Menu
Gildia Pióra na Patronite

EPITAFIUM DLA PANA HEŃKA

fyrfle

fyrfle

- Dzień dobry panie Heńku!

- Dzień dobry! Pani Haniu! Niech mi pani powie, jak pani to robi, że pani jest taka piękna!?

- No właśnie nic. Po prostu taka jestem.

Tak zazwyczaj rozpoczynały się nasze dialogi na chodniku. W czasie spaceru. W drodze do kościoła. W codziennej wędrówce pana Henryka przez życie. Przeszedł dosłownie i w metaforze wiecej niż nieodżałowany Sted. Na drodze też zgasnął płomień i światło jego życia.

Nie wiem czy człowiek rodzi się w tajemnicy. Nie sądzę. Czasem jednak umiera w tajemnicy. I w tajemnicy odszedł od nas pan Heniek. Mam nadzieję, że tajemnicę swojej śmierci nie zabierze do grobu. Może nim wydał ostatnie tchnienie, to zdążył powiedzieć ratownikom, może policjantom, jakieś wskazówki kto go zabił. Może policjanci wykazali się sumiennością i pobrali próbki z jego ubrania, może w labolatoriach ustalą markę auta, a potem sprawdzą monitoring i tak dalej.

To było w czasach kiedy chodziła pani Hania do wieczorowego liceum, które znajdowało się dzielnicy lumpenproletariackiej, w której noc należała do żuli, meneli i półświatka. Bała się śmiertelnie. Zabójczo piękna młoda kobieta idąca przez zaśmiecone, brudne, ciemne blokowisko, które trzaskało butelki, klnęło gorzej niż szewcy i drwale razem wzięci, które na razie kończyło na seksistowskich wulgaryzmach wobec pani Hani. Pewnej nocy też wracała ze szkoły. Szli na przeciwko niej. Miała serce w grdyce. I wtedy uslyszała od jednego z nich - dobry wieczór pani Haniu! Niech panią Bóg prowadzi! Od tej chwili nie zaznała na tym osiedlu jednej sprośnej uwagi. Wszyscy wymienieni wcześniej kłaniali się jej i zdejmowali czapki z głów. Słowa pana Heńka rozpostarty nad nią parasol bezpieczeństwa.

Był bardzo zdolnym młodzieńcem. Chyba trzy lata na AGH. W międzyczasie ślub, troje dzieci. Rozwód. Pękło w nim. Jak pękło w dziesiątkach innych, których poznałem w trakcie swojej drogi zawodowej, którzy żyli w brzeskich pustostanach, na tamtejszym dworcu, wreszcie w lesie nad jeziorkiem i chyba tam są do dzisiaj, którzy siedzieli na ławeczkach dookoła dworca PKS, którzy koczowali w pustych halach fabrycznych po wielkich potęgach PRL. Pan Heniek został mieszkańcem przestrzeni między wsią gminną i miastem powiatowym. Wędrował, zbierał, nadużywał.

Chodził ze wsi do miasta. Często spotykaliśmy go na przystankach pod sklepem. Jedyny, który miał dla nas czas. Zatrzymał się. Porozmawiał. Jedyny, którego życie nie było tajemnicą. Jedyny wolny, będący sobą. Jedyny, który moim zdaniem żył. Jedyny taki we wsi. Pozostali odejdą "tajemnicą". Odejdą w anonimowości, jaką jest tak zwany porządny wiejski człowiek. O nich się będzie mówiło - mówcie dobrze, albo wcale. No to nastanie cisza i tylko echo plotki gminnej będzie obijało uszy obuchem.

Przyszły ciężkie zimy bezdomne dla pana Heńka. Pani Hania prpwadziła wtedy bar. Siedziała do ostatniego klienta robiąc na drutach, czy tkając kilimy ze świętą rodziną. Pan Heniek przychodził i grzał się. Zostawał do zamknięcia baru. Dostał coś zjeść i gorącą herbatę. Potem szedł w noc. Znowu wędrował. Przez te siedem moich tu lat zawsze dziękował za tamte dni, tamte noce.

Lubił przesiadywać z jemu podobnymi obok pomnika Grunwaldu, na ławeczce pod klonem. Rozmawiali, degustowali piwo, obserwowali kierowców parkujących auta, prowadzili dysputy z parkingowym. Byli filozofami na miarę Tischnera. Chyba nawet do nich nie podchodziła straż miejska i policja. Byli elementem czterech pór roku. Najbarwniejszym i najdonośniejszym był Pan Heniek.

- Pogrzeb pana Heńka w piątek. Trzeba zamówić mszę.

- Nie. Pójdziemy na różaniec i mszę. Osobiście damy na mszę. Jemu się, jak nikomu innemu należy pamięć i hołd. Był prawdziwy do końca.

- Cieszę się. Też tak uważam.

Kiedy chodziliśmy na mszę niedzielną w sobotę na osiemnastą, to pana Heńka też spotykaliśmy w kościele. Często poruszony czymś w czytaniu lub kazaniu zaczynał krzyczeć, wygrażać lektorowi, czy kaznodziei. Zestaw wiernych na mszach był ten sam. Niektórzy umieli wtedy dotrzeć do pana Heńka. Wiedzieli jakie słowa utulą jego gorycz, gniew, wzburzenie. Pozwalał się czule objąć i wyprowadzić z kościoła.

Kiedyś chciałbym postawić gdzieś przy przystanku ławeczkę upamiętniającą pana Heńka, tak żeby turyści mogli sobie z nim zrobić zdjęcie, jak w Częstochowie mogą zrobić z Haliną Poświatowską, czy Markiem Perepeczko, a w Żywcu z Marią Habsburg. Tak. Nie ławeczkę z Podhalanką, górnikiem, kolejarzem, czy panią z KGW, czy jakimś wyklętym, a ławeczkę z Panem Heńkiem.

297 748 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!