Menu
Gildia Pióra na Patronite

Usychanie tkanek

Sheldonia

Sheldonia

Folia tuli się do ogrodzenia,
skroplona mgła wisi na drutach
jak łzy. Mijają ich pociągi,
mijają ludzie - odwracają głowy.
Płacz: ściana strachu.
(...)
Mgła bierze ich w ramiona,
zaciera ślady. "Nie ma szczęścia"
skrzypią buty, "Nie ma miłości."
Ptaki kołują, są palcem tego,
który na miłość poluje.

M. Grzebalski

Zawsze lubiła otaczać się kwiatami. Wszędzie stały doniczki wypełnione jakimś zielskiem, które dla mnie było po prostu czymś zielonym, co potrzebowało wody i trochę światła, a dla niej było storczykami, paprociami, fikusami, gruboszami... Jedynie kaktusy byłem w stanie rozróżnić, wykazując się minimalnie mniejszą ignorancją w tym zakresie.
Im dalej było nam do siebie, im większa stawała się przepaść między nami, tym kwiatów przybywało, jakby były owocem naszego milczenia... Jakby tematy, których już nie mamy do rozmowy pojawiały się w naszym mieszkaniu pod postacią roślin, które pielęgnowała z najwyższą troską. Z nimi potrafiła coś zrobić, wiedziała nawet co i kiedy, a z nami... Nikt nie wiedział jak naprawić to, co się nagle zaczęło psuć. A kiedy zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak, że coś nam właśnie umyka, przecieka przez palce, nie było już czego zbierać... Byliśmy w stanie przejściowym, pomiędzy ziejącą w nas pustką i ciągłym milczeniem a nieśmiałym uświadomieniem sobie, że czas się pożegnać. Nie byliśmy na to gotowi, chociaż żyć już nie potrafiliśmy razem. Może gdybyśmy się chociaż ze sobą kłócili, wyrzucając zajadle nienawiść na każdym kroku i zaciskając pięści na znak zdenerwowania swoją wzajemną obecnością... Ale nie, u nas tak nie było... Tylko przemykaliśmy obok siebie, niczym dwa widma, od czasu do czasu spoglądając sobie bezradnie, ze smutkiem w oczy, uśmiechając się tym uśmiechem, co wyraża tyle co "starałem się, a wyszło jak zwykle"...
Zastanawiałem się nawet, co było pierwsze: nasz rozpad czy coraz większa liczba kwiatów? Co wynikało z czego? Czy kwiaty z milczenia czy milczenie z kwiatów? Ze zwykłej próżności i strachu przed tym, że mogę być kiepskim facetem w parze, skłaniałem się ku drugiej opcji, ale niestety zaraz potem przed oczami pojawiały mi się wydarzenia ostatnich miesięcy, które całkowicie temu przeczyły i ukazywały mi prawdę, której się bałem i której nie byłem w stanie udźwignąć. Nic więc dziwnego, że za wszelką cenę próbowałem te myśli od siebie odgonić... Może ona odganiała swoje grzebiąc w ziemi i odwracając raz w tygodniu doniczkę, by zielsko mogło rosnąć równomiernie...
Dla odmiany lubiłem sobie przypominać te chwile, kiedy jeszcze byliśmy szczęśliwi, kiedy wydawało nam się, że wszystko dookoła nie jest tak trudne do złamania jak my, wierzyliśmy, że nam się uda. Czyż to nie jest smutne, że każdy tak właśnie myśli? Że los oszczędzi akurat nas, że kto jak nie my? no kto?
Pamiętam, jak spędzaliśmy wieczory, na początku razem, wspólnie, nie tracąc czasu na filmy, a marnując go na siebie, na poznawanie i zgłębianie swoich ciał. Pamiętam, jak pierwszy raz pozwoliła mi na odkrycie siebie całej bez wstydliwych pojękiwań, a za to z wyzwaniem w oczach, które mi rzucała i z uśmiechem, który był pytaniem, czy je przyjmuję. Nigdy później nie była tak gorąca ani tak mokra jak tamtej nocy, kiedy wchodziłem w nią po raz pierwszy, a ona z gotowości wgryzała się w moje ramię do krwi... Nigdy moje pragnienie nie było tak namacalne ani powietrze wokół nie było tak gęste i przesiąknięte czysto zwierzęcym instynktem poznawania czegoś całkowicie nowego, jawiącego się w umyśle od lat jako rzecz niezwykła...
Pamiętam, jak jej ciało przelewało mi się przez palce, kiedy była już na skraju rozkoszy. Traciła wtedy kontakt z rzeczywistością i naprawdę chciałem wierzyć, że to dzięki moim umiejętnością w łóżku, a nie tylko z powodu jej zdolności do zamieniania się w czucie... Czuła mnie całą sobą, potrafiła nakierować zmysły na odczuwanie tylko tego co w danym momencie odgrywało się między nami, byłem tylko ja... A ja nigdy nie potrafiłem skupić się do końca, zawsze coś mnie rozpraszało: a to poduszka właśnie zsunęła się z łóżka, a to jakoś kuje mnie w boku, a to nagły strach, że nie zamknęliśmy drzwi do mieszkania... A podobno jest to przypadłość kobiet.
Było nam ze sobą dobrze, kiedyś... kiedyś, zanim zaczęło być źle... Granica pomiędzy świetnie a beznadziejnie okazała się być bardzo płynna i wiązała się z czymś, z czym walczyć już nie byłem w stanie.
