Menu
Gildia Pióra na Patronite

Płomień

PetroBlues

PetroBlues

Był wieczór. Ciemną, wąską ulicą szedł mężczyzna w długim, czarnym, zniszczonym już nieco płaszczu. Miał rozczochrane, brązowe włosy, zaniedbany, niechlujny zarost i smutne, zielone oczy. W końcu znalazł się przy cmentarzu. Minął bramę wejściową i udał się aleją przed siebie. W końcu, zatrzymał się przy jednym z grobów, pomodlił się i zaczął mówić:

- Cześć mamo, cześć tato, to ja, Karol – przerwał na chwilę siadając na brzegu płyty nagrobkowej – jest mi źle. Anita nie chce mnie znać, nie pozwoliła mi ostatnio spotkać się z chłopcami. Nie wiem co robić. Kocham ją… - głos uwiązł mu w gardle, a po policzkach pociekły łzy, po chwili mówił jednak dalej prawie szeptem – nie zasługuję nawet na to by na nią spojrzeć, ale wciąż ją kocham.
Po chwili wstał, pomodlił się jeszcze przez chwilę i udał się w drogę powrotną. Dwadzieścia minut później był już na miejscu. Wszedł do starego, obdartego budynku, który przypominał bardziej stodołę. Zapach unoszący się w powietrzu mógłby przyprawić o mdłości nawet najbardziej wytrwałych ludzi. Karol jednak mieszkał tu wraz z kilkunastoma innymi bezdomnymi. Bród i syf nie robił na nim większego wrażenia, zdążył już przywyknąć. Mieszkał w tym miejscu już siódmy miesiąc. Usiadł pod ścianą i zaczął rozmyślać o Anicie, o swoich dwóch synach i o wszystkim tym co spieprzył. Hazard zabrał mu wszystko co kochał. Nawet nie zauważył, kiedy się uzależnił. Kilka razy przegrał wszystkie oszczędności. W końcu Anita nie wytrzymała i wystawiła jego rzeczy za drzwi. Nie grał już od sześciu miesięcy. Po wyprowadzce od żony zagrał jeszcze tylko raz. Przez cały czas, do tej chwili, błąkał się po mieście pogrążony w myślach. Od czasu do czasu zaczynał jakąś pracę, udzielał korepetycji, tłumaczył teksty. Z wykształcenia był anglistą, nic innego nie potrafił.
W pewnym momencie z zamyślenia wyrwało go delikatne szturchanie w bok.
- Chłopcze – rzekł do niego starzec leżący tuż obok niego – mam do ciebie prośbę. Nie mam nic co mógłbym dać Ci w zamian za tą przysługę, ale czuję, że długo już nie pociągnę więc możesz potraktować to jako moją ostatnią wolę.
- Pomogę, jeśli będę w stanie – odpowiedział spokojnie Karol
Starzec zakaszlał, przez chwilę się dusząc, po czym mówił dalej.
- To nic wielkiego. Jutro jest Matki Bożej Gromnicznej, przejdź się do kościoła i zapal za mnie świecę. Robiłem to sam, co roku, przez kilkadziesiąt lat. Tym razem jestem chory i nie mogę pójść. Zrobisz to dla mnie chłopcze?
- Zrobię – odrzekł mężczyzna lekko zaskoczony.
Starzec uśmiechnął się, podziękował, zakaszlał i po chwili usnął.
Prośba staruszka obudziła w Karolu wspomnienia. Myślał o tym jak w dzieciństwie chodził z ojcem do kościoła. Pamiętał jak niejednokrotnie niósł na mszę świecę w dniu tego święta, wypadającego drugiego lutego. Dopiero po chwili uświadomił sobie jak dawno nie był w kościele. Ostatnio był tam na chrzcinach swojego młodszego synka, czyli osiem lat temu. Po pewnym czasie dotarło do niego, że nie ma skąd wziąć świecy. Było już późno, więc postanowił jednak zostawić sobie ten problem na kolejny dzień.

