie... Leniwe przeskakiwanie wskazówek drażni uszy i przypomina, że to ciągle trwa...
Leży i krzyczy. Codziennie od nowa przeżywa swoją młodość: czasy wojny, pierwszą i jedyną miłość, dzieciństwa swoich dzieci, których teraz nie ma, nie ma... Wspomina dni pracy, kiedy był potrzebny, sprawny... Czasy, kiedy ciało należało w pełni do niego... czasy, kiedy mógł się podnieść, przemęczać, zarywać noce i wracać nad ranem z uśmiechem do ukochanej żony i dzieci... Przeżywa codziennie od nowa lata świetności, swojej wielkości, czasami czegoś żałuje, na nowo boi się, że popełni ten sam błąd, ale wspomina... Teraz może tylko wspominać... Może tylko wspominać, bo już nic w jego życiu nie jest godne zapamiętania. Może i pamięć ma ograniczoną pojemność...
Leży i patrzy w sufit, który chcąc nie chcąc już zna na pamięć. Analizuje swoją starość. Chciałby już umrzeć. Czuje, że jest ciężarem, chociaż nikt nie powie, nie pokaże, chociaż wszystko zawsze czyste, pachnące, chociaż uśmiechy na twarzy, chociaż ciepłe słowa wylewają się z ust... oczy pokazują bezsilność i zmęczenie zmęczeniem... Chciałby dać im już odpocząć, sam chciałby odpocząć. Przecież to niepodobne do niczego, by żyć tyle lat... Chciałby już dołączyć do swojej żony, której nie widział od kilkunastu lat, której od kilku miesięcy nie może nawet odwiedzić na cmentarzu. Ostatnio widzi ją nad ranem, zaraz po przebudzeniu, gdy otwiera po raz pierwszy oczy... widzi ją leżącą na poduszce obok, uśmiechającą się do niego... jak kiedyś. Woła ją po imieniu, woła chociaż nie ma sił, woła, chociaż nie chce nikogo budzić... woła, ale ona go nie słyszy. Tylko posyła mu ostatni uśmiech tuż przed tym jak znowu zniknie na cały dzień. Może tam, tam po drugiej stronie będzie mógł z nią porozmawiać? Jeżeli tak, to on chce już... Na co ma czekać? A jeżeli po śmierci nic nie ma, w co właściwie wierzy, to znaczy, że już nigdy jej nie zobaczy? Rozpacz, rozpacz... Chce wierzyć, że coś jednak jest po... Łatwiej będzie odejść. Zawsze łatwiej się odchodzi, gdy ktoś gdzieś na nas czeka.
Leży, a klatka piersiowa zmęczona życiem, upałem, wszystkimi chorobami podnosi się bardzo powoli i ledwie zauważalnie. Mamrocze coś. Wie, że mówi jakieś głupoty, że mówi w pustkę pokoju, jednak z jakiegoś niezrozumiałego powodu mózg mówi mu, że przyjechała do niego córka z za granicy i stoi nad nim, i mówi do niego... Z jakiegoś niezrozumiałego powodu wydaje mu się, że telewizor jest radiem, a telefon komórkowy pilotem do telewizora... Z jakiegoś niezrozumiałego powodu patrzy na szklankę z herbatę i jej nie widzi...
Czasami świadomość uderza w niego na chwile i nie może się nadziwić, że nawet jego własne ciało okazało się zakłamane i niewierne, oszukuje go, pokazuje rzeczy, których nie ma, wtacza w niego myśli, których nie powinien wymyślać...
Leży i zastanawia się, czy tak powinno wyglądać życie. Chyba że to już nie jest życie, chyba że starość to powolne umieranie, a starym jest się wtedy, kiedy śmierć przyjdzie za kilka dni. To się czuje. I on czuje, że to już niedługo, kilka dni, może godzin...? Jaki sens jest w tym, że on leży tutaj, w tym pokoju, w tym łóżku od dwóch tygodni skazany na własne ciało, które go nie słucha... na ciało, które już praktycznie umarło, tylko to cholerne serce nie chce przestać bić, może i przez ten rozrusznik... Jaki jest sens w tej wegetacji... w tym byciu zależnym od innych rąk, od wolnego czasu i chęci innych ludzi? Jaki jest sens w ciągłym leżeniu przerywanym spaniem, bólem, mamrotaniem bez ładu i składu? Jaki jest sens w życiu i czekaniu na trzy posiłki w ciągu dnia, których już nawet nie potrafi zjeść. Jak widać życie obdziera go ze wszystkiego, czego mógłby się przyczepić, złapać rękoma, mieć jakiś punkt w ciągu dnia, cokolwiek na co można czekać... Nie ma już nic. Teraz może tylko czekać na śmierć. Więc czeka... Może na tym polega umieranie? Na tym, że życie obdziera powoli człowieka z tych rzeczy, na które czeka i gdy zostaje mu już tylko śmierć, to w końcu przychodzi? Ach, gdyby o tym wiedział wcześniej! Gdyby tylko wiedział wcześniej... To nie dopuściłby do tego, by leżeć całymi dniami w łóżku, zależny od innych, w pampersie niczym niemowlak... to takie poniżające, ale nie ma już siły... Cały się poddaje wbrew własnej woli, powoli oddaje coraz więcej siebie śmierci... Nic nie może zrobić. Gdyby tylko wiedział wcześniej nie dopuściłby do tego, by pęcherze na nogach rozrosły się do takich rozmiarów, nie dopuściłby do tego, by pękały i gnijąc zasmradzały powietrze, nie dopuściłby do tego, by wstydzono się go i jego miejsca spoczynku ze względu na odór, którego nie można wywietrzyć... Nie dopuściłby do tego, by jego ciało przestało być jego, by powstrzymywało jego działania... Gdyby wiedział wcześniej, zakończyłby to, kiedy jeszcze potrafiłby unieść nóż kuchenny w stronę nadgarstka... Albo wtedy, kiedy jeszcze miał swobodny dostęp do swoich tabletek na serce... Kiedykolwiek, byle wcześniej, byle wcześniej... Wcześniej, by ludzie mu bliscy pamiętali go uśmiechniętego, zadbanego w odświętnym ubraniu, krzątającego się po kuchni, żartującego czy wspominającego swoją zmarłą, ukochaną żonę czy wspaniałą córkę... By pamiętali go żywego, a nie umierającego, śmierdzącego z żywymi ranami na nogach, w pampersie... Nigdy nie chciał, by zapamiętali tą powłokę, w której już jego nie było od dawna... Gdyby wiedział. Ale jego mózg przestał działać, jak i wszystkie inne narządy i organy, z których się składał. Przestał, a on już nie był świadomy, że właśnie umiera śmiercią, którą nigdy nie chciał umierać. Umieranie bez umierania...
Leży, umiera i w ostatnim przebłysku świadomości zastanawia się za co ta kara. Za co spotkał go taki los... Przecież on nigdy nic złego... przecież to nie żadna karma... Bóg też nie, bo w niego nie wierzy... Los? Złośliwość losu? Przypadek? Głupio tak umierać przez przypadek... Chciałby wybrać sobie śmierć... Chciał wybrać sobie śmierć... kilkanaście lat temu, kiedy sens jego życia umierał w szpitalu z kilkoma gniazdami rozsianymi po całym ciele... Chciał, ale córka... córka i jej płacz, jej strata... ogromny żal... Nie potrafił, nie mógł, a teraz żałuje... Teraz chce, a nie może... To jest dopiero niemoc, kiedy nawet nie możesz sobie bez pomocy drugiego człowieka odebrać życia... Przestaje jeść. Nie potrafi czy nie chce? W każdym bądź razie nie je... Tylko pić, tak bardzo chce się pić... Nawet woda się go nie trzyma, bo wypływa ranami w nogach, a oni tylko chodzą i zmieniają pościel, koce, folie... myją, przecierają, zakładają opatrunki... Widzisz, Wandziu, oni nie dają sobie ze mną rady, oni już nie wiedzą co mi z tymi nogami mają robić... Wiesz, chciałbym już umrzeć. Pomóż mi umrzeć. Wandziu, czemu cię widzę, chociaż już od dawna nie śpię? Wandziu, dlaczego ty tu jesteś w samo południe...?
Śmierć przychodzi wtedy, kiedy na ziemi nie masz już nic do kochania, tylko umieranie nie zawsze następuje od razu.

