Menu
Gildia Pióra na Patronite

Wieczór z Erykiem

LittleLotta

LittleLotta

Część 9.
Był to 12 grudnia. Mama z tata pojechali odwiedzić rodzinę przed świętami. Znowu musiałam zająć się zwierzakami. Od samego rana zbierało się na śnieżyce. Chmury wisiały nisko nad horyzontem, a wokół wiał porywisty wiatr. Biedne drzewa wyglądały jakby miały się zaraz połamać. Próbowałam coś czytać, ale słowa rozmywały mi się przed oczami. W uszach mi szumiało i miałam dreszcze. Rodzice myśleli, ze mam grypę, ale ja wiedziałam, że to moje serce. Zaznało za dużo miłości, wypełniło się nią po brzegi, a teraz było puste, opróżnione. Bolało i tłukło się, ale nie mogłam mu pomóc. Byłam skończona już do końca życia.
Włożyłam buty i kurtkę. Na szyi zawiązałam szalik. Na koniec wcisnęłam na czoło kolorową czapkę. Do mojego krótkiego spaceru przygotowywałam się jakbym przynajmniej szła na ekspedycję za koło podbiegunowe. Od razu, kiedy przestąpiłam próg, uderzył mnie wiatr wymieszany ze śniegiem. Zaczęła się nawałnica. W policzki szczypał mnie mróz, a oczy zaszły łzami. Wokół panowały egipskie ciemności. Ledwie widziałam drogę, po której śmiało kroczyłam. Poszłam inaczej niż zwykle. Skierowałam się w stronę wąziutkiej ścieżyny, która była dzisiaj straszna jak jaskinia cyklopa. Wstrząsnął mną dreszcz. Zawróciłam, nie chciałam ryzykować. Życie miałam okropne, ale nie zamierzałam go tracić w starciu w wąskim przesmyku między płotami. Teraz droga jaśniała od bielutkiego śniegu. Jego warstwa wciąż grubiała i się zwiększała. Pokręciłam głową i skręciłam w swoją ulubioną alejkę wśród pól.
Stałam na jej końcu i myślałam. O czym? Nie wiem, po prostu patrzyłam w dal znudzona wszystkim. Minuty zmieniały się szybko. Przeniknął mnie dreszcz niepokoju. Nie byłam sama. Otoczyły mnie złowrogie cienie. Obróciłam się na pięcie i wtedy ich zobaczyłam. Trzech, czterech drabów, których twarze wykrzywiały obleśne uśmiechy. Wiedziałam, że nie chodzi im o moją komórkę, pieniądze czy biżuterię. Wędrując znaleźli mnie. Te napakowane sterydami półgłówki napędzane były rządzą zadania cierpienia i bólu. Tchórze, czterech na jedną. Skrzywiłam się i zaparłam mocniej nogami w ziemi szykując się do obrony. Nie miałam, gdzie uciekać, a krzyk na nic by się nie zdał. Byłam na kompletnym pustkowiu. Ręce zgrabiały mi z zimna, ale kop adrenaliny wracał do nich życie. Jeden z nich znalazł się zbyt blisko mnie. Zamachnęłam się pięścią i uderzyłam go w klatkę piersiową na chwilę pozbawiając tchu. Od tej chwili wszystko jakby przyspieszyło. Ich ruchy nie były już takie ospałe i powolne. Walczyłam jak lwica, ale coraz bardziej słabłam. Było ich zbyt dużo. Czułam się jak rozbitek, który próbował gdzieś dopłynąć, ale wiedział, że nie starczy mu na to sił. Jednak walczyłam wytrwale. Zakręciło mi się w głowie. Kolejny cios w żebra ściął mnie z nóg. Próbowałam coś jeszcze zrobić, uratować się. Podniosłam rękę i usłyszałam głośny trzask. Chciałam nią poruszyć, ale nie mogłam, na do dodatek wygięta była pod dziwnym kątem. Poczułam za to straszny ból. Zanim zemdlałam zauważyłam jeszcze postać. Poruszała się w kłującej w oczy jasności, która tak bardzo z nią kontrastowała. Zdążyłam jeszcze się zastanowić, czy to nie Anioł w pełnej glorii albo może Anioł Piekieł lub Śmierć, która po mnie przybyła. Wokół mnie zapadła ciemność.

Czułam się prawdopodobnie jak dziecko w brzuchu matki. Spałam. Podobno. Tak mówili lekarze, których słyszałam. Nic nie mogłam zrobić, ani mrugnąć ani ruszyć ręką. Nic mnie nie bolało. Było mi bardzo wygodnie i bezpiecznie. Tutaj mogłam zapomnieć o koszmarze, którego doświadczyłam, ale zaczęło mi się nudzić. Śpiączka, to za dużo czasu do myślenia. Mogłam wszystko przemyśleć. Ale co niby? Kochałam Kubę, ale to nie zmieniało nic. Słyszałam pikanie i szumienie jakiejś aparatury, wokół byli jacyś ludzie, którzy mówili przyciszonymi głosami, jakby mogli wyrwać mnie przez przypadek ze snu. Denerwowało to, bardzo. Od czasu do czasu przychodziła moja mama i tata. Martwili się. Chciałam ich pocieszyć, zapewnić, że nic mi nie jest.
Po jakichś dwóch godzinach nauczyłam się wyłączać umysł. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale nie potrafię nazwać inaczej. Zapadałam wtedy w cos podobnego do letargu, z którego co jakiś czas musiałam się wybudzać. Bawiłam się wspomnieniami. Przypominałam sobie swoje wędrówki po Tatrach. Czułam wiatr, który rozwiewał mi włosy oraz ciepłe pocałunki słońca. Widziałam ośnieżone stoki niektórych szczytów.
Coś wyrwało mnie z zamyślenia, a dokładniej czyjś głos. Pomyślałam, że to Kuba. To na pewno on. Ale co on mówił? Że mnie kocha? Tak, chyba właśnie to słyszałam. Przypominało to modlitwę, która składała się z samych próśb i pytań.
Dlaczego ona?
Dlaczego nie ktoś inny?
Dlaczego teraz?
Boże nie zabieraj mi jej.
Proszę…
Nie teraz.
Przecież…
…ja ją kocham.
Zdziwiłam się. Nigdy nie spodziewałam się tego usłyszeć. Nie wierzyłam własnym uszom. On? Ten zimny i wyrachowany amant? Poświęciłam mu sto procent uwagi, bo ciągle nie byłam pewne tego, co powiedział. To nie były puste słowa. Przebijało się przez nie ogromne cierpienie i… miłość. Zastanawiałam się, co mam z tym wszystkim począć. Pewnie działać. Ale jak? Byłam przecież w śpiączce. Wnioski, do których doszłam wprawiły mnie w radosne uniesienie. Miałam ochotę krzyczeć i płakać ze szczęścia. Kochałam go!
Denerwowałam się coraz bardziej. Czekałam i nic. Nie budziłam się, chociaż bardzo chciałam. Pragnęłam tego całą duszą i sercem. Byłam bezsilna. Zawsze myślałam o tym, aby się porządnie wyspać, ale nie aż tak bardzo. Właśnie teraz, kiedy przepełniała mnie chęć do działania, mój ośrodek snu nie reagował. Klęłam szpetnie w myślach i zastanawiałam się, jak się zemścić. Rozśmieszył mnie ten pomysł. Mścić się na sobie?

2972 wyświetlenia
51 tekstów
4 obserwujących
  • DorotaB

    17 June 2010, 09:28

    Piękne ,z utęsknieniem czekam na 10 część.