Następnego dnia Karol spacerował bez celu, rozmyślając skąd wytrzasnąć świecę. Było już w pół do dwunastej, więc skierował się w stronę kościoła na mszę. Postanowił tam pójść nawet z pustymi rękoma. Gdy mijał jakiś śmietnik, coś błyszczącego zwróciło jego uwagę. Na chodniku leżała plastikowa zapalniczka. Podniósł ją i pstryknął dwa razy usiłując zapalić. O dziwo zadziała.
- No cóż – szepnął pod nosem – znalazłem moją „świecę”. W końcu w tym wszystkim chodzi o płomień, a nie o wosk.
Kilkanaście minut później mężczyzna zasiadł w ławce, gdzieś w tylnym sektorze świątyni.
Msza zaczęła się punktualnie o dwunastej. Trwała około pięćdziesięciu minut. W momencie poświęcenia świec ksiądz przeszedł środkiem kościoła obficie kropiąc wszystkich wiernych wodą święconą, którą niósł za nim ministrant w złotej misie. Gdy kapłan się zbliżył, Karol zapalił zapalniczkę i wyciągnął przed siebie rękę z ową „świecą”. Duchowny przypatrywał mu się przez ułamek sekundy, po czym kontynuował nabożeństwo. Po zakończeniu mszy mężczyzna udał się w stronę wyjścia. Dogonił go jednak ministrant i powiedział po ciuchu:
- Przepraszam, ksiądz chciałby z panem porozmawiać, czeka w zakrystii.
Karol był lekko zaskoczony, ale skinął głową i udał się za chłopcem. Po chwili wszedł do niewielkiej izby, gdzie ksiądz i reszta ministrantów robili porządki po mszy.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedział, gdy stanął przed kapłanem.
- Na wieki wieków amen – odpowiedział duchowny – poprosiłem pana na słowo, ponieważ trochę mnie pan zaintrygował. Prawie trzydzieści lat jestem kapłanem, ale pierwszy raz widziałem żeby ktoś w to święto przyszedł do kościoła z zapalniczką zamiast świecy. Mam tylko jedno pytanie: Dlaczego? Dlaczego zapalniczka?
- Bardzo chciałem uczestniczyć w tym nabożeństwie, ale nie stać mnie na świecę – odparł Karol spuszczając oczy.
- A na zapalniczkę pana stać? – rzucił kapłan z ironią.
- Nie kupiłem tej zapalniczki. Leżała na ulicy – odparł mężczyzna spokojnie – pewien starzec poprosił mnie bym zapalił za niego dziś świecę. Chciałem tylko spełnić jego prośbę.
Ksiądz przez chwilę przyglądał się mu w milczeniu myśląc nad czymś.
- Wybacz mi to pytanie synu – zaczął nieco zmienionym tonem – jesteś bezdomny?
Karol poczuł, że nie ma po co kłamać. Nagle zapragnął opowiedzieć temu człowiekowi wszystko od początku do końca, niczym na spowiedzi.
- Tak – odparł po chwili – żona wyrzuciła mnie z domu, bo uzależniłem się od hazardu. Teraz już nie gram, ale nie łatwo zaufać komuś takiemu jak ja. Nie zasługuję by nazywać siebie mężem i ojcem, ale gdybym tylko dostał jedną jedyną szansę to żadna siła nie sprawiłaby, żebym ją zaprzepaścił…
- Kochasz swoją żonę? – ksiądz nagle mu przerwał.
- Jak nikogo innego na tym świecie – odparł Karol już niemal ze łzami w oczach.
- To idź do niej i powtórz to co powiedziałeś mnie – powiedział spokojnie duchowny.
Karol nie odpowiedział nic. Skinął tylko głową i udał się w stronę drzwi.
- Chłopcze – kapłan zatrzymał go jednak jeszcze na chwilę – zapamiętaj jedną ważną rzecz. Płomień ma się palić w tobie. Świeca, czy zapalniczka to tylko rzeczy, nic nie znaczą bez Ciebie.
Kilka minut później mężczyzna szedł już ulicą. Był mocno poruszony rozmową z księdzem. W głowie miał mętlik. Udał się do baraku w którym mieszkał. Znalazł starca i usiadł obok niego.
- Jak się pan czuje? – zapytał.
- A to ty chłopcze – staruszek wyraźnie się ucieszył – zapaliłeś świecę? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Tak, zapaliłem – odparł były hazardzista.
- Dziękuję – szepnął starzec – pozwól, że się teraz zdrzemnę, Ne czuję się najlepiej.
Karol tylko skinął głową i pogrążył się w myślach. Coś w jego środku krzyczało, by poszedł za radą księdza i udał się do Anity. Bał się jednak, że żona nie zechce go słuchać. Nagle zauważył, że starzec przestał oddychać. Dotknął go, potrząsnął i zrozumiał, że stary nie żyje.
- Dziękuję – szepnął w stronę zmarłego. Wiedział już co robić. Przykrył ciało starym kocem i udał się w stronę wyjścia na ulicę. Szedł szybkim krokiem nerwowo zacierając dłonie. Dom Anity był stosunkowo niedaleko, około półtora kilometra od baraku. Kilkanaście minut później stał już przed białym, sporym domem. Podszedł do drzwi, wziął głęboki oddech i nacisnął dzwonek. Po chwili w drzwiach stanęła niewysoka, szczupła blondynka.
- Karol? – szepnęła nieco zdziwiona – czego chcesz?
- Daj mi tylko jedną minutę – zaczął – powiem tylko kilka zdań i odejdę, proszę wysłuchaj mnie tylko ten jeden raz.
Kobieta zawahała się przez chwilę, westchnęła głęboko i odrzekła:
- Dobrze, słucham.
Przez chwilę zapanowało milczenie, oboje popatrzyli sobie w oczy.
- Masz prawo mi nie uwierzyć – zaczął – ale nie gram już od ponad sześciu miesięcy. Nigdy już nie zagram. Dziś, jakieś dwie godziny temu byłem w kościele, na mszy. Wiem jak wiele przeze mnie wycierpiałaś, wiem, że byłem skończonym bydlakiem i wiem, że nie zasługuję nawet by Cię oglądać. Chcę jednak byś wiedziała, że bardzo Cię kocham i jeśli kiedykolwiek zdołasz mi wybaczyć, to nigdy więcej Cię nie zawiodę.
- Masz rację, nie wierzę ci… - szepnęła Anita.
Karolowi w oczach stanęły łzy. Odwrócił się i nic już nie mówiąc ruszył przed siebie. Był nieco rozgoryczony odpowiedzią żony, ale nie dziwił jej się. Ma prawo mu nie ufać. Tyle razy ją okłamał, tyle pieniędzy przegrał. Po chwili jednak stało się coś nieoczekiwanego.
- Karol… - na głos kobiety mężczyzna stanął, jak skamieniały, w miejscu – przyjdź dziś wieczorem. Zjemy kolację, my i chłopcy. We czwórkę.
Policzki kobiety także były wilgotne od łez. Stali w milczeniu kilka długich chwil.
- Przyjdę – odpowiedział w końcu – dziękuję…
Kobieta nie odpowiedziała. Weszła do domu. Karol ruszył w drogę. Nie bardzo docierało do niego to co się stało. Miał wrażenie że śni. Dostał szansę, o której tak bardzo marzył. Wiedział, że to dopiero początek i, że jeszcze wiele dni minie zanim uda mu się odzyskać zaufanie żony, ale był także pewien, że jej nie zawiedzie. Już raz stracił wszystko co kochał, teraz zatliła się nadzieja, że los może się jeszcze odwrócić. W Karolu zabłysnął płomień. Gorący płomień miłości i nadziei. Wiedział on, że musi zrobić wszystko, by płomień ten wypełnił całe jego wnętrze. Wiedział, że człowiek który jest wypalony, tak naprawdę nie jest żywy, tylko wegetuje. By żyć, trzeba zapłonąć, aby płomień prosto z serca oświetlał każdy krok życia.