4848 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • Sheldonia

    27 June 2012, 20:28

    Po prostu cieszy mnie, że ktoś w ogóle zagląda i czyta pomimo tego, że ja nie mam czasu ostatnio czytać opowiadań innych, nie mówiąc o pisaniu komentarzy. Mam nadzieję, że uda mi się nadrobić zaległości jakoś w najbliższym czasie, między innymi u Ciebie, Klaudio:) Pozdrawiam.

  • 27 June 2012, 20:23

    Ach, proszę za to nie dziękować. Widzisz, sprawiasz, że nie potrafimy ot tak zapomnieć o twej twórczości.

  • Sheldonia

    27 June 2012, 20:00

    Dziękuję, że jesteście... :)

  • CzerwonaJakKrew

    26 June 2012, 23:03

    Przepiękne.... Powtarzam się chyba, ale... :) Malujesz... Świat słowami... I łzy, aż same cisną się do oczu...

  • 26 June 2012, 09:38

    O, widzę lekką zmianę. Tym razem motyw śmierci.
    Jak zawsze ładnie. Wrócę potem, by coś jeszcze dopisać.

  • Albert Jarus

    26 June 2012, 08:57

    ładne zakończenie. Nic tylko płakać nad kruchością miłości. Dziś jakoś szczególnie boli, przykro...