Menu
Gildia Pióra na Patronite

Droga Donikąd- Wydawnictwo Zacisze -Matylda (Fragment)(17)

Grażyna P.

Grażyna P.

Kiedy dotarła do domu, w mieszkaniu panowała grobowa cisza, nie zdejmując butów dziewczyna zatrzymała się w przedpokoju, patrząc na swoje odbicie w zwierciadle, czesała włosy.

Po jakimś czasie, uświadomiła sobie, że to jest bezcelowe, nerwowo zaczęła się śmiać, głośnym nieprzyjemnym rechotaniem, który ją samą przeszył na wylot nieprzyjemnym dreszczem.
Przygnębiona usiadła na podłodze, skuliła do przodu ramiona, głośno szlochając dopiero nad samym ranem, ze zmęczenia zasnęła.
Pod wieczór, obudziły ą nieprzyjemne dreszcze i uczucie zimna, połączone z drżeniem mięśni, powlekła się do kanapy i tak przeleżała do następnego rana.
Od tego momentu, wszystko jakby stało się nieważne, szkoła odeszła w zapomnienie, plany też stały się nierealne.
Dotarło do niej, że żyje w jakimś transie, z którego nie może się otrząsnąć, a jednym miejscem stałych wędrówek jest cmentarz.
Po drodze zawsze zatrzymywał ją tylko listonosz, który też niedawno przyniósł ze szkoły adresowany do niej list. Otworzyła zniecierpliwiona, no cóż westchnęła z żalem po przeczytaniu zaledwie kilku słów. Cztery lata bez matury, wyszeptała.
Musiała się zastanowi nad sobą, przemyśleć parę spraw, ale to nie było takie łatwe. Teraz wszystko zwaliło się na jej wątłe barki, nie potrafiła unieść obowiązków, które ją przytłoczyły i terroryzowały każdego dnia.
Przyszło też pismo, odnośnie zatrzymania renty po ojcu, był to dla niej dodatkowy bąbel, czuła się poparzona przez życie.
Zamiast się podnieść, opadała na ziemię, jednym wielkim ciemnym śladem. Przestała dbać o siebie, żyła jak zahipnotyzowana, siedząc przy grobie ojca.
Tam zostawiała swoje żale i skargi.
Któregoś dnia paląc papierosa, popijając wino, bez makijażu i nieuczesana, z szeroko rozłożonymi nogami, siedziała tak na jednej z alejek między grobami, w tym momencie nic jej już nie obchodziło.
Nie potrzebowała rad ani towarzystwa i tych wszystkich ludzi, którzy mijali ją w pośpiechu, jakby z obrzydzeniem.
Nagle za plecami, usłyszała męski, łagodny głos,
- niezimno Ci? Odwróciła głowę, zobaczyła mężczyznę około trzydziestopięcioletniego, ubranego w skórzaną kurtkę z poniesionym kołnierzem.
Nie wiedziała co ma powiedzieć, po chwili zastanowienia, jednak odezwała się
- może trochę.
- Jestem Marek a Ty?
- Matylda usłyszał w odpowiedzi.
- Piękne imię, Marek zdjął kurtkę i nałożył dziewczynie na ramiona.
Zrobiło jej się przyjemnie popatrzyła na niego z wdzięcznością a następnie zapytała
- często tu przychodzisz?
- tak, odpowiedziała i nie dlatego, ciągnął że kogoś tu pochowałem, lecz po prostu lubię łazić między alejkami, wyciszyć się powspominać, przemyśleć wiele spraw. (Ciąg dalszy nastąpi)

3820 wyświetleń
48 tekstów
1 obserwujący
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!