Jakoś tak z dnia na dzień zacząłem zauważać, że przestała jeść. Że ucieka przed smakiem, zapachem i widokiem wszystkiego, co nadawało się do spożycia. Widziałem jak coraz częściej zamykała się w drugim pokoju przed jedzeniem, które krzyczało do niej z lodówki. W jej chorym umyśle mówiło do niej, śniło jej się nawet, przez co słyszałem, jak w nocy budzi się lub krzyczy przez sen ze strachu, że zjadła to wszystko naprawdę. Nie raz chciałem wtedy wejść do jej pokoju, w którym od jakiegoś czasu spała, zostawiając nasze wspólne łóżko na pastwę losu i moich wspomnień. Nieraz chciałem wejść do środka, wpełznąć pod kołdrę pachnącą przerażeniem, przytulić jej zimne ciało do swojego gorąca i kołysać nią delikatnie, mówiąc uspokajające rzeczy, aż zasnęłaby w moich ramionach. Chciałem wierzyć, że pozwoliłaby mi na to wszystko, że nie wyrywałaby się z moich objęć, że ta noc w jakiś cudowny sposób odmieniłaby w nas wszystko i rano znów wstalibyśmy zakochani... Chciałem wierzyć, że pozwoliłaby mi na to wszystko, gdyby tylko nie zamykała przede mną tych drzwi na klucz... Nie mogłem wtedy wiedzieć, że były zamknięte tylko ten jedyny raz, kiedy próbowałem do niej wejść i że później po każdym koszmarze, który wyrywał ją krzykiem ze snu, z podkulonymi pod brodę kolanami, czekała na mnie, na moje ramiona i uspokajające kołysanie. Gdybym wiedział wcześniej, nacisnąłbym klamkę drugi raz, trzeci, czwarty... a nie stał tylko przy drzwiach, nasłuchując z powietrzem zatrzymanym w płucach, czy jej spazmatyczny oddech zrobił już miejsce sennemu świstowi.
Odkąd przestała jeść mieszkanie stało się jeszcze bardziej ciche i smutne. Czułem się jakbym mieszkał na cmentarzu, gdzie wszystko lata świetności miało już za sobą, a teraz było tylko niemym, czasami smutnym wyrzutem, który przypominał o lepszych czasach, które bezpowrotnie minęły...
Czasami się zastanawiałem po co jeszcze ze sobą jesteśmy, mieszkamy, żyjemy skoro powód dla którego to wszystko się zaczęło już nas nie łączył. Wydawało mi się, że jeżeli jest coś co jeszcze nas spaja, to jedynie strach o przyszłość bez siebie... Łączyło nas to milczenie na temat rozstania. Wiedziałem, że gdy wchodziła do mojego pokoju, który był kiedyś naszym, i stała tak opierając się o framugę drzwi, grzejąc skostniałe palce o czerwony kubek z herbatą, milczy mi o nas... I ona wiedziała, że gdy patrzę na nią, jak rozczesuje długie włosy szczotką w lejące się złoto, milczałem o rozstaniu... Kochaliśmy się jeszcze, tak mi się przynajmniej czasem wydawało... Albo przynajmniej kochaliśmy jeszcze te wspomnienia, które ze sobą w rolach głównych mamy... Uczepiłem się myśli, że kiedyś na pewno będzie lepiej, że znów wszystko będzie jak dawniej tylko potrzeba nam czasu... Jak widać, lubiłem się łudzić i im więcej czasu mijało, tym ja bardziej wierzyłem w to, że za tydzień, miesiąc, dwa będzie między nami dobrze. Nie było już nigdy...
Któregoś dnia po prostu się obudziłem i jeszcze nie otwarłszy oczu, wiedziałem już, że coś jest inaczej... Że kwiatki, choć jeszcze zielone i jędrne z wilgotną ziemią w doniczce, już zaczynają powoli obumierać na znak jakiegoś protestu... Że umierają już umieraniem powolnym z braku powodów do życia, jakby ich niezastąpione słońce nagle zgasło. Poczułem się jakoś pojedynczo, mimo iż już od kilku miesięcy budziłem się w tym łóżku sam, z pustką ziejącą po prawej stronie... Poczułem się jakby mi coś zabrało tą mnogość, której już jakby częścią nie byłem dawno, ale jednak czułem się wciąż do czegoś zobowiązany... Wierzyłem, że nie można stać się z dnia na dzień liczbą nieparzystą... A tamtego ranka własnie tak się poczułem. Wiedziałem, że to coś z nią, nawet kwiaty wiedziały... Czułem, że się z nami wczoraj pożegnała, przechadzając się po mieszkaniu i obdarowując każdą roślinę po kolei smutnym spojrzeniem. W tym wszystkim nie zapomniała nawet o mnie, kiedy już znalazła mnie stojącego nad umywalką w łazience. Gdy usłyszałem, że wchodzi do tego samego pomieszczenia, w którym się znajduję, instynktownie podniosłem głowę i zobaczyłem jej smutne oblicze odbijające się w srebrnej tafli, która odbijała to co miałem za sobą, przede mną. Świetny wynalazek, to lustro, gdzie nawet najbardziej rzeczywiste spojrzenie w oczy jest nieprawdziwe. Powiedziała coś. Nie usłyszałem. Nigdy nie mogłem sobie tego wybaczyć, że nie usłyszałem ostatnich słów jakie miałem okazje usłyszeć z jej ust. Nie usłyszałem... Tak byłem zafascynowany odbiciem jej fioletowych oczu, w których zakochałem się kilka lat temu, a które teraz przepełniało zwątpienie pomieszane z bólem. Wiedziałem, że nic nam już nie pomoże, że czas się pożegnać. Wiedziałem, że na dniach zniknie z mojego życia na zawsze. Nie sądziłem, że dosłownie i że nastąpi to już dnia następnego...
