Menu
Gildia Pióra na Patronite

Lilianne rodu Sihirbaz.

Anvaine

Anvaine

Fragment rozdziału pierwszego Księgi Khos’Agil.
[...]nasz Pan po stworzeniu Zdradzieckich Demonów, dnia następnego stworzył ICH. Pierwsze wampiry. Była to trójka, a zwali się: Asmathiel rodu Caballero (Szlachcic), Reiland rodu Streiter (Wojownik) oraz Lilianne rodu Sihirbaz (Magini). Mieli być niewolnikami woli Pomniejszych Demonów, lecz potęga późniejszych założycieli rodów była równa zdrajcom.
Po tchórzliwej ucieczce Shaant'negra z Cienia, Wieczni - bo tak Ich zwano - otrzymali rozkaz by wyruszyć za innymi i kierować ich poczynaniami pod płaszczem służalczości[...]

Pierwsze wzmianki o Sihirbaz wśród ludów pustynnych. Strona z dziennika Abdus Samad Arif Ibn-La’Fatin.
[...] pochowaliśmy już trzeciego z naszych. Każdy miał na ciele dziwne znamiona. Byli niewyobrażalnie bladzi. Jakie zwierze pustynne może uczynić coś takiego? Dzisiaj w nocy postawię dodatkowe straże. Nie zakończę wyprawy z takiego powodu. Do celu mamy tylko tydzień i zapłacą nam wielkie pieniądze za dostarczenie ciała tej wieszczki. Rodziny poległych dostaną wiele złota w zadośćuczynieniu.
Muszę utrzymywać ludzi w ryzach. Obawiają się podejść do trumny. Mówią, że ona jest Kan Emici, Krwiopijcą. Durne przesądy ludzi. Jedynym krwiopijcą będzie Szach jak nie dowieziemy ciała na czas. Dziwi mnie tylko to, że nie wyzwala jeszcze swych tak zwanych aromatów... Cóż, może temperatura i piaski zakonserwowały jej ciało?
[dalej następują zwyczajowe opisy ile i czego zostało wykorzystanych tego dnia]

Część legatu starego bibliotekarza.
[...] ale przychodziła tu zawsze jakby już z góry ustalonym planem. Zawsze miła, spokojna, delikatna. Czasem wydawało mi się nawet, że tylko ja ją widzę. Że jest duchem, który od tysięcy lat błąka się wśród bibliotecznych regałów. Przychodziła tu zawsze o tej samej godzinie - kiedy dzwon na kościelnej wieżycy wybijał pierwszą popołudniową minutę doby. Raz nawet usłyszałem jak inni czytelnicy śmieją się po cichu, że według niej można regulować własny czas. Przychodziła tu zawsze. I kiedy ja widziałem coraz słabiej, a zesztywniałe dłonie rozmazywały już inkaust na pergaminie ona pojawiała się wciąż w ten sam niezrozumiały mi sposób, jakby Aeon nie miał na nią żadnego wypływu.

W mieście niemal od pół wieku mówiło się o dziwnych zaginięciach, jednak pod koniec gawiedź coraz częściej wspominała o tajemniczych i niezwykle brutalnych morderstwach. Mnie wiek posunął tak bardzo, że rozmyślałem nad tym by przekazać bibliotekę następcy, ale tamtego dnia było inaczej. Po prostu nie przyszła. I zanim jeszcze dzwon zabił na alarm - zrozumiałem.
Działo się to Deimsdaei, 17 Verdaege 1482. Wtedy też bruk prowincjonalnego miasta spłynął krwią. Wtedy młoda dziewczyna tańczyła wśród rozszarpanych ciał i pożogi ognia, z uśmiechem na ustach i iskrą w oczach. I tylko lepka czerwień jak rękawiczki zdobiła jej dłonie, a spływając z kącika jej warg, brudziła ładną sukienkę.

Może to dlatego, że nie miałem tej świadomości już wcześniej? Może to dlatego, że wszystkich odwiedzających moją bibliotekę traktowałem na równi? Lubię też myśleć, że może to ona miała sentyment do siwego starca zza wysokiej lady? W każdym razie dziękuję wszystkim znanym bogom i bóstwom, że pozwoliła mi żyć aż tak długo. I mam nadzieję, że nie spotkam jej już nigdy więcej, choć niewiele tego życia mi pozostało.
Dlatego też przestrzegam i was. Jeśli kiedykolwiek zobaczycie kobietę mamiącą tak, jak nic, co moglibyście sobie wyobrazić; jeśli owa kobieta pojawiać się będzie z misterną wiernością; jeśli nie dostrzeżecie w niej upływającej chwili... uciekajcie. Z nadzieją, że może jednak uda się wam zachować życie.

9083 wyświetlenia
108 tekstów
5 obserwujących
  • Albert Jarus

    29 September 2012, 14:04

    I plus i minus...
    Plus, bo dobrze mi się czyta
    minus, że krótko... I jednak chciałbym zobaczyć to w treściwie sporej formie :)