48 114 wyświetleń
592 teksty
92 obserwujących
  • Ta, co lubi marzyć...

    13 May 2012, 15:36

    Podoba mi się styl Twojego pisania...
    Te wszystkie zdania...
    Dają wiele do myślenia...

  • Sheldonia

    26 March 2012, 17:32

    Dobry temat. Podoba mi się to, jak budujesz zdania, nie gubię się w tekście i wszystko ma sens. Także zauważyłam brakujące przecinki, ale nie będę się czepiać;)
    Tak powiało optymizmem, że pomimo popełnionych błędów, jest jakaś nadzieja... Zdecydowanie, zasługujesz na plusa.

  • WilceeQ`

    15 March 2012, 18:01

    Trochę bym zmieniła, momentalnie nawet w przejściach względem ciągłości myśli, jednak to tylko moje zdanie.
    Co do treści dobra. W smętnym odcieniu, ale z iskrą zrozumienia. Samo przedstawienie sensu ognia genialne, chyba nigdy sama tak o tym nie myślałam...

    Pozdrawiam.

  • PetroBlues

    14 March 2012, 18:57

    Dziękuję że się zatrzymaliście przy tym tekście. Przecinki nigdy nie były moją mocną stroną, staram się jakoś z nimi walczyć:)

    Pozdrawiam:)

  • Lacrimas

    14 March 2012, 16:42

    Brakuje trochę przecinków, ale nie to jest tutaj najważniejsze. Chodzi o wymowę, o sens opowiadania. Te są jak najbardziej urzekające. Co prawda ciężko wyobrazić sobie żonę, która po tylu miesiącach zgadza się zaprosić bezdomnego męża na kolację po jednym spotkaniu, ale... poruszyło mnie to. Za to plus, duży plus.
    Na zmiany, żal i przeprosiny nigdy nie jest zbyt późno. :)

  • Albert Jarus

    14 March 2012, 15:18

    Wzruszyłem się. Jakbym przez chwilę poczuł się człowiekiem godnym. Mimo tylu krzywd i kłamstw. Coś pięknego.
    Popieram Dorotę... może to znak od "Tego z góry"- dzięki.