Kiedy obudziłem się tamtego ranka i poczułem się nagle taki jakiś nie do pary, postanowiłem od razu pójść do jej pokoju. Gdy go otworzyłem moim oczom ukazało się nieposłane łózko z wgnieceniami na prześcieradle, jakie potrafi zrobić tylko ciało na nim leżące. Ale jej nigdzie nie było. Czułem zapach jej smutku unoszący się w pokoju, przesiąkający każdy materiał, jaki się tylko w nim znajdował... Widziałem drobinki rozpaczy pod postacią kurzu na nieprzecieranych od miesięcy półkach z pamiątkami, które krzyczały, że kiedyś było dobrze... Podszedłem do jej łóżka i znalazłem na nim tylko złoty pył, który mienił się w promieniach słońca prześwitującymi przez zasunięte żaluzje. Delikatnie próbowałem go uchwycić, zatrzymać chociaż na opuszkach palców, ale wtedy stawał się jakby płynny i spływał z mojej dłoni z powrotem na prześcieradło. A więc zniknęła... Zamieniła mi się w pył, nie potrafiąc odejść naprawdę, tak jak to robią zazwyczaj ludzie. Cóż mi po niej pozostało? Kupka złotych drobinek mieniących się w świetle pachnąca szamponem, którym myła włosy. Wtedy przeszło mi przez myśl, że to jakiś żart, że nie potrafiąc powiedzieć mi wprost, że już nie kocha, wymyśliła takie coś. Teatralne gesty to było coś, co uwielbiała od zawsze... To moje zwątpienie w jej zniknięcie chyba było aktem rozpaczy, za wszelką cenę nie chciałem uwierzyć w to, że już jej nie ma, chociaż w moim umyśle majaczyły słowa, które tłumaczyły dokładnie, co oznacza ten złoty pył zamiast człowieka...
Rozejrzałem się po pokoju i zauważyłem wystający spod poduszki kawałek książki. Wziąłem ją w dłonie, była ciężka i brązowa, a swoim wyglądem przypominała księgi zaklęć, jakie mamy okazje widywać w bajkach... Była zaznaczona czerwoną kartką gdzieś mniej więcej w środku. Otworzyłem ją więc w tym miejscu i od razu uderzył mnie jej zapach, zapach jej perfum... Na stronie po lewej było zaznaczone czerwonym markerem kilka słów, które miały mi wyjaśnić lub przypomnieć... O wszystkim pomyślała.
(...)Spotkaliśmy się już z kilkoma przypadkami zmieniania się ludzi w kupkę złotego pyłu. Widok ten, choć niezwykły, jest w rzeczywistości widokiem smutnym, gdyż ukazuje rozpacz osoby zmieniającej się w pył, ale również jej pełne poświęcenie z miłości. (...) Legenda głosi, iż osoba, która zamienia się w pył, ratuję inną osobę przed nieszczęściem, którego sama nie będzie potrafiła uniknąć. Warunkiem spełnienia się tego zaklęcia jest życie za szczęście ukochanej osoby(...)
Pod tymi słowami ślad czerwonego mazaka się urywał. Byłem w szoku... Przypomniała mi się rozmowa, którą kiedyś ze sobą prowadziliśmy... Wspominała mi o tym, że jest tym zafascynowana i że jeśli kiedykolwiek będzie czuła, że umieram wypowie to zaklęcie, by mnie ocalić. Śmialiśmy się wtedy z tego, bo jak mi się wydawało, oboje nie wierzyliśmy, że takie rzeczy się zdarzają. Siedząc wtedy z tą księgą w dłoniach zastanawiałem się, czy jej czyn był przemyślany i czy liczyła, że legenda okaże się prawdą czy tez nie... Odpowiedź przyszła bardzo szybko... Gdy obróciłem w dłoni czerwoną kartkę, którą zaznaczona była strona w książce, zauważyłem na niej jej pismo, idealnie równe niczym odrysowane od stron, które miałem przed sobą...
Choć minęło kilka lat, a jej ślady zatarły się już na moim ciele i nie pamiętam zapachu jej włosów... Choć nie pamiętam już tego smutku, jaki może człowieka ogarnąć, gdy współistnieje z człowiekiem mu przeznaczonym... Choć nie pamiętam już jak się uśmiechała ani jak brzmiał jej głos... Choć nie pamiętam smaku jej skóry... Choć staram się już o niej nie myśleć, kiedy wgłębiam się niemal co noc w moją żonę czy kiedy kołyszę do snu swoją córeczkę... I choć staram się nie myśleć, że mała dziewczynka trzymająca mnie za palec wskazujący mogłaby mieć jej usta, oczy, włosy... I choć staram się już jej nie kochać, tak jak nie kochałem jej gdy byliśmy jeszcze razem, to wiąż noszę w portfelu tą małą, czerwoną karteczkę, która mi po niej została...
Lubię do niej wracać, lubię czytać ciągle od nowa:
"Przecież wiesz, że zawsze chciałam umrzeć z miłości..."

