"Kiedy nastał dzień piąty, Pan Bóg powiedział: "Niech powstaną wodne stworzenia - duże i małe - i niech zapełnią wszystkie wody. Niech w nich pływają i niech będzie ich coraz więcej." Tak powstało wiele, wiele ryb i różnych morskich stworzeń. W tym samym dniu stworzył Bóg ptaki - i powiedział: "Będziecie latać nad ziemią, pod niebem i będziecie radośnie świergotać." Bóg pobłogosławił latające ptactwo i wodne stworzenia. I tak przeminął piąty dzień."
- ... a wtedy Bóg gorzko zapłakał. - Lepiej brzmiałby dzień siódmy w wersji dnia piątego: "W tym dniu Tomasz płakał i błogosławił dzień piąty i uczynił ten dzień - smutnym." - Niezłe, niezłe. Lidia weszła na balkon i pocałowała go czule w usta. - Nie możesz spać? Nie mógł. Pół nocy przesiedział na balkonie paląc papierosy, patrząc w gwiazdy i myśląc. Dziękował Bogu za Lidię. To dzięki niej przesiedział na balkonie tylko drugą połowę nocy, pierwszej bowiem kochali się namiętnie w jego dużym łóżku. - Która godzina? - spytał. - Kwadrans po piątej. Mamy sobotę. Dzień dobry. - Sobót też nie cierpię! - krzyknął do Lidii, która poszła się odświeżyć. Piątek. Piąty dzień tygodnia. Był to dziwny dzień, bo sam nie wiedział, czy go lubi czy nie. Z jednej strony był to początek weekendu, odpoczynku. Z drugiej strony był to sentymentalny dzień. To właśnie w piątek był najbardziej smutny. To właśnie w piątek pisał swoje książki, przepełnione żalem i tęsknotą. Smutek był źródłem jego weny twórczej. Dlaczego piątek? Dlatego, że ten dzień przypomina mu o kobiecie, którą bardzo kiedyś kochał. Wręcz szalał za nią. Pewnego dnia pokłócili się, lecz właśnie w piątek przeprowadzili rozmowę, podczas której wszystko sobie wyjaśnili i pogodzili się. Można rzec, że takich dni i rozmów było wiele. Ale to właśnie tą rozmowę zapamiętał. A piątek nie byłby taki smutnym dniem, gdyby się nie rozstali. Tomasz był sentymentalny. Raz bardzo mu się to podobało i był zadowolony ze swojej cechy, innym razem jednak przeklinał ją. Bądź co bądź, niektóre wspomnienia bolą. O nich też myślał. Nawet chciał. Podejrzewał u siebie masochizm emocjonalny, ale bał się udowodnić sobie, że jest masochistą. Nie wiedział, czy ta choroba jest uleczalna. Wyciągnął z paczki ostatniego papierosa i zapalił. Poranek był chłodny. Zmarzły mu stopy. Patrzył, jak wszystko powoli budzi się do życia. Wsłuchiwał się w śpiew ptaków. Czuł zapach porannnej rosy, przeplatający się z zapachem kawy. Głęboko odetchnął. Patrzył obojętnym wzrokiem na wschodzące słońce. Żałował. Tak wielu rzeczy żałował. - Masz. Lidia podała mu kubek z kawą. - Dzięki. - O czym tak myślisz? - O przeszłości. - Warto? - Sam nie wiem. Przytulił ją do siebie i zaczął całować po brzuchu.
A ja się wypowiem bez potrzeby narzuconej z uzasadnianiem od góry. Coś w tym jest, ale za razem czegoś mi brak, coś podobnego a za razem tak obcego - tak wiem ładnie dobieram przeciwności, jednak niedosyt jakby pozostaje i temu się pojawiam. Pozdrawiam i już od Ciebie uciekam ;)