4848 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • luterin

    4 November 2012, 00:29

    Łączyło nas to milczenie na temat rozstania...
    Zanim zacznę czytać, zawsze chwilę czekam, biorę głęboki wdech...a potem zostają we mnie słowa, zdania, obrazy, które tworzysz i emocje...Łowisz w sieć swojego talentu. Pozdrawiam Lauro:)

  • Sheldonia

    14 October 2012, 16:40

    Czasami lubię matematykę, Dariuszu;)

  • Sheldonia

    14 October 2012, 16:21

    Dziękuję jeszcze raz wszystkim, miło jest widzieć tutaj "starych znajomych" jak i tych nowych:)
    Pozdrawiam.
    Jestem w sumie dzięki Wam, taka prawda.

  • Lacrimas

    11 October 2012, 08:29

    Nie jesteś z tych, którzy przeszkadzają, lecz roztaczają przed oczyma nową wizję... :) Dlatego nie bój się zapukać do drzwi, za którymi znajduje się moje piekło.

    Pusto, bo ktoś zamroził wskazówki zegara i nie nadchodzą lepsze, bardziej swobodne dni.

  • CzerwonaJakKrew

    10 October 2012, 23:03

    Pięknie... Eeech, i jak tu Tobie nie zazdrościć talentu, pomysłu i czaru,który roztaczasz swoimi słowami... Wspaniałe, warto było czekać(chociaż i Twoja poezja też jest magiczna)

    Pozdrawiam,
    CzerwonaJakKrew

  • Sheldonia

    10 October 2012, 22:05

    Michał... nie przeszkadzam ludziom w szczęściu:) Dzięki, że zajrzałeś:)
    Ps. W piekle pusto jakoś...:)

  • Lacrimas

    10 October 2012, 21:39

    "Przecież wiesz, że zawsze lubię Cię czytać."
    Tak trochę parafrazując ostatnie zdanie. :)
    I mogłabyś czasem dać znak życia, Lauruś! Czyżby nie doszła do Ciebie moja ostatnia wiadomość?

  • Sheldonia

    9 October 2012, 20:28

    Dziękuję, Karolino. To bardzo miłe wiedzieć, że jest ktoś kto przeczyta... Aż chce się pisać. Będzie więcej, zawsze będzie, jeżeli jest dla kogo pisać. Pozdrawiam:)

  • 9 October 2012, 20:26

    Pewnie będę się powtarzała, ale uwielbiam Twoje teksty, wydaje się,że słowa przychodzą Ci z łatwością, jakbyś urodziła się z talentem do pisania..
    Piękne.. proszę o więcej..

  • katjaa

    9 October 2012, 18:37

    wzbudzasz emocje.. to niesamowite.. gratulacje..